Hedonistyczny lęk przed śmiercią

Współczesna kultura Zachodu stara się wyrugować ze świadomości to, co nieuchronne. W masowym przekazie, chodzi o to, aby zapomnieć o cierpieniu i śmierci. Ludzie starzy i chorzy mają nie przeszkadzać korzystającym z życia zdrowym i bogatym.

Efektami tego rodzaju hedonistycznej filozofii są eutanazja pod byle pretekstem np. złego samopoczucia (depresji) czy przewlekłej choroby. W Belgii i Holandii zabijać można także dzieci (w Belgii bez ograniczeń, w Holandii od lat 12).

Masowym zjawiskiem jest aborcja dzieci podejrzewanych o to, że są chore, tak jakby nie miały one prawa do życia. Przykładem hurtowej aborcji jest metoda in vitro, gdzie niszczy się nieprzydatne ludzkie życie.

Demon trzyma człowieka w wiecznym lęku przed śmiercią. To właśnie lęk przed śmiercią skłania nas do grzechu, zapominania o tym, co czeka przecież każdego. Aby uniknąć cierpienia i śmierci jesteśmy gotowi do popełnienia każdej niegodziwości. W ten sposób oddalamy się od Boga i wpadamy w sidła grzechu i śmierci.

Tymczasem jest ktoś silniejszy, kto przerwał te więzy i pokonał śmierć. To Jezus Chrystus, który może dać Ducha, silniejszego niż nas lęk przed śmiercią. Poniższa historia jest właśnie o tym.

Domowe hospicjum dla sierot

Działania wbrew cywilizacji śmierci od lat prowadzone są przez wielu chrześcijan na całym świecie. Wiele par decyduje się na urodzenie chorego dziecka, które żyje zaledwie kilka dni, aby dać mu swą miłość.

Jest wiele świadectw, gdy taka heroiczna postawa rodziców doprowadziła do nawrócenia lekarzy i pielęgniarek, które doradzały wcześniej aborcję, czyli zabicie dziecka. Gdy widzą nieszpory, które odprawiają rodzice nad noworodkiem, które żyło tylko kilka godzin, to zmusza do przewartościowania swego życia, jeśli myślało się dotychczas inaczej.

Właśnie pielęgniarką była kiedyś Cori Salchert, gdy wraz ze swoim mężem 4 lata temu postanowiła założyć hospicjum, w którym opiekowałaby się nieuleczalnie chorymi dziećmi, którym zostało kilka miesięcy, czy kilka tygodni życia. Widziała jak te sieroty niewyobrażalnie cierpią, są samotne i porzucone, dlatego chciała im podarować choć odrobinę miłości na ziemskim padole.

Wcześniej Cori Salchert pracowała także w fundacji, która pomagała rodzicom po stracie dziecka. Tam oswoiła się ze śmiercią. Nauczyła się także dawać pocieszenie tym, którzy się z nią zetknęli. Zobaczyła także, jak wiele rodziców porzuca swoje dzieci, gdy są one blisko śmierci.  Salchert mówiła, że nie oceniała rodziców, którzy decydowali się na taki krok, bo wiedziała, że bardzo cierpieli i nie potrafili sobie poradzić z tą trudną sytuacją.

Miłość silniejsza niż śmierć

Kilka lat temu, gdy sama zachorowała, postanowiła, że wraz z mężem będą starali się o status rodziny zastępczej dla dzieci porzuconych w hospicjach. W 2014 r. pod ich dach trafiła pierwsza pacjentka. Rodzice ochrzcili niemowlę, które po dwóch miesiącach zmarło. Potem pojawiły się inne dzieci, którym lekarze nie dawali szans na przeżycie nawet kilku tygodni. W ten sposób przybrani rodzice otaczali ich miłością i pozwalali odejść w spokoju.

Dziś w pomoc fundacji „Dom nadziei” zaangażowanych jest wielu ludzi. Ich serca otwierają się, gdy widzą, że każde życie jest piękne i cenne, a miłość i zaangażowanie dedykowane tym ostatnim, zapomnianym przez świat – ma sens. Z domu nadziei, do nieba idą przecież anioły…

Ta piękna inicjatywa apostolstwa dobrej śmierci świadczy o tym, że wciąż istnieją ludzie, dla których miłość jest silniejsza niż lęk. Dla chrześcijanina śmierć jest tylko etapem, który może być początkiem nowego życia. Stąd ludzie wierzący, częściej używają takich znaczeń jak: „odejście do Pana”, „zaśnięcie” czy „narodzenia dla życia wiecznego”.

Tomasz Teluk