"Dziś zdanie prymasa Wyszyńskiego, że kto uderza w Kościół, uderza także w Polskę jest po prostu zdaniem przestarzałym. Ja wiem, że pisze rzeczy dla zwykłego polskiego księdza, lat 60 i więcej zwyczajnie obrazoburcze, ale tak po prostu jest" - pisze w kontekście skandalu nadużyć seksualnych w Kościele senator Jan Filip Libicki.

 

"Na pierwszym miejscu widzimy pokrzywdzone ofiary. Ludzi, których stan psychiczny, w wyniku popełnionych na nich przestępstwach, jest dla mnie trudny do wyobrażenia. Może tym trudniejszy, że sam nie mam dzieci, więc trudno mi sobie wyobrazić, co myślą choćby rodzice, gdy wyobrażają sobie, że ich dziecko może być takiej sytuacji? To musi być myśl okropna. I myśli ofiar, o ich własnej sytuacji, też muszą takie być. Jeśli przyjmiemy tu teologiczną perspektywę, że kapłaństwo jest także duchowym ojcostwem, to bohaterowie filmu braci Sekielskich, którzy dopuścili się tych czynów, popełnili po prostu rodzaj duchowego kazirodztwa. To jeśli chodzi o ofiary" - napisał.

Jak stwierdził dalej, najbardziej frustruje go kwestia przełożonych, biskupów. "O pedofilach możemy mówić różnie. Że byli chorzy, że byli opętani, że działali pod wpływem jakiegoś odrażającego impulsu. Ale ich przełożeni rozpatrywali przecież tą sprawę na chłodno. Nie pod wpływem emocji. Na chłodno, nie pod wpływem emocji zamiatają sprawę pod dywan, nie interesując się zupełnie losem ofiar. Nawet jeśli jej nie tuszowali to ją bagatelizowali. Najlepszym dowodem na to jest list, który otrzymała lekarka, próbująca interweniować - w końcu lat osiemdziesiątych – w imieniu ofiary, pokrzywdzonej przez księdza Srebrzyńskiego. Biskup, którego przecież i ja znałem, odpisał jej że sprawa jest mu znana, że wysłał księdza na rekolekcje i przeniósł do innej parafii. Żadnej refleksji, choćby takiej, że jeśli sam sprawca nie chce – zresztą jednym z warunków dobrej spowiedzi jest ofierze zadośćuczynić – to może warto, by w imieniu tego księdza po prostu przeprosił on, jako jego przełożony?" - napisał.

Senator uznał, że dzisiejszy kryzys Kościoła katolickiego jest przede wszystkim kryzysem biskupów.

Libicki sądzi, że taka sytuacja utrzymywała się z dwóch powodów: po pierwsze, ze względu na układu towarzyskie w Kościele, po drugie - zewzględu na "wieloletnie związki z państwem", które jego zdaniem kiedyś były uzasadnione (bo Polski nie było i Kościół ją zastępował!), a dziś - patologizujące się.

"Dziś zdanie prymasa Wyszyńskiego, że kto uderza w Kościół, uderza także w Polskę jest po prostu zdaniem przestarzałym. Ja wiem, że pisze rzeczy dla zwykłego polskiego księdza, lat 60 i więcej zwyczajnie obrazoburcze, ale tak po prostu jest. Nie spojrzę nikomu w serce, z jakich pobudek szedł do kapłaństwa, ale przecież wiadomo, że 50 czy 60, a nawet 40 lat temu posiadanie księdza w rodzinie było synonimem społecznego wywyższenia, było synonimem awansu, powodem do dumy. Ten ksiądz reprezentował wtedy, dla swojej rodziny nie tylko Boga, ale i Polskę. Otóż dziś, kiedy co i rusz słyszymy głosy, że atak na Kościół jest de facto atakiem na Polskę, trzeba głośno powiedzieć: nie! Kultywowanie tego modelu związku Polski z Kościołem powoduje, że Kościół w Polsce staje się de facto Kościołem narodowym" - napisał.

"Paradoks polega na tym, że ci księża których znamy, i którzy dzisiaj przyciągają tłumy – a w każdym mieście tacy są – nie mówią nic o Polsce, o Unii Europejskiej, o strajku nauczycieli. Oni mówią o Panu Jezusie i po prostu wyjaśniają Pismo Święte. Dlatego – powtarzam jeszcze raz – z tym sloganem o tym, że Kościół jest rdzeniem polskości trzeba – w interesie Kościoła – raz na zawsze skończyć" - dodaje Libicki.

Na koniec senator wskazał, że jeżeli piętnuje się pedofilię w Kościele, to trzeba też piętnować pedofilię wśród świeckich elit - reżyserów, znanych lewicowych polityków...

Zwrócił też uwagę, że fakt współpracy pokazanych w filmie Sekielskiego księży z SB dowodzi, jak konieczna jest lustracja wśród księży, do której od lat wzywa ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

bsw/salon24.pl