Od jakiegoś czasu słyszę, że film Sekielskiego czy szerzej ujawnianie skandali seksualnych w Kościele to element walki z Kościołem, starcia cywilizacji. To niewątpliwie jest prawda. Tyle, że winę za to ponoszą - przynajmniej po naszej stronie - ci, którzy przez lata spraw nie załatwili, nie posprzątali, kryli przestępców, udawali, że nie ma problemu, chowali głowy w piasek.

Tylko ktoś kompletnie pozbawiony wyobraźni mógł myśleć, że scenariusz, który pozbawił autorytet Kościół w Irlandii czy USA nie zostanie zrealizowany w Polsce, jeśli tylko będzie ku temu okazja. Tylko ktoś bez wyobraźni mógł sądzić, że jeśli sami nie załatwimy sprawy, to nikt nam jej nie wyciągnie. Jest oczywiste, że jeśli w debacie publicznej (czy w starciu cywilizacji) przeciwnik znajdzie słaby punkt to wykorzysta go do końca. I to się właśnie dzieje.

Udawanie, że jesteśmy nieskazitelni, że nic nie mamy sobie do zarzucenia, że to tylko ataki jest oddawaniem mu pola, poddawaniem walkowerem być może najważniejszej walki współczesności. Gdy widać, że przegrywamy trzeba się przegrupować, naprawić to, co jest rozwalone, oczyścić szeregi, a nie występować przed kamerami i śpiewać, że „nic się nie stało”, bo murarze też molestują, albo powtarzać, że to wojna. Tak to wojna, ale za to, że ją teraz w tej sprawie przegrywamy odpowiadają ci, którzy nic nie zrobili, by sprawy załatwić. To, że ta wojna przyjdzie było pewne, a zatem trzeba się było do niej przygotować, a nie teraz płakać, że wykorzystują przeciwko nam broń, którą dla nich przygotowaliśmy.