Fronda.pl: Na czym polegają różnice w patrzeniu na małżeństwo i jego cele przed Soborem Watykańskim II oraz po tym soborze?

Ks. Robert Skrzypczak: Zasadnicza różnica, jeśli chodzi o nauczanie przed-soborowe i posoborowe, dotycząca małżeństwa i tzw. celów małżeńskich polega na pewnym przestawieniu akcentów. W epoce przed-soborowej, nauczanie Kościoła w odniesieniu do małżeństwa, jeśli chodzi o cele na pierwszym miejscu stawiało spłodzenie potomstwa. W dalej kolejności patrzono na małżeństwo jako antidotum na pożądliwość. Było to koncepcja dość pesymistyczna, negatywna, związana z dominującym w przestrzeni teologii moralnej i duchowości augustynizmem, czyli patrzeniem na człowieka w kontekście grzechu pierworodnego i związanego z tym skutku, jaką jest pożądliwość. Pożądliwość rozumiano jako coś negatywnego w człowieku, który potrzebuje nieustannej pomocy i łaski ze strony Kościoła. Taką właśnie pomocą dla ludzi, którzy nie mają powołania do życia w dziewictwie i czystości, są wezwani do życia z drugą osobą, miałoby być małżeństwo. Właśnie jako antidotum na pożądanie.

Jak to podejście zmieniło się w świetle postanowień Soboru Watykańskiego II?

Na Soborze Watykańskim II nastąpiło przestawienie akcentów, jeśli chodzi o cele małżeńskie. Na pierwszym miejscu została postawiona komunia osób, czyli budowanie relacji przymierza miłości małżonków. Miłość jest tu rozumiana jako szukanie dobra drugiej osoby. W związku z tym, efektem budowania tej miłości między małżonkami jest otwarcie się na życie, czyli otwarcie na nową osobę. W tle stała rozwijająca się teologia personalistyczna, która kładła bardzo silny akcent na to, co czyni osoba w relacji do drugiego człowieka, czyli na miłość. Przy czym, zamknięcie się tylko w układzie „ja-ty” może zagrozić popadnięciem we wspólny egoizm -  para bowiem łączy się ze sobą tylko ze względu na siebie samych, na własny komfort psychiczny, życiowy, etc. Personalizm chrześcijański wychodzi się ze spoglądania na człowieka z punktu widzenia Pana Boga, który stworzył go na swój obraz i podobieństwo. Akcentuje się tutaj fakt, że człowiek nosi w sobie obraz Boga trój-osobowego, boskiego „my”, komunii, wspólnoty. Dlatego też Kościół postawił bardzo silny akcent na fakt, że miłość małżeńska odzwierciedla hojność i wspaniałomyślność, czyli to wszystko, co się znajduje w życiu wewnętrznym Boga. Człowiek uzewnętrznia, pokazuje i urzeczywistnia w sobie sposób funkcjonowania Boga. Człowiek wraca przez to do swoich korzeni. W ten sposób małżonkowie stają się sakramentem miłości Pana Boga, hojnej, wspaniałomyślnej, otwartej na życie, nieustannie generującej życie. Te dwa akcenty zostały postawione w taki sposób, że pierwszym dobrem małżeńskim, celem małżeńskim jest budowanie relacji miłości. Drugim, wynikającym z pierwszego celem jest otwarcie na życie, czyli wspaniałomyślne otwarcie na prokreację jako plan Bloga. W związku z tym, zasadniczym elementem duchowości małżeńskiej jest otwarcie na siebie wzajemnie i na potomstwo. W tym względzie antykoncepcja, która w międzyczasie została prawnie wprowadzona przez różne systemy legislacyjne jest czymś, co uderza w samą istotę małżeństwa. Doprowadza do przecięcia więzi między miłością małżonków a otwartością na życie. Tak przeżywana miłość staje się na nowo miłością egoistyczną, formą zamknięcia się w relacji „ja-ty”, bez hojności, otwartości na życie. Chrześcijaństwo zawsze podkreśla ten cel małżeństwa, jakim jest miłość, która prowadzi do pojawienia się nowego życia i współpraca z Bogiem.

Ważnym dokumentem, w którym zostaje poruszona tematyka małżeństwa i jego celów jest „Humanae Vitae” Pawła VI. Jakie nowe spojrzenie na to zagadnienia wnosi encyklika?

Humanae Vitae Pawła VI była pierwszym dokumentem Kościoła, który skonkretyzował główne cele postawione przed małżonkami na Soborze Watykańskim II, a jednocześnie wywołał wielką kontrowersję. Encyklika okazała się dokumentem, który zwalczał przede wszystkim tzw. mentalność antykoncepcyjną. Ta mentalność przenikała także wyobrażenia i wrażliwość wielu środowisk kościelnych. W latach '60, kiedy rodziła się rewolucja seksualna, w wielu środowiskach kościelnych narastało oczekiwania na to, że Kościół dostosuje się do nowych czasów, nowej mentalności. Oczekiwano, że Kościół będzie elastyczny, z gumy, dostosowujący się do ludzi po to, aby ich pozyskać. To była koncepcja, w ramach której to nie człowiek miał otwierać się na Boga, ale Pan Bóg miał dopasować się do człowieka. To oczywiście fałszywe wyobrażenie zbawienia. Zbawienie bowiem polega na tym, że człowiek zostaje zaproszony i w Chrystusie dostaje siłę do tego, żeby żyć dla chwały Boga, czyli pełnić Jego wolę w swoim życiu.

Paweł VI mówił także o dopuszczalności okresów wstrzemięźliwości w małżeństwie, których celem jest odłożenie poczęcia w czasie.

Naturalnym stanem małżonków jest wzajemna miłość względem siebie, a z kolei naturalną konsekwencją tej miłości jest współpraca z Bogiem Stwórcą, czyli otwarcie się na życie. Oczywiście encyklika Humanae Vitae przewidywała pewne momenty, kiedy małżonkowie przeżywają przejściowe trudności, a więc związane właśnie ze stanem zdrowia, tymczasową rozłąką etc. W jednym z listów św. Paweł wspominał na przykład o zawieszeniu pożycia na pewien czas, jeśli małżonkowie będą chcieli oddać się modlitwie. To musi być jednak przejściowe i nie można tego traktować jako styl życia wprowadzony na stałe do funkcjonowania małżeństwa. Nie wystarczą jednak proste podziały sposobów regulacji poczęcia na środki antykoncepcyjne (mechaniczne bądź chemiczne, które ingerują w organizm kobiety niezależnie od współpracy małżonków, są jak ZOMO czy milicja wprowadzona w życie intymne małżonków) i metody naturalne. W przypadku antykoncepcji, efekt pożycia małżeńskiego, jaki może się pojawić, czyli dziecko, jest traktowany jako intruz czy choroba, której należy uniknąć. Dlatego środki antykoncepcyjne sprzedaje się w aptekach, jakby to było lekarstwo przeciwko wirusowi. Dziecko jest traktowane negatywnie, jako wirus, który może zaszkodzić życiu małżonków, jakości życia kobiety. To jest typowa mentalność antykoncepcyjna. Po drugiej stronie są tzw. środki katolickie, które biorą pod uwagę współpracę małżonków, nie zrywają wewnętrznego dialogu, poprzez wzajemną obserwację, branie pod uwagę cyklu kobiety, etc. Sprawa jednak nie jest taka prosta.

W czym tkwi problem?

W naturalnych metodach rozpoznawania płodności wszystko koncentruje się na intencji człowieka. Często dochodzi do tego, że małżonkowie dla spokoju sumienia czy koherencji z nauczaniem Kościoła, uczciwie nie odwołują się do środków antykoncepcyjnych, mechanicznych czy chemicznych, ale odwołują się do tzw. regulacji poczęć przy użyciu metod katolickich, czyli dopuszczalnych przez Kościół. Jeszcze raz podkreślam – liczy się intencja serca, intencja, z którą sięga się po te metody. Jeśli są one traktowane jako coś nadzwyczajnego, ze względu na jakąś przejściową trudność, szczególną fazę, którą przeżywają małżonkowie, nie są alternatywnym stylem życia do otwartości na dziecko, to wtedy Kościół je dopuszcza. Niebezpieczeństwo natomiast polega na pewnego rodzaju wtórnym faryzeizmie, czyli stosowaniu prawa Bożego, aby nie pełnić woli Boga. Osobiście znam małżonków, którzy sami po jakimś czasie przyznawali, że to, czego nauczyli się na kursie przedmałżeńskim w zupełności wystarczyło im do tego, aby nie przyjąć dziecka. Dostali światło i łaskę rozeznania swojego egoizmu.

Można wyobrazić sobie taką sytuacją, w której para podchodzi do MRP tak bardzo restrykcyjnie, że przez wiele lat małżeństwo w ogóle nie ma dziecka. Tylko, że taka postawa nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Pomówmy jednak o przypadkach, kiedy małżeństwo ma już dzieci, ale w swoim sumieniu ocenia, że w danej chwili nie jest gotowe na kolejną pociechę i postanawia zastosować MRP, aby odłożyć poczęcie. Pojawiają się czasem głosy w niektórych środowiskach katolickich, że taka postawa to hipokryzja, bo przecież ci małżonkowie zamykają się na dziecko, nie ma w nich zaufania dla Pana Boga. 

Trzeba zawsze uważać na wtórny czy też pierwotny faryzeizm. Sam Pan Jezus przestrzegał przed nakładaniem na innych ciężarów, których sami nie jesteśmy w stanie udźwignąć. My mówimy o pewnym założeniu, które wynika z antropologii, wizji człowieka w świetle, jakim jest fakt bycia stworzonym przez Pana Boga i Ewangelię. Wiemy doskonale, że pełnienie woli Boga w życiu jest całkowicie uzależnione od łaski. Potrzebujemy nieustannej pomocy Chrystusa, żeby wchodzić w plany Boga, unikać grzechu także w intencjach. Chrześcijaństwo nie jest stawianiem przed ludźmi prawa. Jest raczej zaproszeniem ludzi do współpracy z Bogiem, żeby osiągnąć pełnię człowieczeństwa, być zadowolonym ze swojego życia, zrealizować je w miłości, mieć satysfakcję, że jako ojciec i matka nie postawiliśmy na egoizm, ale miłość. To wszystko bardzo dynamicznie i bardzo wrażliwe. Stosowanie taryf, typu „nie wolno”, „mylisz się” może być pozbawione ważnego elementu obecnego w przesłaniu Jezusa Chrystusa, czyli miłosierdzia. W to świetnie wpisuje się ostatnia adhortacja papieża Franciszka, w której Ojciec Święty mówi zbytnim skupianiu się regułach, wynikających z przesłania ewangelicznego i próbie kontroli ich stosowania. Papież mówi o obsesyjnym egzekwowaniu tych reguł w oderwaniu od całości, to znaczy od przesłania ewangelicznego, głoszenia kerygmatu, doprowadzania ludzi do spotkania z Chrystusem, wyposażania ich w łaskę.

Jak uchronić się przed postawą, która nie ma zbyt wiele wspólnego z miłosierdziem?

Przypomina mi się tutaj list pasterski Albino Luciani, późniejszego papieża Jana Pawła I do Vittorio Veneto. Jak mówiłem, latach '60 oczekiwano, że Kościół katolicki zliberalizuje swoje stanowisko na temat stosowania antykoncepcji. To oczekiwanie było tak silne, że można spróbować wyobrazić sobie rozczarowanie encykliką Humanae Vitae. Kiedy Paweł VI, w autorytecie nauczania magisterium Kościoła, nieomylności papieskiej, w zgodzie z kolegium apostolskim ogłosił jako regułę niemożliwość pogodzenia chrześcijańskiego sposobu podejścia do mężczyzny i kobiety, miłości małżeństwa z techniką antykoncepcyjną, Albino Luciani napisał piękny list pasterski do duchownych i świeckich ze swojej diecezji, prosząc o okazanie papieżowi posłuszeństwa. Kapłanów poprosił o to, aby w czasie spowiedzi byli miłosierni, nie szykanowali ludzi regułami, ale próbowali im pomagać i zbliżać się do ewangelicznego ideału.

Wydaje się, że takich sytuacji, jak wspomniane decyzje odłożenia poczęcia, nie wolno oceniać nikomu z zewnątrz, bo one są bardzo indywidualne. Ktoś może spojrzeć z boku i ocenić, że skoro państwo „Y” są katolikami, mają dwójkę dzieci i stosują MRP, to są hipokrytami, bo zamykają się na Bożą łaskę. Ale ci sędziowie, mogą nie wiedzieć, że pani „Y” miała bardzo ciężki poród, więc panicznie boi się kolejnego albo ma problemy zdrowotne, które są przeciwwskazaniem do kolejnej ciąży. Państwo „Y” mogą też w danej chwili nie mieć tak zwyczajnie, po ludzku, sił fizycznych i psychicznych na kolejne dziecko, więc w danym momencie odkładają poczęcie. Co nie zmienia faktu, że być może z Bożą łaską ich nastawienie za jakiś czas się zmieni.

To wszystko jest bardzo delikatne i dynamiczne. W odniesieniu do każdej kwestii moralnej, a tu mamy do czynienia z bardzo trudną kwestią, jaką jest otwarcie na życie (chodzi przecież o szczodrobliwość, wspaniałomyślność, jaką jest przyjęcie nowego dziecka, pokonanie pewnego strachu) trudno o oceny według prostych schematów. Zbyt długo jestem duszpasterzem, żeby naiwnie patrzeć na wszystkich ludzi, jako potencjalnych bohaterów. Wiem, że każde dziecko jest okupione wcześniejszym lękiem, strachem, walką, zmaganiem. Jego przyjęcie jest cudem Boga i każda para, która przyjmuje dziecko zasługuje na to, by rzucić im się na ramiona i wycałować ich za ten gest. W teologii moralnej jest taka reguła, że nie mówi się o gradacji normy – norma jest zawsze jedna dla wszystkich. Jako duszpasterz, jako ewangelizator mam obowiązek mówić ludziom prawdę, być jak prorok, aby nikt nie zarzucił mi, że nie powiedziałem mu wszystkiego. Obowiązuje natomiast zasada gradacji łaski.

Na czym ona polega?

Biorę pod uwagę, że w danym momencie człowiek może być niegotowy, tutaj – na przyjęcie kolejnego dziecka. Najważniejsze jest jednak to, że pomagamy sobie w Kościele, wzajemnie udzielając sobie łaski dawanej przez Chrystusa, żeby iść w dobrą stronę. Kościół nie wymaga od małżonków nieustannego heroizmu, ale nieustannego nawrócenia.

Czyli nie można o kimś powiedzieć „katolicki hipokryta” tylko dlatego, że danym momencie nie jest gotowy na dziecko i odwołuje się dopuszczalnych przez Kościół naturalnych metod rozpoznawania płodności?

Tak nie wolno. Nie możemy być faryzeuszami, czyli kimś, kto obserwuje z boku i ocenia. Nigdy nie jesteśmy w stanie ocenić, jak wielkie zmagania, jak wielką walkę przechodzą małżonkowie, którzy decydują się na kolejne dziecko. Nigdy tak do końca nie wiemy, jak wielkie zmagania towarzyszą dążeniu do tego, by w każdym położeniu życia, także w sferze intymnej być blisko Boga. To jest zawsze dynamiczny proces, zmaganie. Czasami przechodzimy przez zniechęcenia, po których następuje pocieszenie, poprzez upadki i nawrócenie. Trudno z boku recenzować osobiste sprawy dwojga małżonków, osądzając ich. Trzeba za to pamiętać, by rozróżniać gradację normy od gradacji łaski. Norma moralna nie ma żadnej gradacji. Mamy obowiązek mówić, jak jest, jaka jest prawda. Kto chce być chrześcijaninem i przeżywać swoje życie w pełni człowieczeństwa nie może odwoływać się do jakiekolwiek rodzaju antykoncepcji. Natomiast czymś innym jest gradacja łaski. Nie zawsze, nie w każdej sytuacji jesteśmy gotowi do zastosowania w pełni reguły moralnej. Jesteśmy słabi, jesteśmy grzesznikami. Bierzmy to pod uwagę! W miarę przyjęcia łaski, odwaga, którą w sobie mamy wzrasta, jesteśmy gotowi zmierzać ku tej regule. To jest pewne zmaganie, walka, ale ważne jest pokazanie osób, które akceptują pozytywne skutki tego zmagania.

Not. AK

CZYTAJ TAKŻE: 

ISKK: Połowa praktykujących systematycznie katolików dopuszcza stosowanie antykoncepcji

Pan Bóg nie jest sadystą!

Pary stosujące NPR rozwodzą się 20 razy rzadziej niż te, które stosują antykoncepcję

NPR to katolicka hipokryzja?

"Świadomość ponad połowy wierzących oraz praktykujących katolików w Polsce nie jest ukształtowana zgodnie z modelem katolickim"

Piotr Kwiatkowski dla Fronda.pl: Ludzie stosujący NPR są zacofani? Czas podnieść głowę i pokazać, że jesteśmy normalni!

Małgorzata Mąsiorska dla Fronda.pl: MRP uczą odpowiedzialnego rodzicielstwa, a nie postawy zamknięcia na nowe życie

Dr Ślizień-Kuczapska dla Fronda.pl: Fizjologia jest niezależna od tego, czy ktoś jest katolikiem czy nie

Więcej informacji na ten temat na Wszystkooseksie.pl oraz TUTAJ