Strasznie mi przykro, ale nastąpił błąd w laboratorium. Wasze embriony zostały rozmrożone”. To nie hipotetyczne słowa, ale fragment rzeczywistej rozmowy, którą odbył lekarz z małżeństwem Shannon i Paulem Morellem w 2009 r. Sprawa z USA ilustruje nie tylko jedną z możliwych pomyłek w in vitro, ale pokazuje również, jak łatwo cały proces wymyka się spod kontroli korzystających z niego ludzi, uważających się za dobrze poinformowanych.

Słowa lekarza wywołały w małżeństwie zmieszanie, szok, potem panikę i uczucie przytłoczenia. Morellowie zdali sobie sprawę, że na zawsze utracili swoje 6 embrionów, czyli sześć organizmów ludzkich, swoich malutkich dzieci, z których przynajmniej część miała szansę na przeżycie i dorastanie w łonie kobiety. Przez głowę Shannon Morell przebiegały myśli o jakimś strasznym wypadku w laboratorium, awarii prądu czy uderzeniu piorunem. Wyobrażenie, że w tym momencie mogło zginąć wiele malutkich istnień, ukazało potencjalny rozmiar tragedii. Jej obawy okazały się niepotrzebne, jednak tego, co naprawdę się stało, małżeństwo długo nie mogło się dowiedzieć.

Błędne koncepcje dobrze poinformowanych

Swoją historię opowiedzieli w „Misconception. One Couple’s Journey from Embryo Mix-Up to Miracle baby” (2010), aby po pierwsze ku przestrodze ujawnić wstrząsającą pomyłkę związaną z zapłodnieniem pozaustrojowym. A po drugie, aby wyjaśnić błędne koncepcje na temat in vitro, których sami stali się ofiarami, pomimo, że uważali się za dobrze poinformowanych. Prawdopodobnie takie podobne pary, wierzące w Boga i świętość życia, nie należą do rzadkości. Warto, aby uzmysłowiły sobie, że in vitro w zdecydowanej mierze kontroluje lekarz, który skomplikowanymi informacjami może dość łatwo manipulować, nakłaniając zdesperowanych klientów do podejmowania decyzji, które są dla niego wygodne i korzystne. I że to on decyduje o selekcji embrionów (mikroskopijnych dzieci), pozwalając tylko wybrańcom dostać się do kobiecej macicy. To on trzyma ich los w swoich rękach.

Krótkie wyjaśnienie „cudownej procedury” i czarne 5%

Z relacji Shannon Morell wynika, że pomysł in vitro nie pojawił się najpierw w jej głowie, lecz był sugestią lekarza, który uznał, że ma ona problem z płodnością (w USA może to usłyszeć para po roku (SIC!) prób zajścia w ciążę, a kobieta po 35 roku życia po 3, 6 miesiącach). Po bardzo krótkim przedstawieniu procedury, lekarz zaoferował sprytnie in vitro w dwóch możliwościach- czasową ofertę- opcję tańszą i droższą (niektóre kliniki sprzedają cykle hurtowo po atrakcyjnej cenie). Przy okazji ocenił ich szanse na samodzielne poczęcie na 5%. Skąd wzięła się liczba 5%, trudno powiedzieć. Wygląda jednak na to, że lekarza nie interesowało znalezienie przyczyn dwukrotnych poronień kobiety, a raczej sprzedanie pewnej usługi i pokazanie jej jako niezwykle atrakcyjnej. Sama Shannon sądziła, że zajść w ciążę może, problem tkwi jednak w jej donoszeniu. Tym się jednak nie zajmowano.

A że 5% brzmi bardzo negatywnie, trudno się dziwić, że kobieta w końcu uległa i w wieku 36 lat zaczęła proces od mniej kosztownej fazy przyjmowania hormonów. Leki na niepłodność nie zadziałały, coraz większe sumy zainwestowanych pieniędzy nie dały rezultatu, nakręcając tylko sztucznie jeszcze bardziej jej pęd do posiadania dziecka. W tym momencie nie można było przecież tak po prostu z walki o dziecko się wycofać. Zaczęło się więc przygotowanie do in vitro bolesną stymulacją jajników przy pomocy zastrzyków. W końcu z 20 pobranych komórek jajowych Shannon Morell, zostało zapłodnionych 16. Z nich zaś zamrożono 6, 10 pozostawiono do obserwacji.

Kto decyduje, co robić z embrionami?

I w tym momencie po raz kolejny kobieta zdała sobie sprawę, że pomimo tego, że na temat in vitro dużo czytała, nie rozumie dlaczego akurat 6 jest zamrażanych (dlaczego nie więcej), zaś 10 obserwowanych. Te decyzje nie należały do niej. Nie wiedziała również, że są one zamrażane w grupach po trzy, co przecież ma wpływ na proces ich rozmrażania. Nie chciała niszczyć ludzkiego życia, a każdemu z zarodków obiecała dać szansę na życie. Ale czy mogła/chciała dać naprawdę szansę 20 z nich? To lekarz dokonał wyborów, oceniając „jakość genetyczną” embrionów i czas ich obserwacji (od 3 do 5 dni). To te „szczegóły”, o których nikt na początku nie mówił, a które wychodzą w praktyce, kiedy- jak sama pisze „jest się w środku sytuacji, trudno jest myśleć”. To „stan wrażliwy, człowiek jest zdesperowany, chce, aby wszystko zadziałało i ufa lekarzowi”.

Ostatecznie do macicy dostały się dwa zarodki. Co stało się z resztą? „Przykro mi, nie były zdolne do życia- usłyszała.” O tym, który z nich jest „zdolny czy niezdolny do życia” (za każdym razem przecież żywy) znowu zadecydował ktoś inny. „Słabymi” zarodkami nikt się w klinikach in vitro specjalnie nie zajmuje. Są ich przecież tysiące. Zdawkowe odpowiedzi przedstawicieli środowiska lekarskiego wprowadzają w błąd, manipulują rzeczywistością. A życie ludzkie zaczyna się od poczęcia...

Dziecko rodzi się głuche

Dwa zaimplantowane embriony rozwijały się dobrze, choć ciąża nie obyła się bez krwawień, skurczów i wizyt na pogotowiu. W końcu podczas rutynowego badania, pielęgniarka oznajmiła kobiecie, że dziś czas rodzić- w 36 tygodniu. Znowu kolejna zaskakująca i niezrozumiała sytuacja. W wyniku cesarskiego cięcia urodziły się dwie dziewczynki: Megan i Ellie. Początkowo nic nie wskazywało, że z jedną był problem. Dopiero po kilkukrotnym powtórzeniu testów matka usłyszała coś o wiele gorszego niż to, że jej córka go nie zaliczyła. Ellie urodziła się z „głębokim niedosłuchem”. Po dwóch trudnych operacjach, maleństwu zostały wszczepione implanty. Jak pisze jej matka, córka (jako trzylatka) rozwija się podobnie do swoich rówieśników.

Embriony w łonie „innej kobiety”.

W międzyczasie Shannon Morell zdecydowała się na drugie in vitro (w wieku prawie 40 lat), po czym dowiedziała się, że jej 6 embrionów, za których krioprezerwację (zamrożenie) przez lata płaciła miesięcznie 47 dolarów, już nie ma. Rachunki przychodziły nawet po wyjawieniu pomyłki. Natomiast te zarodki, które proces rozmrożenia przeżyły, zostały podane innej kobiecie. Po usłyszeniu tej informacji, Shannon zrozumiała, że kobieta, która nosiła w łonie jej dziecko, jest obcym człowiekiem. Zdała sobie sprawę, że „ta inna kobieta” może dokonać aborcji, a ona, „prawdziwa matka”, nie może przed tym ochronić swego dziecka. Dodatkowo Morell dowiedziała się, że wystarzy przestać brak leki, aby dziecko celowo poronić, unikając drastycznej aborcji. Uzmysłowiła sobie, że jako matka nie miała do tego dziecka żadnych praw. Została poinformowana, że lekarz „tamtej kobiety” zdecydowanie doradzał jej aborcję (czy nie dla własnej korzyści?). Zastanawiała się, czy była szansa, aby to dziecko zostało jej oddane do adopcji. I czy wyszło na to, że została zmuszona do korzystania z surogatki, której teraz będzie musiała za wszystko zapłacić?

Renomowana klinika

A przecież sądziła, że trafiła do wybranej przez siebie kliniki in vitro, do poleconego lekarza o dobrej reputacji. Jednak na pytanie, czy tę pomyłkę lekarz musi zgłosić do rządowego Center for Desease Control and Prevention, otrzymała odpowiedź: Nie wiem. I po raz kolejny zdała sobie sprawę, że to lekarz kontroluje sytuację. Choć tłumaczyła mu, że nie wolno mu niszczyć ani marnować embrionów, on tego nie uszanował. Dopiero po fakcie dotarło do niej, że on uznaje niektóre z nich za „poniżej standardu” (substandard), albo „po fragmentacji”, czyli gorsze (co wcale nie znaczy, że bez szansy na rozwój). Brak szacunku do mikroskopijnych istot ludzkich zaskoczył ją (w książce sugeruje, że moralnie lepsze jest zamrażanie komórek jajowych, jednak dużo trudniejsze i bardziej skomplikowane). Odniosła również wrażenie, że klinika chciała zatrzeć ślady błędu lekarskiego zapraszając ją na badania w sytuacji, kiedy nie była w ciąży. W końcu po sugestii prawnika zerwała z kliniką kontakt. Zaczęła szukać informacji. Kluczem stało się wrzucenie do wyszukiwarki słów: embrio mix-up.

Pomyłki z zarodkami i ugody na miliony dolarów

I wtedy dowiedziała się, że jej sytuacja nie jest pierwszym przypadkiem takiej pomyłki w in vitro. W 1998 r. 38-letnia Donna Fasano, biała kobieta ze Staten Island (blisko Nowego Jorku) urodziła dwóch chłopców: jednego białego i drugiego czarnego. Wychowywała obu, jednak stanowy sąd najwyższy przyznał prawa rodziców biologicznym rodzicom Murzynka. Okazało się, że zaimplantowane embriony pochodziły nie tylko od niej, ale od obcej pary. Embriolog Michael Obasaju wiedział o tym, jednak nie przyznał się do błędu. Obie strony zaskarżyły klinikę IVF New York do sądu.

W 2000 r. w łonie Susan Buchweitz z San Francisco, po procedurze in vitro zagnieździły się „błędne embriony” (miały być od anonimowej pary). Sprawa wyszła na jaw dzięki anonimowemu donosowi z kliniki, gdy dziecko miało 10 miesięcy. Lekarz Dr Steven Katz i embriolog Imam El-Danasouri znowu zataili błąd. Kobieta w wyniku ugody zawartej w 2004 r. otrzymała od samego tylko lekarza milion dolarów odszkodowania.

W 2011 r. Alex Walterspiel i Melanie Walters zaskarżyli lekarza Johna Jaine’a z Santa Monica Fertility z powodu straty embrionów, domagając się 500 tys. dol. zadośćuczynienia. Podczas drugiego podejścia do in vitro okazało się, że klinika nie przechowuje już ich zarodków w stanie zamrożenia. Lekarz tłumaczył, że zostały „przypadkowo zniszczone”, jednak poproszony o dowody, nie potrafił ich dostarczyć i wkrótce po tym zmienił tłumaczenie, tłumacząc, że embriony zostały zagubione. Para twierdzi, że w rzeczywistości jednak zostały one oddane innej kobiecie. Z wypowiedzi prawnika wynikło, że być może wszystkie klientki tej kliniki (wraz z dziećmi) będą musiały poddać się badaniom genetycznym.

Błędy w in vitro mają miejsce nie tylko w USA. Z artykułów prasowych wynika, że zdarzyły się również w Japonii (pomyłka w szpitalu publicznym zakończyła się aborcją), Indiach czy Wielkiej Brytanii. Ich skutki uderzają w dwa małżeństwa, stawiając rodziny w trudnej do wyobrażenia sytuacji. Sprawy sądowe zakładane są przeciwko wielu osobom i toczą się latami.

Błędy łatwo ukryć

Okazuje się również, że o pomyłki wcale nie tak trudno. Dotyczą one bowiem zarówno embrionów „świeżych” jak i mrożonych, podpisanych, anonimowych i mieszanych z dwóch innych źródeł (dla poprawienia statystyk udanych zapłodnień kliniki?). Jak podają artykuły prasowe, czasem wystarczy chwila nieuwagi (zadzwoni telefon), a szkiełko może wylądować na podłodze. Z kontroli w klinice w Nowym Orelanie wynikło, że zarodki były źle oznaczone, znajdowały się w złych miejscach, a niektórych z nich nie potrafiono odnaleźć. Regularnych kontroli klinik nikt jednak nie przeprowadza. Każda z nich ma zapewne swój własny sposób identyfikacji embrionów, a przy podobnych nazwiskach mogą się zdarzać pomyłki (tak było w przypadku Morellów). Trzeba się liczyć z tym, że lekarze zrobią wszystko (i dużo mogą), aby błędy nie wyszły na jaw, a te, które zostaną ujawnione, zostały jak najszybciej wyciszone w ugodach (np. pod warunkiem nieujawniania nazwy kliniki lub nazwiska lekarza). Zawsze mogą mieć nadzieję, że ciąża zakończy się niepowodzeniem (poronieniem), a ich „pomyłka” nigdy nie ujrzy światła dziennego.

Niepokój po in vitro

Choć ujawnianie informacji o pomyłkach w in vitro z pewnością ma wpływ na wzbudzanie niepokoju u kobiet, które spłodziły swoje dzieci przy pomocy technologii i lekarza w klinice, niepewność pojawia się i bez nich. Niektóre wcześniej podejrzewają, że dziecko, które urodziły, nie jest tak naprawdę ich. Uważają, że jest jakieś „inne”, dziwnie pachnie. I oczywiście niepokoją się o losy embrionów. Trudno oczekiwać, aby pracujący w klinikach personel, sztucznie produkujący zarodki w tysiącach, selekcjonujący, zamrażający i niszczący je, darzył szacunkiem każdy z nich z osobna.

Książka Shannon i Paula Morellów zadedykowana jest m.in. ich narodzonym dzieciom i tym „nienarodzonym, których nie byli w stanie zatrzymać w tym życiu”. Pomimo dramatycznych przeżyć, nadal są zwolennikami tej sztucznej metody zapłodnienia. Zapewne w klinikach in vitro nikt ich o NaProTechnologii nie poinformował. W ich przypadku pomyłka z embrionami zakończyła się pomyślnie. Chłopczyk o imieniu Logan urodził się zdrowy, bo nosząca je pod sercem kobieta ani przez chwilę nie pomyślała, aby go zabić. Swoją historię opisała w książce „Inconceivable”. I jest to jeszcze bardziej tragiczna opowieść.

Natalia Dueholm