Wybory do PE za pasem, a więc zdarzają się cuda. Tym razem ogłasza je „Viva!”, która namówiła Kazimierę Szczukę na „wyciągnięcie faceta z szafy”. I słodkie wyznania o gotowaniu.

Czytelnicy „Vivy!” zapewne przecierali oczy ze zdumienia. O ile przebrnęli przez okładkowy wywiad z Moniką Richardson, o pardon!, Zamachowską i dotarli do przesłodkiej sesji zdjęciowej Kazimiery Szczuki i jej partnera. Tak, tak, wbrew krążącym od lat legendom, o tym, że pierwsza feministka IV RP to lesbijka, a w najlepszym przypadku podstarzała rozwodniczka, Szczuka ma faceta. A skoro za kilka dni wybory do Parlamentu Europejskiego, to trzeba „wyjąć go z szafy” (dosłowny cytat z wywiadu) i pokazać światu. Kto wie, może dzięki temu skapnie parę głosów więcej?

Z pomocą przychodzi Katarzyna Pytlakowska z „Vivy!”, która oferuje nieco miejsca w jednej z poczytniejszych kolorówek dla pań. Warunek jest jeden – ma być z partnerem, inaczej z sesji nici. Kazimiera Szczuka wespół z Robertem Kowalskim wdzięczą się więc uroczo do fotografa, dzielnie pozują w łazience, w ogrodzie przy stole z domowym ciastem, zaglądają sobie w oczy i tulą puchatego kota. Czytelnikom zdradzają kulisy swojej znajomości – zaczęło się od prośby o wypowiedź do programu, który robił on. Ale żeby historia była jeszcze bardziej ckliwa, para zdradza, że nie od razu byli ze sobą – Kowalski miał żonę i dwójkę dzieci. „Zmieniłem dla Kazi swoje życie” – rozczula partner feministki.

„Kazia” nie pozostaje dłużna. Na pytanie, czy bycie ze sobą sprawia im przyjemność, odpowiada: „Przyjemnością jest gotowanie, spanie, koty, których mamy cztery. Lubię, gdy w święta mamy czas dla siebie…”. Rozmówcy poruszają także temat podziału ról na damskie i męskie, w którym Szczuka jest niekwestionowaną specjalistką. I cóż się okazuje? Otóż kobieta, która od ładnych kilku lat tłucze Polkom do głów, że dzieci, dom, mąż i rodzina to takie „stereotypowe” i „tradycyjne”, że kobieta to ma parytety, karierę i biznesy… gotuje swemu partnerowi i robi to z przyjemnością, podczas gdy on leży na kanapie! Można pomyśleć – koniec świata! – Kazimiera zapadła na jakąś przedwyborczą chorobę, ale nie – ona zapewnia, że robi to dla przyjemności, zresztą obopólnej.

Wywiad i sesja Kazimiery Szczuki wywoła zresztą niemałe poruszenie nie tylko wśród „konserw”, ale również w jej własnym środowisku. O „udomowionej feministce” można poczytać także w najnowszym numerze „Newsweeka”. „Chciała pokazać, że jest taką samą kobietą, jak każda inna. Że ma w życiu tak samo, jak większość z nas. Raz na dekadę można przecież coś takiego zrobić. Na przykład przed wyborami. Człowiek nie sprzedaje się, dopóki nie zaistnieje ku temu jakiś ważny powód, prawda?” – wyjaśnia przyjaciółka Szczuki, Liliana Śnieg-Czaplewska. Z kolei Kowalski wprost przyznaje: „Jasne, że to ma związek z kampanią, choć dość odległy”.

Mniej zrozumienia mają feministki, dla których – jak czytamy w „Newsweeku” – teksty o obiadkach i kanapie to niemiły zgrzyt. Nie podoba im, że bystrą i czasem wredną Szczukę zastąpiła Kazia-pańcia z kotkami. Także sami fani Szczuki mają do niej żal. Na facebookowym profilu kandydatki do PE piszą: „Pani Kazimiero, po co Pani to zrobiła?” czy „Pani Kazimiero, wybory, jasna sprawa, ale „Viva!”? Dlaczego i po co?”.

Hmm… z punktu widzenia wiarygodności Kazimiery Szczuki jako feministki i kandydatki Twojego Ruchu do PE taki słodki jak cukierek wywiad i sesja to rzeczywiście, strzał w stopę, co zresztą zauważają także jej sympatycy. Ale wydaje mi się, że można dostrzec pewien pozytywny aspekt całej tej „feministycznej lovestory”. Oczywistym jest, że akcja jest krojona pod publiczkę, żeby pokazać wyborcom nowy, ciepły image. Szczuka i jej doradcy zapewne wyczuli, że Polacy nie kupują radykalnych feministycznych zagrzewek do walk o aborcję, edukację seksualną, parytety czy bliżej nieokreślone „równouprawnienie”. Dlatego sięgnęli po coś, co zawsze się sprawdza – czyli rodzinę i ciepło domowego ogniska. Wywiad i sesja z „Vivy!” jest kompletnym zaprzeczeniem feministycznych fanaberii, bo oto okazuje się, że kobieta do prawdziwego szczęścia serio potrzebuje mężczyzny, a przyrządzenie mu obiadu (jasne, może nie codziennie!) może sprawiać jej radość.

Oczywiście, żeby nie było tak tradycyjnie i heteronormatywnie, Szczuka co kilka wersów podkreśla, że wcale jej nie przeszkadzały legendy na temat Kazi-lesbijki. Dodaje, że kiedy poznała Roberta myślała, że jest gejem z Londynu albo Nowego Jorku, który wraz z psami zamieszkał na Saskiej Kępie. W końcu deklaruje: „Znalazłam się w takiej fazie życia, że normalnością stało się bycie we dwoje. Lecz afiszowanie się z tym też wydawało mi się nieco obciachowe”. Teraz jest kampania, poczucie obciachu można schować do kieszeni.

Marta Brzezińska-Waleszczyk