Jakie mamy sądy wiadomo od dawna. Ale wydawało się, że są granice żenady i obciachu, którego nawet nasi postkomunistyczni i nigdy nie zweryfikowani sędziowie nie przekroczą. A jednak. Nie ma takich granic. I oto Warszawski Sąd Okręgowy uznał, że Czesław Kiszczak nie miał nic wspólnego ze śmiercią górników w kopalni Wujek. Fakt, że wydał szyfrówkę, w której kazał pacyfikować strajkujące zakłady, nie jest dowodem na współudział w tym zabójstwie. Nie jest nim również, jak rozumiem, fakt, że pan Kiszczak był szefem MSW w tym czasie. Odpowiedzialność polityczna czy służbowa nie istnieje. Jeśli dobrze rozumiem odpowiedzialności za śmierć nie ponoszą także autorzy dekretu o stanie wojennym. To może choć sam dekret, bo to na jego podstawie mordowano w Polsce ludzi? Ale i on nie, bowiem tym akurat sędzia się nie zajmował.
W takich sytuacjach odechciewa się śmiechu. Okazuje się bowiem, że dwadzieścia kilka lat po odzyskaniu wolności, w istocie nadal żyjemy w kraju, w którym zabójcy mogą chodzić spokojnie, ludzie, którzy zabijali w imię komunizmu spokojnie dożywają swojej starości i nikt nawet nie próbuje udawać, że prosta sprawiedliwość nakazywałaby skazanie sowieckich łajdaków w polskich mundurach, którzy zabijali Polaków. Sędziowie zaś (a konkretnie niejaki Marek Walczak) opowiadają farmazony o tym, że „Sąd rozumiejąc dramat tej całej sytuacji nie jest sądem, który może osądzić i poprawić historię, zadośćuczynić temu złemu, co się stało; sąd może ustalić: winny lub niewinny. To wszystko, więcej sąd nie może”.
I niczego więcej niż proste osądzenie ludzi, których odpowiedzialność jest oczywista, od sądu nikt nie wymaga. Wbrew opinii genialnego sędziego dziennikarze czy zwykli ludzie pragnący sprawiedliwości nie chcą od niego, by poprawiał on historię czy zadośćuczynił złu. Takich umiejętności nikt nigdy od sędziów nie wymagał. Ale wydaje się, że można od nich wymagać tego, by potrafili wymierzać sprawiedliwość i nie pletli farmazonów o tym, że generał Kiszczak nie miał nic wspólnego z zabójstwem górników w kopalni Wujek. Idąc dalej tym tropem można stwierdzić, że nie miał z tym nic wspólnego także generał Jaruzelski, a rozkazy strzelania do strajkujących wymyślili sobie sami milicjanci. Albo – co byłoby jeszcze lepsze – bo sędziowie nie musieliby nikogo skazywać – winny jest dekret o stanie wojennym, który spadł z nieba, bez najmniejszego udziału ówczesnych komunistycznych notabli.
To byłoby wyjaśnienie godne geniuszu naszych sędziów. Dzięki temu nie naraziliby się oni nikomu, a wskazaliby winnego. I wszystko byłoby jasne. A że pozbawione sensu? I cóż z tego? Czy ten dzisiejszy wyrok ma jakikolwiek sens? Czy nie urąga on już nie tylko sprawiedliwości, ale wręcz zdrowemu rozsądkowi? I czy nie dowodzi on całkowicie jasno, że na progu III RP należało zdekomunizować Sądy, tak by po komunie nie został w niej ani ślad? Nie wiem, kiedy swoją karierę zaczynał sędzia Walczak. Może jest młodym człowiekiem, ale wyrok, jaki wydał, jest godny najlepszych tradycji PRL-owskich sądów. Jest całkowicie pozbawiony sensu, za to doskonale służy komunistom. Ale nawet takiego wyjaśnienia sędzia Walczak nie przedstawił, bo osądzanie dekretu czy samego stanu wojennego to nie ta sprawa. Więc spokojnie można uznać, że Kiszczak niewinny, a innymi się nie zajmujemy.
A tak na koniec chciałoby się wyrazić nadzieję, że dzięki temu, iż wyrok nie jest prawomocny, to znajdzie się jakiś normalny sędzia, który uzna, że w Polsce nie jest konieczna obrona zabójców zza biurka, ale sprawiedliwość. I że w końcu gienerałowie Kiszczak i jego mocodawca Jaruzelski (określenie generał na obu panów nie przechodzi mi przez usta) zostaną skazani przynajmniej na jeden dzień więzienia i degradację. Dopiero wtedy będzie można mówić o tym, że Polska, że Rzeczpospolita jest państwem prawa.
Tomasz P. Terlikowski
Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »