Medialny atak, który niewątpliwie ma miejsce, skłania część osób wierzących do reakcji obronnych. Jeśli nas atakują, to musimy siebie, i innych atakowanych, bronić. Problem polega tylko na tym, że jest to reakcja nieracjonalna. Nawet, jeśli atak nie jest bowiem motywowany dobrymi intencjami, to i tak istotne jest to, czy ma on jakieś racjonalne dno. I czy rzeczywiście nie trzeba czegoś zrobić z problemem, zamiast zajmować się udawaniem, że go nie ma, albo wskazywaniem, że jest on także gdzie indziej.

Ja sam wielokrotnie pisałem o hipokryzji mediów, wskazywałem, że walczą one z pedofilią w Kościele, ale już nie w Europarlamencie, gdzie też zasiada przynajmniej jeden niezwykle znany pedofil. Brak też gorliwości w poszukiwaniu zboczeńców w mediach, choć przykład BBC pokazują, że też ich tam nie brakowało. Afera nie wybuchła także, gdy okazało się, że para gejów adoptowała sobie dzieci, które potem wykorzystywała. Nikt nie domagał się sprawdzenia innych par gejowskich... Zamiast tego media skupiły się na Kościele i próbują przekonywać, że to tylko w nim istnieje problem, bo tylko on uznaje się za nauczyciela moralności (to akurat jest opinia bzdurna, bowiem w naszych czasach to media są o wiele istotniejszym nauczycielem (a)moralności)...

To wszystko jest prawda. Trudno z tym polemizować. Ale, w niczym nie zmienia to faktu, że każdy akt tego typu wewnątrz Kościoła, powinien zostać wypalony żywym ogniem. Możemy zastanawiać się nad źródłami zboczenia, możemy ich szukać, ale dopiero po tym, jak już odsuniemy duchownego od posługi, i wydalimy go ze stanu duchownego. Wcześniej od współczucia dla niego ważniejsze jest bezpieczeństwo dzieci i dobro wiernych. Nie ma i nie powinno być też miejsca dla zamiatania tej sprawy pod dywan. Z faktu, że reżyser może być – według mediów – pedofilem, nijak nie wynika, że katolicy (czy tym bardziej biskup) powinien tolerować pedofila proboszcza. A z tego, że liberalne media tolerują takie zachowania u swoich pupili nie wynika, że Kościół powinien przymykać na nie oko u kapłanów.

Tak wiem, że bardzo trudno to zrobić, gdy toczy się wojna z Kościołem. Ale faktem jest, że tej wojny nie da się wygrać udając, że problemu nie ma, czy pomniejszając jego znaczenie tym, że występuje on także w innych środowiskach. Tu jedyną drogą jest zrobienie porządku we własnych szeregach. Oczyszczenie ich z tych, którzy nie powinni być – dla bezpieczeństwa dzieci i samych siebie – kapłanami (nikt nie będzie ich przecież wydalał z Kościoła, bo ten jest miejscem dla grzeszników) jest pierwszym krokiem na tej drodze. Ale nie mniej istotne jest także zastanowienie się, co zrobić, byśmy nigdy więcej nie powtarzali takich błędów...

I na koniec. Warto też sobie uświadomić, że wojna, jaką prowadzimy, walka jaka się toczy, nie jest walką z mediami, ani wojną o to, by zachować odpowiednie wskaźniki autorytetu w badaniach. Tu chodzi o coś nieskończenie ważniejszego, a mianowicie o życie wieczne ludzi. Tych skrzywdzonych, którzy teraz niekiedy chcą zemsty, bo ktoś ich bardzo głęboko zranił i tych, którzy cierpią w milczenie. To wojna o życie wieczne grzeszników, także tych najstraszniejszych. I w tej wojnie tylko prawda (oczywiście połączona z miłością) i sprawiedliwość z miłosierdziem, a także ewangeliczne standardy stosowane do samych siebie, są skuteczną bronią. Udawanie, że nie ma problemu, odrzucanie go, może sprawić nie tylko, że przestaniemy być wiarygodnymi świadkami Prawdy, ale przede wszystkim, że nie pomożemy zarówno sprawcom jak i ofiarom pojednać się z Bogiem. Odnaleźć Miłosiernego Chrystusa w Kościele, który potrafi stanąć w Prawdzie, potrafi zmierzyć się z rzeczywistością, a gdy trzeba wyciągać z niej wnioski. Nie oglądając się na świat.

Nie mam wątpliwości, że nie jest to proste. Nie jest łatwo rozliczać własne błędy, gdy trwa medialny ostrzał i polowanie z nagonką. Nie jest łatwo oddzielić, co jest prawdą, a co tylko medialnym konstruktem. Ale nie ma innej drogi dla Kościoła w Polsce, dla nas polskich katolików. I to nie tylko dlatego, że wiemy już, jak skończyły się próby lekceważenia i zamiatania problemu pod dywan, w Kościele na Zachodzie. Ta lekcja jest już odrobiona. O wiele istotniejsze jest jednak, co innego. Musimy wiedzieć do czego wzywa nas Jezus w Ewangeliach. Jego postawa niewątpliwie nie była postawą chowania głowy w piasek. I ślepej obrony swoich.

Na szczęście wiemy, że On jest z nami. I że dzięki Niemu możemy przejść po wodzie własnej słabości, gniewu, rozterek , frustracji czy błędów. Jeśli tylko nie zabraknie nam wiary.

Tomasz P. Terlikowski