Jego komentarze wzbudziły niepokój obserwatorów, którzy dostrzegają w nich ćwiczenie retoryki bliskiej narracji Kremla.

Przyznał co prawda, że Ukraina jest „ofiarą”, lecz obarczył winą za konflikt nie Władimira Putina ani Rosję, lecz organizację NATO oraz USA. „Myślę, że Ukraina jest ofiarą. NATO jest agresorem, NATO zrobiło to pod dowództwem Joe Biden’a i to jest szalone” — stwierdził. Jednocześnie zaznaczył, że Ukraińcy są „wspaniałymi ludźmi”, lecz – jak dodał – „moje dzieci nie powinny żyć w cieniu widma wojny jądrowej rozpętanej po to, by bronić suwerenności Ukrainy albo żeby ocalić Polskę. Lubię Polskę, lubię Ukrainę, ale jestem Amerykaninem. Ani jednego dolara więcej!”

Tego typu narracja może wydawać się pewną formą sceptycyzmu wobec interwencji zagranicznych, ale w praktyce wpisuje się w wyraźny prąd kremlowskiej propagandy — pozornie krytykującej zarówno Zachód, jak i Rosję, a w gruncie rzeczy relatywizującej rosyjską agresję i odwracającej uwagę od działań Putina. Jak przypomniano, w lutym 2024 Carlson był pierwszym dziennikarzem zachodnim, który przeprowadził wywiad z Putinem — wydarzenie szeroko komentowane jako przykład rosyjskiego „wyboru” mediów przyjaznych Kremlowi.

Retoryka Carla­sona podważałaby wkład Polski oraz sojusznicze zobowiązania naszego kraju i państw NATO wobec Ukrainy i bezpieczeństwa europejskiego. I choć wolność słowa i pluralizm to filary demokracji, warto pytać: czy krytyczne głosy takich osób są autentyczną debatą, czy częścią wielowymiarowej wojny informacyjnej, w której Polska i jej partnerzy są celem, a nie inicjatorami.