Fronda.pl: We Włoszech od nowego roku ma wejść w życie podatek cyfrowy, który zapłacą m.in. czterej giganci technologiczni: Google, Apple, Facebook i Amazon. W Polsce prace nad przygotowaniem projektu ustawy o podatku cyfrowym trwały do września i zostały zaniechane. Czy w ogóle taki podatek jest potrzebny? Jakie ma konsekwencje? I czy zostanie wprowadzony w przyszłości również w naszym kraju?

Łukasz Warzecha: Trzeba tę sprawę rozpatrywać w dwóch aspektach. Pierwsza, jakie są motywacje krajów, które go wprowadzają i ile można z tego podatku uzyskać? Szacunki, które pojawiały się w Polsce nie robiły nadziei na bardzo duże pieniądze.

Wydaje mi się, że w przypadku krajów takich jak Włochy czy Francja ważny jest aspekt ideologiczny. Amerykańskie giganty cyfrowe traktowane są jako pewnego rodzaju przedłużenie amerykańskiego oddziaływania za granicą, a wiadomo, że Francja, w mniejszym stopniu Włochy, mają z tym problem. W związku z tym tego typu rozwiązanie przyjmowane jest przez elektorat w takim państwie jako swego rodzaju pokazanie środkowego palca amerykańskim firmom. Pojawia się więc aspekt nie tylko fiskalny, ale ściśle polityczny.

A w Polsce?

U nas stosunek do Stanów Zjednoczonych i do amerykańskich firm jest zupełnie inny. Mówiliśmy głównie o aspekcie fiskalnym, chociaż również w pewnym stopniu o aspekcie suwerennościowym.

Ten aspekt suwerennościowych w szczególnie przykry sposób został wygaszony, kiedy okazało się, że prace nad tym podatkiem zostały zawieszone. Padło również dziwaczne tłumaczenie, że czekamy na to, co zrobi Unia Europejska. Wcześniej narracja była inna; nie będziemy czekać na podatek cyfrowy na poziomie Unii Europejskiej, tylko sami wprowadzimy swój. Bardzo trudno traktować rezygnację z tego pomysłu, jako coś innego niż świadectwo głębokiego uzależnienia polskiej polityki, również na  poziomie czysto fiskalnym, od amerykańskich partnerów.

Czy możemy się spodziewać, że rząd Prawa i Sprawiedliwości powróci do prac nad wprowadzeniem podatku cyfrowego?

Myślę, że nie powróci. Mam wrażenie, że rzecz została załatwiona prawdopodobnie na poziomie niezastąpionej pani ambasador Mosbacher. Oczywiście to nigdzie nie zostało powiedziane, ale to pani ambasador wielokrotnie zajmowała się tego typu sprawami. Dopóki jest rząd Prawa i Sprawiedliwości, a w Stanach Zjednoczonych prezydent Trump, to nie sądzę, żeby nastąpił powrót do tego pomysłu. Oczywiście może nastąpić regulacja na poziomie Unii Europejskiej, ale może minąć jeszcze kilka lat, zanim zostaną uzgodnione parametry takiego rozwiązania. Wówczas Polska nie będzie mogła się wyłamać; nawet nie będzie próbowała, ale otrzyma pretekst, żeby wprowadzić podatek cyfrowy. Wcześniej bym się go nie spodziewał.

W marcu premier Mateusz Morawiecki stwierdził: "My za każdym razem mówimy: Dość z rajami podatkowymi. Sprawiedliwe opodatkowanie również gigantów cyfrowych". Ministerstwo finansów prowadziło prace nad przygotowaniem projektu ustawy o podatku od niektórych usług cyfrowych, minister przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz mówiła w ubiegłym roku w Parlamencie Europejskim, że Facebook nie zapłacił w Polsce ani złotówki podatku CIT w ostatnim czasie. We wrześniu 2019 roku z wizytą w Polsce był wiceprezydent USA Mike Pence, który jako pierwszy oznajmił, że Polska odrzuciła propozycję podatku od usług cyfrowych. Co się zmieniło?

To jest właśnie aspekt suwerennościowy, o którym mówiłem. Ta sprawa zniknęła w cieniu innych, ale to było mocno przykre. Przypominało sytuację z ogłoszeniem szczytu bliskowschodniego w Warszawie, które również nie wyszło z Polski. To było w pewnym sensie zabawne, ale zarazem smutne, że nie Polacy ogłosili, że odbędzie się u nas takie wydarzenie i nie Polacy ogłosili, że prace nad podatkiem zostają zawieszone. W tej sprawie przedstawiciele rządu nie wytłumaczyli się należycie, dlaczego tak się stało. Sekwencja wydarzeń była czytelna dla wszystkich. Jeżeli ktoś szuka dowodów na bardzo głębokie uzależnienie polskiej polityki od naszych amerykańskich partnerów, również na poziomie ekonomicznym i ściśle wewnętrznym, to taki dowód w tej postaci otrzymał.

Nie jestem zwolennikiem zrywania, a nawet pogarszania relacji ze Stanami Zjednoczonymi. Trzeba pamiętać, że to zawsze jest gra, w której partner robi tyle, na ile pozwala mu druga strona. Jeżeli pozwalamy Amerykanom na wyjątkowo dużo, nie zaznaczamy, że w pewnych sprawach to już jest sfera naszych decyzji, tylko za każdym razem to jest handel, w którym zyskuje tamta strona, a nie my, to oczywiście będzie wykorzystywane. To jest naturalne. Trudno mieć pretensje do Amerykanów, którzy po prostu bronią swojego interesu.

We wrześniu po wizycie wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych zaczęły pojawiać się głosy polityków z partii rządzącej, że właściwie podatek cyfrowy nie będzie mieć dużego wpływu na budżet państwa. Czy wobec tego powinniśmy się oburzać, że prace nad tym podatkiem zostały zaniechane?

Z punktu widzenia fiskalnego znaczenie tego podatku nie jest tak duże i zawsze w jakiejś formie podatek płacą końcowi użytkownicy. Z jednej strony specjalnie mnie to nie martwi. Z drugiej strony, jeżeli wziąć pod uwagę aspekt suwerennościowy, to jednak jest to niepokojące.

Trzeba powiedzieć, że najgorszą sprawą jaka się może wydarzyć, to zmiana zdania w takich okolicznościach. Gdyby było tak, że Polska od początku nie planowałaby wprowadzenia podatku cyfrowego, to sprawy by nie było. Natomiast sytuacja, w której najpierw mamy buńczuczne oświadczenia rządzących, że to kwestia ekonomicznej suwerenności, że giganci muszą zapłacić, a potem przyjeżdża wiceprezydent USA i właściwie to on ogłasza, że nasi Polscy przyjaciele z tego rezygnują - to jest najgorsze rozwiązanie i najgorszy rozwój wypadków, jaki sobie można wyobrazić.

rozm. Karolina Zaremba