Zeznania Tomasza Turowskiego pokazują, że Smoleńsk, to nie tylko największa katastrofa w dziejach naszego kraju, ale największy skandal w historii Polski. Ambasador zeznał, że funkcjonariusz FSB oświadczył, że trzy osoby okazywały "żyzniennyje refleksy", po czym natychmiast dał pokaz swojej erudycji, tłumacząc pospiesznie, że "żyzniennyje refleksy" to nic innego, jak "odruchy bezwarunkowe, które mogą przejawiać szczątki ludzkie nawet po zakończeniu funkcji życiowych".
Szkoda tylko, że Turowski nie pokusił się o takie drobiazgowe tłumaczenia, wymyślone na prędce, gdy ok. godz. 12 pamiętnej soboty przekazał zaskakującą wiadomość naczelnikowi Wydziału Federacji Rosyjskiej Departamentu Wschodniego MSZ. "(...) ambasador (Tomasz) Turowski około godz. 12 przekazał mi, że otrzymał informację od funkcjonariusza FSB, że trzy osoby przeżyły i w ciężkim stanie zostały przewiezione do szpitala" - zeznał Dariusz Górczyński.
Jak rozumiem, Turowski wyróżnia rozmaite rodzaje definicji określenia "żyzniennyje refleksy". Każda z nich jest dobra na inną okazję. Szkoda tylko, że swojej siatki pojęciowej Turowski nie przedstawił tak szczegółowo w prokuraturze. Bo - na miłość Boską - jest chyba jakaś różnica między drgawkami agonalnymi a podróżą do szpitala w ciężkim stanie.
W normalnym kraju taka informacja nie schodziłaby z czołówek. U nas natychmiast znajdą się kolejne łakome kąski dla mediów, które raz-dwa przykryją newsy o plątającym się w zeznaniach Turowskim (już jego obecność w charakterze ambasadora powinna budzić sprzeciw). Ale co tam... Salon znajdzie kolejną okazję, żeby ponabijać się ze spiskowych teorii ciemnogrodu, bo - jak wiadomo - „jeśli moja teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów”. A więc milczeć oszołomy! Podobnie, pozaparlamentarna prawica, która autorytatywnie orzeknie na swoich portalikach, że "sekta smoleńska znowu jątrzy", a informowanie o tragedii, to "podlizywanie się Kaczyńskiemu".
I tak, trwamy w naszym piekiełku. Mało kogo obchodzi, że w tej sprawie coś "śmierdzi". Ot, mentalność niewolnika... W końcu mogliśmy oberwać bardziej.
Aleksander Majewski