W sprawach zasadniczych dygotał w rytm oddechów premiera. Akceptował brak wicemarszałka największego klubu opozycyjnego, podniecał się uchwałami, którymi legalizował "praworządny" napad Tuska na TVP, w końcu bełkotał coś o namowach do przeprowadzenia zamachu stanu w sprawie (nie)zaprzysiężenia prezydenta Karola Nawrockiego.

Gdyby miał kręgosłup, mógłby prokuratorowi wymienić swoich rozmówców. Wtedy w Polsce doszłoby do legalnego zamachu stanu. Hołownia trochę kupczył swoją polityczną intymnością, ale kończy jako popychle premiera, z którym miał relacje publicystyczne. Jako marszałek, druga osoba w państwie, zabiegał też skrycie o lepiej płatna robotę w ONZ. Jak nie wyjdzie, a nie wyjdzie, gotów jest dać się poszturchiwać towarzyszowi Czarzastemu.

Wybór Czarzastego, zatem konsumpcja umowy liberałów, chłopów i ekskomunistów, to współczesna Magdalenka. Nikt nikogo nie obala, towarzysze się umówili na przekazanie władzy. To największy bezkrwawy sukces Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej od czasu wyboru generała W. Jaruzelskiego głosem Andrzeja Wielowieyskiego.

Bestialstwo polityczne, którego ofiarą padł w sejmie Zbigniew Ziobro, przemieni się teraz w akt politycznego błogosławieństwa. Liczba głosów oddanych na egzekucję chorego na poważny nowotwór byłego ministra, teraz wystarczy, by wynieść na ołtarz byłego działacza PZPR, dziś sejmowego wspólnika Tuska, który nie tak dawno temu domagał się nie sakralizacji lewicy, lecz jej instytucjonalnej likwidacji.

Urok Czarzastego ma wzmocnić, jak słychać tu i ówdzie, towarzysz Marek Siwiec, kancelista u prezydenta A. Kwaśniewskiego, a wcześniej szef rady nadzorczej spółki holdingowej PZPR o kokieteryjnej nazwie "Transakcja". Z jej trzewi wydobyła się spółka "Muza", której urokiem wydawniczo-finansowym chlubił się Włodzimierz Czarzasty. Prowadząc kancelarię sejmu Siwiec miałby z kim o wyższości Kwaśniewskiego nad Millerem pogadać...

Wybrać Czarzastego z Siwcem na kolejne dwa lata może tylko spółka takich desperatów jak Tusk i Kosiniak-Kamysz. Inna sprawa, że Kosiniak-Kamysz cytując "Rotę" i modląc się publicznie mógłby zauważyć, że partner z Sopotu nie jest mu do niczego potrzebny. Przywołując tradycje polskiej niepodległości, wymienił ludowe, socjalistyczne i narodowe, te liberalne jakby zepchnął ze skały...

Przed konsumentami polityk sejmowych doprawdy intrygujące dni.

Marek Formela