Inną odsłoną tego problemu jest kwestia oceny tego, na ile Bóg wzywa każdego z nas w konkretnej sytuacji do zawierzenia mu poprzez modlitwę i zdanie się na Jego działanie, a na ile oczekuje od nas wzięcia sprawy w swoje ręce i szukania pomocy u innych ludzi. Czy ci z nas, którzy widzieli cuda dokonywane w Imię Boże, bądź doświadczyli mocy Boga na własnej skórze nie mają czasami pokusy by sądzić, że szczera i pełna ufności modlitwa jest lekiem na wszelkie trudności i że Bóg bez naszego wysiłku wszystko za nas załatwi? Czy przypadkiem nie jest tak, że w wielu sytuacjach zachowujemy się jak ci Amerykanie, którzy nie skorzystali z pomocy lekarza dla swojego dziecka, bo wierzyli, że sama modlitwa wystarczy za lekarstwa?

Katechizm Kościoła Katolickiego w interesujący sposób odnosi się do faktu, iż talenty są między ludźmi nierówno rozdzielone. W punkcie 1936 Katechizm stwierdza: "Człowiek przychodząc na świat nie posiada tego wszystkiego, co jest konieczne do rozwoju życia cielesnego i duchowego. Potrzebuje innych. Pojawiają się różnice związane z wiekiem, możliwościami fizycznymi, zdolnościach umysłowymi lub moralnymi, wymianą, z której każdy mógł skorzystać oraz z podziałem bogactw"[1]. W następnym punkcie Katechizm wyjaśnia jakim zamysłem kierował się Bóg rozdzielając talenty: "Różnice te, są związane z planem Boga, który chce, by każdy otrzymywał od drugiego to, czego potrzebuje, i by ci, którzy posiadają poszczególne talenty, udzielali dobrodziejstw tym, którzy ich potrzebują (...)[2]. Punkt ten kończy się pięknym cytatem z Dialogów św. Katarzyny ze Sieny. Bóg mówi do Katarzyny: "Są różne cnoty i nie daję wszystkich każdemu; jedną daję temu, drugą tamtemu... Jednemu daję przede wszystkim miłość, drugiemu sprawiedliwość, trzeciego pokorę, czwartemu żywą wiarę... Co do dóbr doczesnych, w rzeczach koniecznych dla życia człowieka, rozdzieliłem je w wielkiej rozmaitości; nie chciałem, by każdy posiadał wszystko, co mu jest potrzebne, ażeby ludzie mieli możliwość świadczyć sobie miłość... Chciałem, by jedni potrzebowali drugich i by byli mymi sługami w udzielaniu łask i darów, które otrzymali ode Mnie (Św. Katarzyna ze Sieny, Dialogi, 1, 7)[3].

Wniosek, który wynika z zacytowanych zdań dotyczy tego, że Bóg może nie chcieć (i raczej w większości wypadków nie chce) udzielać w sposób charyzmatyczny tego, co można dostać od innych ludzi. Pozostając w kręgu przykładów dotyczących uzdrowień fizycznych można założyć, że jeżeli dana choroba jest w zasięgu możliwości uzdrowienia medycyną konwencjonalną i człowiek ma możliwość skorzystania z tej pomocy, to Bóg nie będzie działał w sposób nadzwyczajny. Bóg po to daje ludziom talenty, by służyły innym. Talent bycia lekarzem jest udziałem w Bożym darze uzdrawiania, w związku z tym też, w niektórych wypadkach, rezygnacja z leczenia i zdanie się na modlitwę może po prostu być grzechem zaniedbania tudzież nadużyciem Bożej Opatrzności.

Niektóre talenty, którymi ludzie posługują się, by pomóc innym ludziom nie budzą większych kontrowersji. Tak jest w przypadku wspomnianego zawodu lekarza, nauczyciela, księdza. Ale są też takie zdolności, których wykorzystanie budzi u chrześcijan ambiwalentne uczucia. Należy do nich z pewnością służba żołnierska. Czy w jej przypadku ma zastosowanie to, co zostało przed chwilą powiedziane? Czy rezygnacja z wysiłku militarnego jest nadużyciem Bożej Opatrzności? Czy zamiast zabijania wroga w obronie ojczyzny i rodziny powinna wystarczyć modlitwa o Bożą interwencję?

Pismo Święte dostarcza ciekawego materiału, które pozwala rozwiązać ten skomplikowany problem. Okazuje się bowiem, że Bóg w różnych sytuacjach, które wymagały użycia siły militarnej oczekiwał od Izraelitów odmiennego sposobu działania. Jak to wyglądało? Ponieważ Pismo Święte jest bogate w opisy bitewne i związane z nimi Boże interwencje warto przyjrzeć się kilku wybranym, charakterystycznym przykładom. Pierwszym niech będzie scena bitwy Izraelitów z Amalekitami (Wj 17, 8-16)[4]. Izraelici walczą z Amalekitami a w tym czasie Mojżesz na wzgórzu laskę Bożą trzyma ponad głową. Jak długo tak ją trzyma, szala zwycięstwa przechyla się na stronę Izraelitów, jak ją opuszcza ze zmęczenia szala przechyla się na stronę Amalekitów. Dlatego też Aaron i Chur trzymają ręce Mojżesza cały czas w górze. Bitwa trwa aż do zachodu słońca a Izraelici ostatecznie zwyciężają. Scena kończy się stwierdzeniem, które jednoznacznie identyfikuje Boga, jako sprawcę zwycięstwa.

W Księdze Sędziów interesująca w omawianym kontekście jest walka Gedeona z Madianitami (Sdz 7, 1-25.). Przed decydującą bitwą Bóg zwraca się do Gedeona następującymi słowami: „Lud, który ci towarzyszy jest zbyt liczny, abym w jego ręce miał wydać Madianitów. Izrael mógłby przypisywać chwałę sobie, a nie Mnie, mówiąc: <<Wybawiliśmy się własnymi siłami>>”. Dalej przez różne próby, którym zostali poddani żołnierze, z początkowej liczby 32 000 żołnierzy, Bóg pozwala Gedeonowi zachować 300 ludzi. Tą garstką ludzi Bóg daje zwyciężyć Gedeonowi.

Odmienną perspektywę dostarczają te opisy, gdzie Bóg przez proroków ostrzega przed podejmowaniem bitwy. Prorok Micheasz ostrzega niewiernego Bogu króla Izraelskiego Achaba przez rozpoczynaniem wojny z królem Aramu (por. 1 Krl 22, 1 40). Król odrzuca tę radę, słucha tylko fałszywych proroków i na tej wojnie ostatecznie ginie. Z drugiej strony też mamy w Starym Testamencie wiele wzmianek o tym, że Bóg przez proroków przekazuje królom wiadomość, że planowana przez nich wojna będzie wygrana. Nie nakazuje jednak tego, by żołnierze nie walczyli (por. 2 Krl 3).

Zdarzają się także opisy, które mogą usatysfakcjonować największych chrześcijańskich pacyfistów. Historia z życia proroka Elizeusza dostarcza takiego materiału. Mamy więc wojnę Królestwa Izraelskiego z Aramem (por. 2 Krl 6, 8-23). Prorok Elizeusz doradza królowi Izraelskiemu w kwestii prowadzenia działań wojennych. Robi to tak trafnie i z korzyścią dla Izraelskiego Królestwa, że dowiaduje się o tym sam król Aramu. Postanawia więc złapać proroka. W tym celu posyła oddział wojska do miejscowości, w której przebywa prorok. Sługa proroka przestraszył się widząc otoczone miasto. Prorok jednak modli się o swoiste „oślepienie” przybyłych żołnierzy. W jego wyniku Elizeusz podaje się za człowieka, który wie, gdzie znajduje się szukana przez nich osoba. Żołnierze nie rozpoznają Elizeusza, ale za nim idą. Prorok zaprowadza ich do samej stolicy Królestwa Izraelskiego - Samarii. Gdy przybywają na miejsce prorok prosi Boga o „otwarcie” ich oczu. Żołnierze aramejscy zobaczyli, że są w samym środku ludzi, z którymi walczą. Dalej następuje szczególnie interesujący dialog między królem Izraelskim a prorokiem Elizeuszem. Król pyta się o to, czy ma tych żołnierzy zabić. Prorok odpowiada: „Nie zabijaj! Czy to ty własnym mieczem lub łukiem wziąłeś ich do niewoli, abyś miał ich zabić? Daj im jeść i pić, niech się posilą, a potem odejdą do swojego pana”. Tak też się stało. Król wyprawił dla nich wielką ucztę, po czym odesłał do króla Aramu. Fragment ten kończy się stwierdzeniem: „Odtąd Aramejczycy przestali urządzać wyprawy do kraju Izraela”.

Jeszcze inny sposób interwencji Boga w prowadzenie wojen mamy w przypadku proroka Izajasza i najazdu króla asyryjskiego Sennacheryba na królestwo judzkie, za panowania króla Ezechiasza (por. 2 Krl 18, 13 - 19, 1-19). Podczas oblężenia Jerozolimy, w obliczu miażdżącej przewagi Asyrii, Bóg posyła przez proroka Izajasza wiadomość (jako odpowiedź na modlitwę króla Ezechiasza), że On sam stanie w obronie miasta. Tak też się dzieje. Opis biblijny mówi o tym, że Bóg posłał swojego anioła, który dokonał spustoszenia w szeregach żołnierzy asyryjskich tak, że Sennacheryb musiał zrezygnować z oblężenia (por. także 2 Krn 32, 1-21).

Interesujący przykład zawarty jest też w Księdze Nehemiasza. Nehemiasz – wysoki urzędnik na dworze perskim - przystąpił do odbudowy Jerozolimy. Działanie jego spotkało się z oporem miejscowych urzędników. Planowali oni zbrojne napaści na ludzi, którzy pracowali przy odbudowie jerozolimskich murów. Charakterystyczne w tym przypadku jest działanie Nehemiasza. Nehemiasz mówi: „Wówczas my zaczęliśmy się modlić do naszego Boga i trzymaliśmy straż dniem i nocą, aby się bronić przed nimi” (Ne 4, 3). Widoczne jest tu powiązanie modlitwy i konkretnego działania wojskowego (por. Ne 4, 1-17).

Ostatni przykład, który warty jest przytoczenia znajduje się w Księdze Proroka Jeremiasza. Prorok Jeremiasza przekazuje królowi Sedecjaszowi słowa Boga, w myśl których ci wszyscy, którzy poddadzą się bez walki królowi babilońskiemu Nabuchodonozorowi ocalą swoje życie, ci zaś, którzy podejmą walkę, zginą. Bóg zapowiada, że ze względu na wielkie grzechy swojego ludu nie będzie walczył po ich stronie. Nakazuje poddanie się (por. Jr 21, 1-10).

W podsumowaniu należy przede wszystkim zauważyć, że prawie wszystkie z przytoczonych fragmentów biblijnych są wykorzystywane w duszpasterstwie czy kaznodziejstwie jako przykłady siły modlitwy. Niemniej jednak, jak można się przekonać, kontekst militarny tych fragmentów jest usuwany w cień. Tymczasem jest on nie do usunięcia. Izraelici doświadczają mocy Boga w trakcie działań wojennych. Bóg nie jest bezstronnym obserwatorem toczącej się walki. Zauważyć trzeba jednak jeszcze raz istotne różnice. Mamy więc sytuacje, gdzie Izraelici angażują się w walkę, można powiedzieć jeden na jeden (Amalekici), jak też takie, gdzie Bóg interweniuje bez oczekiwania na działanie człowieka (Sennacheryb). Mamy sytuacje, gdzie Bóg ukazuje swoją moc, dając zwycięstwo niewielkiej garstce żołnierzy nad wielokrotnie liczniejszym przeciwnikiem (Gedeon), jak też te, gdzie Bóg nakazuje poddanie się i niewolę (Nabuchodonozor). Mamy przykłady „cudownego” i pokojowego rozwiązania konfliktu (Elizeusz), jak i potwierdzenia ze strony Boga, że podejmowana wyprawa wojenna przez Izraelitów będzie wygrana. Wydaje się, że wielu współczesnych chrześcijan jest w stanie zaakceptować jedynie rozwiązania konfliktów militarnych w taki mniej więcej sposób, jak poradził sobie prorok Elizeusz, ewentualnie oczekując interwencji takiej, jaka miała miejsce podczas oblężenia Jerozolimy przez Sennacheryba. Jak zostało pokazane, nie jest to pełna paleta możliwości. Wydaje się, że lekcja, która płynie dla nas ze Starego Testamentu dotyczy właśnie uzmysłowienia sobie, że działanie Boga, tak w przypadku działań militarnych jak i jakichkolwiek innych, nie odbywa się według prostego schematu: „modlę się a ty Boże działaj”. W myśleniu takim, jak można przypuszczać, jest obecna pokusa samowystarczalności i chęci uniezależnienia się od innych ludzi. Jak było wspomniane, nie taki był zamysł Boga. Z drugiej strony przytoczone powyżej przykłady skłaniają do refleksji nad cnotą roztropności. Modlitwa i nawrócenie zawsze jest konieczne, ale wybór konkretnego działania nie zawsze jednoznaczny. Trzeba przyjąć za pewnik, że sens wielu decyzji Boga, dotyczący tak naszego życia jak i narodów czy państw, poznamy dopiero w przyszłym życiu. Pozostaje nam w tym momencie wsłuchiwać się w głos Boga i modlić się o to, by trafnie rozpoznać działanie, do którego Bóg nas wzywa: czy mamy oczekiwać na cud, czy też współpracować z innymi ludźmi nad rozwiązaniem problemu (także wojskowego), który pojawia się na naszej drodze. O pomyłkę nietrudno, o czym świadczą decyzje podejmowane przez izraelskich i judzkich królów, jak też „święte wojny”, gdzie w Imię Boże mordowano bez litości całe miejscowości. Ale to już jest temat na oddzielną rozprawę.

Marian Pułtuski


[1] Katechizm Kościoła Katolickiego, Pallotinum 1994, p. 1936.

[2] Katechizm Kościoła Katolickiego, p. 1937.

[3] tamże.

[4] W niniejszym artykule korzystałem z tłumaczenia Pisma Świętego Edycji Świętego Pawła – Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Najnowszy przekład z języków oryginalnych z komentarzem, St. Michel Print 2009.