Eryk Łażewski, Fronda.pl: 15 listopada zmarł arcybiskup Juliusz Paetz. Do końca życia nie przyznał się do zarzucanych mu niegodziwych czynów molestowania seksualnego kleryków. Początkowo kuria poinformowała o zamiarze pochowania go – tak, jak innych metropolitów poznańskich – w katedrze, choć pogrzeb miał być prywatny. Jak wiemy, ostatecznie stało się inaczej. Mimo tego, na uroczystościach pogrzebowych arcybiskupa Paetza było kilku biskupów. Czy nie świadczy to źle o nich, że nie obawiali się przyjść na pogrzeb tak skompromitowanej osoby?

 

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prezes Fundacji św. Brata Alberta, historyk Kościoła:

Byli to księża biskupi z Poznania. Szef Katolickiej Agencji Informacyjnej Marcin Przeciszewski poinformował zaś, że na mszy świętej nie było nawet homilii. A sama uroczystość pogrzebowa została odprawiona tylko przez jednego biskupa pomocniczego. Więc myślę, że tutaj zachowano wszystkie zasady. I o to akurat nie można mieć pretensji. Zasadniczy problem jest taki, że w ogóle na samym początku powinien być jasny komunikat, gdzie będzie pochowany zmarły arcybiskup. A tego zabrakło. Komunikat był nieprecyzyjny, a wręcz – przepraszam za słowo - bardzo pokrętny. Tak, że można go było w najróżniejszy sposób interpretować. Gdyby od razu powiedziano, że pogrzeb odbywa się prywatnie, poza katedrą, to nie byłoby najmniejszego problemu. Nawet można by podać godzinę. Kto by chciał przyjść do kościoła parafialnego, to mógłby się pomodlić. Natomiast taki pogrzeb, ze wnosi się trumnę do katedry, a później się ją zabiera, że tajna jest godzina mszy świętej, wywołał tylko niepotrzebne emocje.

Był już podobny przypadek z arcybiskupem Józefem Wesołowskim, który należał do archidiecezji krakowskiej i któremu jako nuncjuszowi postawiono wiele zarzutów molestowania młodych ludzi. Z tego powodu odbył się proces kanoniczny w Watykanie. W pierwszej instancji uznano winę arcybiskupa. On się od tego odwołał. W międzyczasie zmarł. Pogrzeb odbył się od razu w jego rodzinnej miejscowości, czyli w Czorsztynie. Tam został pochowany W kościele parafialnym została odprawiona msza święta. W pogrzebie i Eucharystii mógł uczestniczyć kto chciał. Ale ze strony episkopatu był tylko biskup pomocniczy Jan Szkodoń z Krakowa. Nie było kardynała, nie było innych arcybiskupów. Jedynym zaskoczeniem tego pogrzebu był fakt podania do wiadomości, iż arcybiskup Józef Wesołowski jest już człowiekiem świeckim. Bo został przeniesiony do stanu świeckiego, ale odwołał się od tego. Sąd nie uznał tego odwołania. Wesołowski zmarł więc jako już człowiek świecki, o czym wierni wcześniej nie wiedzieli. I pochowano go jako świeckiego. Ale to jest już trochę sytuacja procesowa. Natomiast w przypadku arcybiskupa Juliusz Paetza zabrakło jakiejkolwiek opinii prawnej, zabrakło stanowiska Episkopatu. To ciągnęło się dwadzieścia lat. Przecież było wiadomo, że wcześniej czy później on odejdzie, więc Kościół poznański powinien być przygotowany na to wydarzenie, a niestety nie był.

 

Wrócimy jeszcze do sprawy odpowiedzialności arcybiskupa Paetza. A teraz jeszcze o pogrzebie. Sytuacja była dziwna: trumna była już w katedrze, potem ją nagle wyniesiono i orszak pogrzebowy zawędrował na cmentarz. I pojawia się pytanie: czyżby decyzja o zmianie miejsca pochówku była podjęta nagle, już w katedrze?

Na pewno ogromny wpływ miał oficjalny protest wiernych diecezji poznańskiej, ludzi o nieposzlakowanej opinii, w tym także księży. I widać wyraźnie, że zmieniono tą decyzję dzień wcześniej. Szkoda! Bo to winno być precyzyjnie przygotowane wcześniej: na wiadomość o śmierci arcybiskupa, powinien być jasny komunikat kurialny - gdzie zostanie on pochowany, kiedy to się odbędzie, w jaki sposób. A nie robić wielkiej tajemnicy, która tylko rozgrzała emocje. I dzisiaj każdy sobie może dopisywać co chce do tego.

Niemniej, oczekuję od następcy arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, że zajmie on jakieś stanowisko i powie jednoznacznie: arcybiskup Paetz był winny, czy nie był winny. Jeżeli był winny, to w jakim zakresie. Do tej pory ofiary nie zostały przeproszone, nie było zadośćuczynienia, nie było też wyjaśnienia, jaka jest liczba ofiar. Więc zrobiono jak najgorzej. W tej chwili arcybiskup mówi o pogrzebie, że to będzie krok do oczyszczenia. Ale krokiem do oczyszczenia jest powiedzenie prawdy. Dlatego myślę, że to jest obowiązek moralny, ale także prawny arcybiskupa Gądeckiego, żeby teraz to wszystko wyjaśnić w diecezji poznańskiej.

 

Ale czy doczekamy się prawdy? Na przykład powołania jakiejś Komisji, która ujawni prawdę potrzebną i ofiarom, i będącą przestrogą przed podobnymi czynami?

Słusznie tu Pan zwrócił uwagę, że potrzebna jest też przestroga. Dlatego, że mówienie prawdy ma również charakter zapobiegawczy: jeżeli się powie co było złem, dlaczego to zło powstało, jakie są przyczyny, jakie są skutki tego zła, to mam nadzieję – tak, jak jest zresztą w prawie świeckim, że to powstrzyma kolejnych sprawców przed tego typu czynami. Co więcej, uczula też wiernych, że takie negatywne zjawisko może powstać. Dla dobra następnych osób, powinno to się wyjaśnić. Zresztą pojawiły się już sygnały - przynajmniej z listów, które do mnie przychodzą z diecezji łomżyńskiej – że podobne sytuacje miały miejsce, kiedy arcybiskup Paetz w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych był biskupem w Łomży. Może się zatem okazać, że to jest problem dwóch diecezji. Więc stawianie na to, że ktoś umrze, że sprawa ucichnie, jest nieodpowiedzialnością. Jasno trzeba sprawę wyjaśnić.

 

A czy zamieszanie wokół pogrzebu arcybiskupa Paetza nie świadczy o tym, że sprawa przerosła obecnego metropolitę poznańskiego. I czy to po prostu nie świadczy o nim źle?

Ja mam duży szacunek do arcybiskupa Stanisława Gądeckiego. Bo to była dla niego niesłychanie trudna misja, kiedy różne osoby w ciągu ostatnich dwudziestu lat starały się „usprawiedliwić’ arcybiskupa Paetza. Niemniej jednak uważam, że on, będąc przewodniczącym Episkopatu (w tej chwili pełni już drugą kadencję), powinien - z racji swojego biskupstwa poznańskiego, a także z racji przewodniczenia Episkopatowi – jednoznacznie chcieć tę sprawę wyjaśnić. Niestety, według mnie, zabrakło tej chęci.

Jednak w tym roku, w maju, na spotkaniu z księżmi z Poznania, Stanisław Gądecki pierwszy raz powiedział, że dawny metropolita poznański był winny. Była to odpowiedź na wyraźne pytanie księdza Marcina Węcławskiego, proboszcza parafii w Poznaniu, który był jednym z sygnatariuszy listu cztery lata temu. Pytanie o to, czy arcybiskup Paetz był winny. Dlaczego jednak to uznanie winy dokonało się dopiero po osiemnastu latach? Wywołało ono zresztą wśród księży dużą konsternację, co wiem z listów niektórych z nich. Oni zatem tak powiedzieli: „Dobrze. To myśmy przez osiemnaście lat bronili arcybiskupa Paetza, przyjmowaliśmy jego wyjaśnienia, a tu nagle dopiero teraz nam się mówi”. No i to jest bardzo źle, że obecny biskup nie potrafił swoim najbliższym współpracownikom - księżom proboszczom, dziekanom - powiedzieć prawdy. Postawił ich w bardzo złej sytuacji.

W tej chwili sprawa – moim zdaniem – nie została zamknięta. Ona i tak będzie podejmowana: zarówno to, co było w Poznaniu; jak i to, co dotyczyło Łomży. Przypomnę też, że w książce „Księża wobec bezpieki” pisałem o tym, że arcybiskup Paetz był tak zwanym „kontaktem operacyjnym” wywiadu komunistycznego PRL, czyli jego współpracownikiem. Wiele więc jest jeszcze spraw, które powinny być wyjaśnione.

 

Mówił ksiądz, że księża archidiecezji poznański bronili swego dawnego Pasterza. Natomiast jest jeszcze taka sprawa: wiemy, że arcybiskup Paetz miał poparcie wśród niektórych biskupów. I jest pytanie: czy oni dlatego go popierali, bo nie wierzyli w stawiane mu zarzuty; czy dlatego, że uważali, że to, co on robił, to jest nic takiego, nic groźnego?

Myślę, że większość księży, którzy popierali Paetza, nie mieli świadomości tego, co naprawdę się dzieje. Inni z kolei, byli rozdarci: zdawali sobie sprawę z tego, co się dzieje, że jest zło; ale z drugiej strony uważali, że powiedzenie prawdy będzie dużym skandalem. To jest zresztą nauczka, przestroga dla całego Kościoła, że nie można udawać, że się nie wie. Większym skandalem może być nie to, że było zło, ale to, że to zło było ukrywane. I to przez tak wiele lat.

Chyba w 2001 roku, był list otwarty wszystkich księży dziekanów z diecezji poznańskiej, podpisany także przez trzech biskupów pomocniczych poznańskich, którzy bronili Paetza, którzy zaprzeczali tym faktom. Dzisiaj okazuje się, że ten list część osób podpisała w dobrej wierze, a część po prostu była do jego podpisania przymuszona. To też trzeba wyjaśnić: nie może być tak, że taka sytuacja pozostaje bez żadnych konsekwencji. Liczy się tylko prawda! „Poznacie Prawdę, Prawda was wyzwoli”. Myślę, że ta bolesna lekcja nie została jeszcze odrobiona i trzeba to wyjaśnić.

Tylko właśnie: kto to ma wyjaśnić? Powinien zrobić to nuncjusz papieski. A tego nie zrobił. Ani arcybiskup Józef Kowalczyk, który ewidentnie tuszował sprawy. Był przyjacielem Paetza z czasów rzymskich i swoje dobre układy przełożył nad dobro Kościoła. Ale byli dwaj nuncjusze włoscy: obecny i poprzedni. Także tej sprawy nie rozstrzygnęli. To jest głębszy problem, nie dotyczy tylko relacji polskich. Widać bowiem, że kolejna osoba postawiona na tak ważnym stanowisku jak nuncjusz – przedstawiciel Ojca Świętego w danym państwie, nie spełniła swoich zadań w tym zakresie. Bo ja nie mówię o całości działalności.

 

Wracając do poprzedniego pytania: biskupi popierający do końca arcybiskupa mieli większe możliwości dowiedzenia się prawdy, niż zwykli księża. Czy zatem jej nie znali, czy uważali, że to jest w sumie w porządku, nie warto robić problemu?

To jest bardzo trudne pytanie. Myślę, że trzeba pytać niektóre osoby o te sprawy. Czytałem wypowiedź obecnego prymasa Wojciecha Polaka, który bardzo wymijająco odpowiada: że nie wiedział, nie zdawał sobie sprawy. Tak dzisiaj będzie się większość tłumaczyła, co nie jest - moim zdaniem - prawdą. Dlatego, że sądzę, iż w 2002 roku, po wielu publikacjach i po liście, który otrzymał Ojciec Święty za pośrednictwem pani profesor Wandy Połtawskiej, najważniejsi księża biskupi wiedzieli, jak sprawa wygląda. Niestety milczeli.

Ja jestem z diecezji krakowskiej, więc mogę powiedzieć, że to jest dla mnie bardzo trudna sprawa. Bo poprzedni metropolita krakowski, wtedy biskup sekretarz papieża Jana Pawła II w randze arcybiskupa, również nie dopuszczał do papieża tej informacji. Wanda Półtawska musiała przełamać ową barykadę i zmowę milczenia. Gdyby nie ona, to Jan Paweł II nie dowiedziałby się tego. Natomiast obecny metropolita krakowski biskup Marek Jędraszewski był wtedy biskupem pomocniczym właśnie w Poznaniu i nie stanął w obronie ofiar. Uważam, że on też po dwudziestu latach powinien szczerze powiedzieć: „Tak popełniłem błąd. Nie miałem wiedzy”. Albo: „źle tę sytuację oceniłem”.

Dlaczego to jest ważne? Bo dziś arcybiskup Jędraszewski jest niezwykle ważną postacią w polskim Episkopacie, mówi bardzo dużo na przykład o „tęczowej zarazie”. Porusza ważne tematy. Ja się z tymi jego wypowiedziami zgadzam. Ale równocześnie nie rozwiązuje sprawy sprzed dwudziestu lat. To jest jego „pięta Achillesa”, że nie chce wypowiedzieć pewnych zdań. Z tego powodu lewicy jest bardzo łatwo zaatakować Marka Jędraszewskiego. Dlatego, że lewicowcy mogą powiedzieć, a już takie opinie są: dlaczego on chce pewne sprawy uporządkować w państwie polskim, w ogóle w społeczeństwie, w Kościele polskim, a równocześnie nie wyjaśnia sprawy sprzed dwudziestu lat.

Myślę więc, że dla dobra wszystkich ta sprawa powinna być wyjaśniona. Wystarczy zwykłe słowo „przepraszam” i to by bardzo wiele rzeczy rozwiązało.

No to będziemy czekali na to słowo „przepraszam”!

Odwołam się do tego, co mówi obecnie papież Franciszek. Mówi zaś o tych trzech słowach: „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”. To było także często powtarzane przez wielu papieży i znanych kardynałów: że są pewne proste rozwiązania w tych najtrudniejszych sytuacjach. Nigdy Kościół nie poniósł strat, jeżeli powiedział słowo „przepraszam”. Wręcz odwrotnie: zyskiwał tylko na tym. A na tuszowaniu zawsze tracił.