Płetwonurkowie i detektywi cały czas starają się rozwiązać sprawę zaginionego Piotra Woźniaka-Staraka. Dziennikarzom Faktu udało się ustalić, co syn miliardera robił tuż przed wypadkiem!
Przypomnijmy, około godziny 4 nad ranem policja otrzymała zgłoszenie od rybaków, który zgłosili motorówkę, która zakłóca ciszę na jeziorze Kisajno.
Policjanci, którzy odnaleźli łódkę, stwierdzili, że była pusta. Na brzegu odnaleźli kobietę, która miała sama dopłynąć do brzegu z motorówki. Miał z nią pływać 39-letni mężczyzna - mówi mł. asp. Rafał Jackowski z Komendy Wojewódzkiej w Olsztynie.
Według informacji przekazanych dziennikarzom fakt, przez anonimowe źródła, mężczyzna miał wypłynąć na jezioro z 27-letnią znajomą. Po dopłynięciu do wyspy niedaleko posiadłości Staraków, Piotr miał zwolnić ochroniarzy i odprawić ich do portu.
Ochrona wykonała polecenie, ale sprawdzała, czy szef jest w zasięgu namierzając jego telefon komórkowy. Dopiero zaniepokojona przyjazdem policji, zaczęła badać sytuację i wtedy okazało się, że aparat pozostał w łódce. To dlatego ochroniarze wciąż odbierali sygnał, mimo że Piotr Wożniak-Starak w tym czasie był w wodzie.
Jak zeznała kobieta, do wypadku doszło około godziny 3. Obydwoje wypadli z motorówki, jednak Piotr Woźniak-Starak nie wypłynął na powierzchnię.
Rodzina jest załamana, rodzice w szoku. Agnieszka też w bardzo złej kondycji- mówi informator.
mor/Fakt.pl/Fronda.pl