Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan ogłosił dziś wprowadzenie trzymiesięcznego stanu wyjątkowego. Zapowiedział także dalsze zatrzymania w następstwie udaremnionego zamachu stanu, do którego doszło w ub. tygodniu. Wielu ludzi zostało aresztowanych, ale to jeszcze nie koniec - powiedział w telewizji Al-Dżazira.

Stan wyjątkowy ma potrwać trzy miesiące i objąć terytorium całego kraju. Oznacza to, że służby specjalne będą miały na ten czas praktycznie nieograniczone możliwości działania.

Erdogan powiedział, że jego zdaniem za przewrotem mogły stać inne kraje - ale nie sprecyzował, które.

Zaznaczył, że choć nie wiadomo, ile osób wzięło udział w próbie puczu z 15 lipca, to stała za nim mniejszość w siłach zbrojnych, "która chciała przejąć kontrolę nad większością". Nazwał ją "organizacją terrorystyczną" - to jest sformułowanie używane przez tureckie władze do określenia zwolenników islamskiego kaznodziei Fethullaha Gulena, którego Erdogan po raz kolejny oskarżył o to, że stał za przewrotem.

- Nie sądzę, że to już koniec naszej walki z organizacją terrorystyczną Gulena - zaznaczył Erdogan. Dalsze zatrzymania - dodał - pozwolą na ustalenie tożsamości kolejnych spiskowców.

Jak podaje agencja Reutera, do tej pory po piątkowym puczu zawieszono w obowiązkach, zwolniono, zatrzymano, poddano przesłuchaniom lub oskarżono ok. 60 tys. osób - głównie wojskowych, policjantów, sędziów, urzędników i nauczycieli.

Erdogan opowiedział się za oddzieleniem sprawy zapowiadanego wniosku o ekstradycję Gulena z USA od współpracy w bazie lotniczej Incirlik na południowym wschodzie Turcji, skąd Stany Zjednoczone prowadzą naloty na cele Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku. Jednocześnie uznał, że jeśli Amerykanie nie wydadzą Gulena, to popełnią "wielki błąd". "Przekazujemy im wszystkie dowody" - powiedział.

- Musimy być nadal solidarni ze Stanami Zjednoczonymi (...) jesteśmy strategicznymi partnerami - powiedział prezydent, podkreślając silne więzy łączące Turcję i USA.

kio/IAR