W ubiegłym tygodniu pięciu polskich biskupów wystosowało list do rządzących, nawołujący do polsko-niemieckiego pojednania w duchu przebaczenia, w kontekście zgłoszonych w ostatnim czasie przez Polskę postulatów wypłaty reparacji za zniszczenia naszego kraju, dokonane podczas II Wojny Światowej. To już drugi list, w którym hierarchowie polskiego Kościoła są o wiele bardziej skłonni dostrzegać racje strony, będącej na kursie kolizyjnym z rządem „dobrej zmiany”. Pierwszy takim listem było podziękowanie Przewodniczącego Konfederacji Episkopatu Polski, abp Stanisława Gądeckiego, skierowane do prezydenta Andrzeja Dudy, za zgłoszone weta do ustaw o Sądzie Najwyższym i KRS.

Tym razem biskupi odpowiedzialni za relacje z episkopatem niemieckim nawołują do zachowania szczególnej ostrożności w głoszonych przez stronę polską postulatach, sygnalizując, że wypracowane przez dziesięciolecia pojednanie jest na tyle kruche, że może zostać zerwane nawet przez „zbyt pochopnie wypowiadane słowa”. Jaka jest zatem wartość tego pojednania, więzi wypracowanej przez szeregi ludzi dobrej woli, skoro naruszać je może nieopatrznie czy świadomie wypowiedziane oczekiwanie, skierowane do drugiej strony? Biskupi odwołują się do słynnego listu, skierowanego do biskupów niemieckich m.in. przez kard. Stefana Wyszyńskiego i arb Karola Wojtyłę, gdzie zawarte są słowa „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”.

Warunki pojednania i przebaczenia, jakie proponowane są przez drugą stronę, mogą okazać się zbyt trudne lub niemożliwe do zaakceptowania przez polskie społeczeństwo. Kapitał więzi i dobra, o którym piszą obecnie polscy biskupi może okazać się niewystarczający w zderzeniu z niemieckim kapitałem bankowym, systematycznie przejmującym polską gospodarkę i media. To strona niemiecka bezwzględnie trzyma się praw kapitału finansowego i od lat realizuje inwazję ekonomiczną na Polskę, oplatając nasz kraj siecią marketów, mediów i nieformalnych politycznych wpływów, realizując bezceremonialnie swoje interesy. Nieustanne próby narzucania Polsce woli politycznej, czy to w sprawach obyczajowych, edukacji seksualnej, promocji gender, lewicowych idei, czy kierunków rozwoju gospodarczego, są elementami regularnej aktywności niemieckich mediów, elit i polityków. Ten aspekt pojednania, pojednania kosztem polskiej gospodarki, tkanki społecznej, rodzinnej i sfery wartości, umyka uwadze polskich hierarchów.  

W swoim liście polscy biskupi stwierdzają, że: „Przebaczenie nie jest decyzją koniunkturalną, zależną od uwarunkowań, lecz nieodwracalnym aktem miłosierdzia, które nie zaprzecza sprawiedliwości, lecz ją dopełnia.”

Trudno sobie wyobrazić, że po stronie polskiej, politycy z kręgu Prawa i Sprawiedliwości rozumieją przebaczenie w inny sposób. Jednak to, co Niemcy wyrządzili Polsce podczas operacji wojennych nie ogranicza się jedynie do sfery wartości i uczuć. Operacje militarne niemieckiego okupanta nastawione były na zniszczenie istoty, substancji narodu polskiego, wyniszczenie ekonomiczne, kulturowe i demograficzne. Dziesiątki miast, z Warszawą na czele, zostały splądrowane i zniszczone. Wiele dworów i dworków polskich hitlerowcy puścili z dymem, wywożąc majętności, dzieła sztuki i zabytkowe wyposażenie. Władze polskie do tej pory nie mogą doprosić się zwrotu tysięcy zagrabionych eksponatów i cennych, historycznych pamiątek. Tak jak Niemcy nie spieszą się ze zwrotem tego co nam zagrabili, tak nie są zbyt skorzy do rozmów o zadośćuczynieniu materialnym za swoje poczynania na terytorium Polski.

W sferze gestów, słów działo się do tej pory niemało. Strona niemiecka wyspecjalizowała się w zabiegach symbolicznych, które nie kosztowały ich zbyt wiele. Jednak pojednania  polsko-niemieckiego nie można pozostawić jedynie w obszarze gestów i symboli, nawet jeśli będą najbardziej spektakularne i zamaszyste. Z punktu widzenia Niemiec, dobrosąsiedzkie stosunki obowiązują do czasu, gdy wszystko idzie po myśli Berlina. Gdy tylko sprawy przybierają niekorzystny dla nich obrót, natychmiast zaczyna się bezpardonowy atak na Polskę. Eksperci z Bundestagu już orzekli, że Polsce nie należą się jakiekolwiek reparacje, ponieważ sprawa jest przedawniona, a poza tym strona polska zrzekła się ich poprzez wyrażenie milczącej zgody na ich brak. Z drugiej strony niemiecki eurodeputowany Elmar Brok przy okazji sprzeciwu rządu PiS co do przyjmowania islamskich migrantów wypalił, że żałuje, że nie można wyrzucić naszego kraju  z Unii Europejskiej i dodaje, że „przecież nie można tak po prostu wjechać czołgami do Polski”. To są propozycje pojednania w duchu niemieckim, czego zdają się nie dostrzegać nasi biskupi.

Polakom nieustannie próbuje się zaszczepić rozważanie problemów  w obszarze wartości, godności, honoru i moralnych cnót, co jest oczywiście niezwykle cenne i budujące. Tymczasem poprzestawanie na poziomie aksjologicznym powoduje, że jesteśmy notorycznie ogrywani na polu prawnym, ekonomicznym i historycznym. Moralne nakazy i cnoty są oczywistym zobowiązaniem, ale nie mogą być traktowane jako szantaż, narzucany tylko jednej stronie dyskursu, uniemożliwiając jej podejmowanie decyzji i działań na płaszczyźnie racjonalnych, zdroworozsądkowych reguł. Kraje, podejmujące starania nie tylko z ideowych, ale też z racjonalnych i prawnych pobudek skorzystały na tym, otrzymując wysokie zadośćuczynienia materialne za zbrodnie Niemców popełniane podczas II Wojny Światowej. List ten należało zaadresować raczej do strony niemieckiej, która za pomocą swoich polityków oraz sterowanych przez Berlin urzędników brukselskich, nie wyłączając Donalda Tuska, działają tak, aby polski rząd upokorzyć i pozbawić go podmiotowości. Politycy Angeli Merkel są nastawieni na podporządkowanie sobie Polski i nie zamierzają tego kierunku zmieniać. „Moralna cnota solidarności” wydaje się być im zupełnie obojętna.

Coś bardzo niedobrego dzieje się w ostatnich latach z polskim episkopatem i biskupami, którzy często reagują bardzo zdecydowanie, gdy w grę wchodzi sprawiedliwość społeczna i polski interes narodowy. Niestety, zazwyczaj stają nie po tej stronie, po której spodziewalibyśmy się, że stanąć powinni. Wobec hierarchów polskiego Kościoła należałoby zastosować coś więcej niż tylko ojcowskie napomnienie. Nie wydaje się prawdopodobne by udzielił go, głoszący powszechną radość miłości, papież Franciszek.

Paweł Cybula