"Chciałabym, aby śmierć Pawła, bezsensowna i okrutna, nie poszła na marne. Wierzę, że Pan Bóg powołał go do siebie, bo chciał nam wszystkim coś bardzo ważnego przekazać"-powiedziała Magdalena Adamowicz w wywiadzie dla "Faktu".

Choć po tragicznej śmierci i pogrzebie prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza, jego żona wraz z córkami wyjechała do Stanów Zjednoczonych, Adamowicz przyznała w rozmowie z tabloidem, że tęskni za swoim miastem i nie boi się powrotu do Gdańska.

"Nie jest ważne, gdzie jesteśmy – wszystko kojarzy nam się z Pawłem. Paweł był kimś więcej niż tatą i mężem. Był najlepszym przyjacielem, był wiernym kompanem"- podkreśliła wdowa po polityku zamordowanym przez nożownika podczas finału WOŚP w Gdańsku. 

W ocenie Magdaleny Adamowicz, śmierć jej męża niesie za sobą przekaz: powinniśmy skończyć z mową nienawiści.

"Musimy zacząć się szanować. Nie musimy się kochać, ale bądźmy serdeczni dla siebie i życzliwi nie tylko od święta, nie tylko po wielkich tragediach, ale tak normalnie, na co dzień. Najważniejszy jest dialog. Dziś zamiast ze sobą rozmawiać, ciągle się kłócimy, spieramy, staramy się coś sobie udowodnić za wszelką cenę. Uśmiechajmy się do siebie. Starajmy się patrzeć trochę dalej niż czubek własnego nosa"- przekonywała. 

W wywiadzie kandydatka KE do Parlamentu Europejskiego wyznała również, że nie myśli o człowieku, który zamordował jej męża i nie nazwałaby go "zabójcą", ubolewa jedynie nad tym, że Stefan W. miał w sobie tyle nienawiści, aby dopuścić się takiego czynu. 

"Bardzo szkoda mi mamy tego człowieka. Każda matka kocha swoje dziecko, bez względu na to, co zrobi i jakie jest. Prawie codziennie rozmawiam z mamą Pawła, moją teściową. Mówi mi, że ta kobieta jest w dużo gorszej sytuacji niż ona. (…) Ja nie mam do niej żalu. Trudno winić ją za działanie dorosłego syna. Moja teściowa modli się za nią i za człowieka, który zabił Pawła, żeby on się zmienił. Ja staram się móc to zrobić"- podkreśliła.

yenn/Fakt, Fronda.pl