Po wczorajszym telefonie od pewnej znajomej nie potrafię się pozbierać. Miejsce, które było tak przyjazne dla dzieci, bez względu na ich wygląd czy choroby, stało się miejscem niewyobrażalnej tragedii. I choć wiem, że dalej pracują tam cudowne położne i cudowni lekarze broniący każdego życia (za co im ogromnie dziękuję), to coś bardzo złego się stało. Miałam nadzieję, że placówka, której patronuje Święta Rodzina, nie przyłoży ręki do takich praktyk. Dziś czuję się zdruzgotana. Idały, o które walczył prof. Chazan, zostały pogrzebane.

Dlaczego chciałam rodzić w Świętej Rodzinie? Bo miałam pewność, że to dziecko, jeszcze w brzuchu, również dla personelu jest dzieckiem, a nie tylko płodem. I zawsze jako o dziecku rozmawialiśmy. Na USG z lekarzem oglądaliśmy dziecko, na KTG położne prosiły, by liczyć ruchy dziecka. I to mnie urzekło. To dla nich był malutki człowieczek, nie coś, a ktoś.

Potem porody – i naturalne, i przez cięcie. Z szacunkiem, poszanowaniem intymności. I ten język, który tak bardzo był inny od powszechnie używanego języka na porodówkach. W Świętej Rodzinie lekarze i położne nie odbierali dziecka, a je przyjmowali. Bardzo mi się to podobało. To ‘odbieranie’ kojarzyło mi się zawsze z bagażem czy paczką, ewentualnie z przedmiotem, który oddajemy do depozytu. Na Madalińskiego dziecko było przyjmowane na świat, zapraszane przez wprawne działania lekarzy czy położnych. I to była radykalna zmiana. Bo tak naprawdę od języka wszystko się zaczyna.

Ma dla mnie ogromne znaczenie to, jakim słownictwem ktoś się posługuje. Dlatego, jako osoba na język wrażliwa, zwracałam uwagę na te kwestie. Ktoś może powiedzieć, że to niuanse, jakieś drugorzędne sprawy. Nie, to kwestia fundamentalna. Tak jak kwestią fundamentalną jest różnica czy aborcję nazwiemy zabiegiem czy zabiciem dziecka. To jest różnica.

W Świętej Rodzinie czułam się bezpieczna. Wiedziałam też, że akceptowane będą tam moje decyzje. Nikt z personelu nie komentował liczby porodów (a zdarza się to bardzo często w innych placówkach), nikt mi nie tłumaczył, co mam robić, żeby nie mieć kolejnych dzieci, nikt mi tam nie wciskał na siłę antykoncepcji. Stąd tak bardzo szpital ten cieszył się sympatią wśród rodzin wielodzietnych. Wiadomo było, że tam przyjmą nas z życzliwością i nie usłyszymy pod swoim adresem hasła o dzieciorobach.

W Świętej Rodzinie po ludzku także traktowane były dzieci, które nie miały szansy się urodzić. To przecież z inicjatywy byłego dyrektora placówki powstał na jednym z warszawskich cmentarzy Pomnik Dziecka Utraconego. Co się więc stało, że sytuacja tak radykalnie się zmieniła?

Dlatego tak bardzo nie rozumem, czym kierowali się ci, którzy dopuścili do sytuacji, w której 24-tygodniowe dziecko, krzyczące i walczące o życie, zostało skazane na koszmarną śmierć. Co się stało, że ludzie powołani do ratowania życia przez godzinę pozwolili, żeby dziecko, które przeżyło aborcję, krzyczało. I choć krzyk ten był coraz cichszy, aż zamilkł, nadal niesie się on po szpitalnych korytarzach. Korytarzach, które przemierzałam ze swoimi nowo narodzonymi dziećmi.

Święta Rodzino, ratuj ten szpital. Ratuj  tych lekarzy i te położne, którym zostało złamane sumienie. Ratuj tych, którzy przyszli do zawodu, by dzieci ratować, a nie zabijać.

Święta Rodzino, ratuj te dzieci, na które ktoś wydał wyrok. Ten krzyk słychać będzie jeszcze długo. To będzie wyrzut sumienia, który o tym zdarzeniu nie da zapomnieć.

 

Małgorzata Terlikowska