Fronda.pl: Donald Tusk na samym początku urzędowania w roli szefa rządu zapowiedział, że nie wyrazi zgody na federalizację Unii Europejskiej. Tymczasem z sejmowego wystąpienia ministra Sikorskiego wynika, że Polska wprost do tego zmierza. Czy uważa Pan, że rząd Tuska jest w istocie gotowy do jeszcze większego ograniczenia polskiej suwerenności i przekazania kolejnych kompetencji Brukseli?

Arkadiusz Mularczyk (były wiceminister spraw zagranicznych, poseł PiS): To jest bardzo realne zagrożenie. I trzeba powiedzieć jasno, że Donald Tusk co innego mówi w Polsce na użytek wewnętrznej opinii publicznej, a co innego robi jego dyplomacja w Brukseli. Tam płyną oni w tym głównym nurcie, który opowiada się za centralizacją Unii Europejskiej, polegającą na transferze kompetencji w odniesieniu do dziesięciu kluczowych obszarów - z państw członkowskich do unijnej centrali. Mówimy tu o kwestiach związanych choćby z bezpieczeństwem, gospodarką, przemysłem czy ochroną środowiska. Tymi wszystkimi aspektami ma według tego pomysłu zarządzać będąca ciałem niewybieralnym nowa Komisja Europejska. Odbywać się to będzie z ograniczeniem kompetencji rządów krajowych. Ta Komisja, w której nie będą reprezentowane wszystkie kraje, bo składać się ona będzie jedynie z dziesięciu komisarzy - będzie decydowała o całej polityce unijnej, która z kolei będzie miała ogromny wpływ na politykę krajową poszczególnych państw członkowskich. A z drugiej strony ogranicza się przecież w znacznym zakresie rolę weta w Unii Europejskiej, które zachowa swą dotychczasową moc właściwie jedynie w odniesieniu do przyjmowania nowych członków unijnej wspólnoty. W efekcie więc ten transfer kompetencji w oczywisty sposób będzie skutkował ograniczeniem niepodległości i suwerenności państw członkowskich Unii Europejskiej. A to umożliwi Brukseli narzucanie niejednokrotnie w istocie szkodliwych dla poszczególnych krajów rozwiązań, dotyczących nie tylko gospodarki, polityki społecznej czy fiskalnej, ale również ochrony granic. A przecież Polska znajduje się tu w sytuacji szczególnej, bo jesteśmy krajem granicznym Unii Europejskiej, posiadającym granicę z Białorusią czy z Rosją, czyli z krajami terrorystycznymi. Jest to więc poważne zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego.

Trzeba powiedzieć jasno, że Donald Tusk jest elementem pewnego globalistycznego planu, uzgodnionego również w jakiś sposób z administracją prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena. W myśl tej koncepcji pod kontrolę Berlina oddaje się Unię Europejską. Niemcy dostały więc tu zielone światło do forsowania na forum unijnym swojej agendy politycznej, ekonomicznej czy gospodarczej oraz możliwość narzucania jej pozostałym państwom członkowskim Unii Europejskiej. Jak sądzę jest to element pewnego nowego porządku światowego, uwzględniającego podstawowe wyzwania stojące przed USA i Unią Europejską w kontekście zagrożenia ze strony Rosji i Chin. Jednak oddanie Berlinowi prawa do decydowania o przyszłości Unii Europejskiej jest dla Polski niezwykle niebezpieczne. Jesteśmy bowiem w stosunku do Niemiec konkurentami na polu politycznym, gospodarczym czy ekonomicznym. A poza tym mamy z Niemcami wiele niezałatwionych spraw, majątkowych czy też związanych z kwestiami dotyczącymi reparacji wojennych. 

Podsumowując w mediach społecznościowych najważniejsze postulaty zaprezentowane przez Radosława Sikorskiego podczas przedstawianej przez niego w Sejmie informacji dotyczącej głównych kierunków polskiej polityki zagranicznej, którą zresztą były szef MSZ Zbigniew Rau nazwał „dezinformacją”, zwrócił Pan uwagę na kwestię stworzenia europejskiej armii. Czy to kierunek, ku któremu rzeczywiście Unia Europejska będzie realnie zmierzać?

Sądzę, że straszenie wojną z Rosją oraz innego rodzaju zagrożeniami  to pewnego rodzaju pretekst używany przez elity europejskie po to, aby państwa członkowskie oddały część swojej suwerenności i niepodległości pod zarząd Brukseli. A plany wspólnej europejskiej armii, tarczy antyrakietowej czy przemysłu zbrojeniowego - to są wszystko na razie projekty w głównej mierze wirtualne. Żaden europejski projekt bezpieczeństwa nie da Polsce jakiejkolwiek realnej gwarancji bezpieczeństwa. My swoje bezpieczeństwo musimy odnosić przede wszystkim do NATO i Stanów Zjednoczonych. I jak to powiedział ostatnio Mariusz Błaszczak, mamy w kontekście tych unijnych pomysłów do czynienia raczej z tarczami finansowymi dla Niemiec, aniżeli tarczami antyrakietowymi dla państw członkowskich UE. Dziś podstawowym celem Niemiec jest bowiem to, aby ich przemysł i gospodarka pozyskały jak najwięcej kontraktów unijnych na zbrojenia. Myślę, że właśnie to jest w rzeczywistości głównym motorem ich europejskich planów bezpieczeństwa.

Czy wystąpienie ministra spraw zagranicznych oraz formułowane przez niego zapowiedzi jeszcze ściślejszej integracji z Unią Europejską można również traktować jako wstęp do debaty o wprowadzeniu waluty euro w Polsce?

Zdecydowanie tak. Myślę, że plan rządu Donalda Tuska jest tutaj jednoznaczny i chce on euro w Polsce wprowadzić. Natomiast dopóki prezesem NBP jest Adam Glapiński a prezydentem RP Andrzej Duda - nie jest to możliwe. I to dlatego właśnie mamy do czynienia z tak silnym atakiem politycznym, zarówno na prezesa Glapińskiego, jak i na prezydenta Dudę. Te takie były bardzo silne w ciągu ostatnich miesięcy, a teraz najprawdopodobniej z powodu wewnętrznych problemów w koalicji rządzącej nieco osłabły. Ale niewątpliwie elementem tego globalizacyjnego planu, w którym Tusk uczestniczy jest centralizacja Unii Europejskiej, opierająca się także na wprowadzeniu waluty euro również do Polski. 

Komentując expose szefa MSZ zarzucił Pan obecnej władzy, że ukrywa ona swe prawdziwe podejście do spraw związanych z migracją. Rzeczywiście trudno nie dostrzec, szczególnie w okresie wyborczym, pewnej retorycznej zmiany w narracji obozu władzy w tej kwestii. Czego jednak realnie możemy się tu po rządach Donalda Tuska spodziewać, gdy minie eurowyborcza kampania?

Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego Tusk i Sikorski mają pełną świadomość tego, że nie mogą powiedzieć Polakom wprost, iż zaakceptowali unijny mechanizm relokacji nielegalnych migrantów w naszym kraju. Wiązałoby się to bowiem w sposób nieunikniony ze spadkiem poparcia dla ich formacji politycznej we wspomnianych wyborach do PE. Trzeba jednak podkreślić, że w Brukseli politycy obecnej koalicji wcale nie głosują przeciwko rozwiązaniom relokacyjnym, lecz w najlepszym wypadku lawirują i manipulują. A jakaś część tego obozu politycznego wsparła przecież nawet w głosowaniu unijny projekt relokacji migrantów. Mamy więc tu do czynienia z pewnym kampanijnym tańcem przedwyborczym, bo politycy obecnego obozu władzy doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że Polacy nie chcą, by nasz kraj został wciągnięty w mechanizm przymusowej relokacji nielegalnych migrantów. Jesteśmy narodem otwartym, ale Polacy chcą, by migranci przechodzili normalny procedury azylowe, by przyjeżdżając do Polski podejmowali u nas pracę zarobkową i przede wszystkim, by nie stwarzali problemów natury społecznej czy wręcz kryminalnej.

Tusk oczywiście zgadza się na realizowanie unijnej agendy w tej sprawie, ale przed polskim społeczeństwem szczególnie w kontekście zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego zmuszony jest odgrywać pewnego rodzaju teatrzyk i maskować swe rzeczywiste intencje. Obawiam się jednak, że ten niebezpieczny dla Polski unijny program relokacyjny, ruszy z całą mocą już po wyborach do Parlamentu Europejskiego. Jedyną nadzieją na powstrzymanie tej negatywnej i niebezpiecznej dla Polski agendy jest zwycięstwo sił konserwatywnych w Europie, a w Polsce zdecydowane zwycięstwo PiS.

Bardzo dziękuję za rozmowę.