Kilka miesięcy temu przy okazji kolejnych zapowiedzi rozmów rosyjsko-amerykańskich w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie opisywałem tę sytuację jako błędne koło, w którym każda ze stron chce czegoś innego niż deklaruje. Rosja ciągnie czas i stara się nie dopuścić do sytuacji, w której Waszyngton przeszedłby od słów do konkretnych działań. Do wywarcia realnego nacisku na Rosję w postaci dostarczenia Ukrainie kolejnego typu uzbrojenia czy dotkliwych sankcji. I dlatego, za każdym razem jak administracja amerykańska dochodzi do punktu, w którym wydaje się, że ta czerwona linia zostanie przekroczona, Putin osobiście dzwoni do Trumpa i delikatnie sugeruje coś, co można rozumieć na różne sposoby... na przykład jako gotowość Rosji do kompromisu.  

Waszyngton z drugiej strony przez wiele miesięcy rozbudowywał swoją ofertę dla Moskwy. Demonstrując gotowość wywarcia nacisku na Kijów, jeżeli tylko Putin zgodzi się na jakąś formę zatrzymania wojny, otrzymując w zamian odbudowę stosunków z USA, wspólne projekty ekonomiczne, cofnięcie sankcji, gwarancję zatrzymania zajętych terenów, gwarancja nieprzystąpienia Ukrainy do NATO, a nawet amerykańskie uznanie Krymu jako części Rosji. Obecny prezydent USA myślący w kategoriach biznesowych zaproponował Rosji najlepszą ofertę, jaką tylko można byłoby sobie w obecnej sytuacji wyobrazić. I był gotowy przymusić Ukrainę do uznania tych warunków, jeżeli tylko Rosja się na nie zgodzi. I myślę, że kiedy Donald Trump mówi, że jest Putinem rozczarowany, mówi szczerze, bo po prostu z racjonalnego punktu widzenia jest to oferta nie do odrzucenia szczególnie biorąc pod uwagę problemy rosyjskiej armii na froncie i rosnące problemy rosyjskiej gospodarki. Ale racjonalność przywódcy Rosji różni się od racjonalności amerykańskiego biznesmena. I dlatego Rosja raz za razem odrzucała te hojne oferty, wymagając zamian czegoś zupełnie innego, czego Waszyngton nie kontroluje i dać Putinowi nie może... czyli głowy Ukrainy na talerzu. 

Błędne koło rosyjsko-amerykańskich rozmów wygląda w następujący sposób. Donald Trump jest pewien, że Rosjanie myślą racjonalnie, czyli tak jak on i nie odrzucą dobrej oferty, więc tę ofertę składa. Rosjanie grają na czas, prowadząc długie rozmowy o historii Rusi Kijowskiej i koniec końców i tak wymagają kapitulacji Ukrainy zamiast kompromisu. Donald Trump decyduje, że trzeba nacisnąć na Rosję, by zaczęła bardziej poważnie podchodzić do jego hojnej oferty. Waszyngton przechodzi do ostrej retoryki i grozi sankcjami lub Tomahawkami. W przeddzień realizowania tych gróźb, Putin kontaktuje się z Trumpem i proponuje rozmowę lub spotkanie i kolejny raz sugeruje, że jest gotowy do poważnej rozmowy. Stany Zjednoczone, mając w rzeczywistości ograniczone zasoby i możliwości wpływu na tę wojnę (również dlatego, że głównym kierunkiem polityki Trumpa jest odejście od spraw europejskich i nieinwestowanie swoich zasobów w te sprawy, zamiast bezpośredniego angażowania się w nie) szybko akceptują kolejne rosyjskie propozycje rozmów, czując wręcz ulgę, że daje to powód do odstąpienia od swojej wcześniejszej ostrej retoryki. Rosjanie tłumaczą, że zostali źle zrozumiani i że gotowi są do pokoju, ale najpierw Ukraina ma skapitulować. I tak to koło wchodzi w swój kolejny cykl obrotu. 

Trzeba jednak zauważyć, że mimo wszystko każdy z tych cyklów robi się coraz krótszy. W sytuacji, gdyby Rosja zgodziła się chociażby częściowo na amerykańską ofertę, nacisk Waszyngtonu natychmiast obrócił by się w stronę Kijowa i wtedy to Ukraina znalazłaby się w złej pozycji. Ale Rosja nie chce odejść od swoich żądań ani o krok, co uniemożliwia w zasadzie Amerykanom dojście do jakiegokolwiek porozumienia z nimi. Spotkanie w Anchorage bez wątpienia można uznać za porażkę USA i w tej chwili dobrze widać, że amerykańska administracja nie chce powtórzenia tej sytuacji. Dlatego wstępem do spotkania Putina z Trumpem w Budapeszcie miało być wcześniejsze spotkanie Rubio i Ławrowa, którzy mieli uzgodnić szczegóły możliwego porozumienia. I już na etapie tego spotkania dwóch dyplomatów okazało się, że zasadniczo rozmawiać nie ma o czym. Rosjanie bardzo szybko zeszli na swój tradycyjny tor maksymalistycznych żądań. Dlatego prawdopodobieństwo spotkania Trumpa z Putinem maleje. Prezydent Trump chce sukcesu, szczególnie na tle zawieszenia broni w Gazie. Prezydent USA chce konkretnych kroków i działań. A Rosja chce imitować proces pokojowy w nadziei na złamanie oporu ukraińskiego na froncie i okupowanie przynajmniej całego Donbasu. 

I dlatego obrót tego błędnego koła tym razem odbył się tak szybko. Nie było czasu tutaj ani na nowe miłe spotkanie Trumpa z Putinem ani na próbę wywarcia nacisku na Ukrainę. W tym czasie Ukraina dostaje od USA dane wywiadowcze, jest w stanie kupować krytycznie ważną amunicję i uzbrojenie od USA i kontynuuje swoja własną kampanię uderzeń na tyły rosyjskie.  

I koło obraca się dalej... coraz szybciej.