Marta Brzezińska-Waleszczyk: Jesteś „pięć minut" starsza ode mnie, a masz już troje dzieci. Ja Cię podziwiam, ale większość ludzi w naszym wieku (i nie tylko) złapałaby się z przerażeniem za głowę, a później zaczęłaby się nad Tobą użalać, że nie umiesz się zabezpieczać. Spotykasz się z takimi reakcjami?

Aleksandra Filipiuk*: Na szczęście jeszcze nie. Nasi najbliżsi przyjaciele nas znają i wiedzą, że nasze dzieci są zaplanowane niemal co do dnia.

W przypadku młodego małżeństwa z trojgiem dzieci dla laików odpowiedź jest jedna – „wpadka".

Nasze dzieci są absolutnie zaplanowane – świadomie podjęliśmy decyzję, że chcemy je mieć. Nie potrafiłam jedynie dokładnie wyliczyć, kiedy urodzi się Zuźka, bo nie umiałam wskazać, kiedy się poczęła. To był taki poślubny szał (śmiech). Mogłam jedynie przypuszczać. Później Bartek, a teraz Małgośka – od początku do końca byli zaplanowani.

Dlaczego wybraliście metodę objawowo-termiczną? Delikatnie mówiąc, nie należy ona do najpopularniejszych...

Szczerze mówiąc, to ja tych metod w ogóle nie rozumiem. Jak Boga kocham, nie potrafię tego ogarnąć. Dla mnie to jakaś czarna magia, ale na szczęście Mateusz, mistrz logiki, po kolei wytłumaczył mi, o co w tym wszystkim chodzi. Szukaliśmy czegoś, co będzie dla nas łatwe – oczywiście, łatwe to tak w cudzysłowie – i odpowiednie. Na początku korzystaliśmy z innej metody, ale czegoś nam w niej brakowało i Mateusz zabrał się za naukę metody Rötzera. Najpierw razem czytaliśmy, na czym to wszystko polega, ja przyjmowałam do wiadomości, a Mateusz rozumiał (śmiech). Z czasem się tego nauczyliśmy, to było wtedy, kiedy byłam w ciąży z Zuzią.

Chcesz powiedzieć, że Ty w ogóle się tym nie zajmujesz, a Mateusz wie, kiedy możecie współżyć?

Dokładnie! Dlatego nie mogę go oszukać, bo on wie lepiej ode mnie! (śmiech)

Jakiś fenomen! Zwykle to jest tak, że wszystko spada na głowę kobiety, a mężczyzna tylko pyta, czy już można. A tutaj to raczej Ty się pytasz, czy już można!

Żeby się tego nauczyć i mieć w małym palcu, to chyba musiałabym tę metodę studiować latami, najlepiej na oddzielnym kierunku (śmiech). Mateuszowi przychodzi to bardzo łatwo, on to naprawdę rozumie. W praktyce wygląda to tak, że Mati podaje mi rano termometr i notuje wynik, a wieczorem pyta, jaki miałam śluz. Zapisuje to w karcie obserwacji, wychodzi mu jakiś wykres, który interpretuje. Pamiętam tylko, że trzeba doliczyć jakieś trzy dni – ale nie wiem, o co chodzi! To Mateusz mówi mi, że dni płodne zaczną się na przykład jutro.

A dlaczego taka metoda, a nie jakaś prostsza, antykoncepcyjna?

Z oczywistych powodów antykoncepcja nie wchodziła u nas w grę. Jest sprzeczna z nauką Kościoła, a skoro jesteśmy katolikami, to powinno to być dla nas naturalne. Antykoncepcja jest przeciwdziałaniem życiu. Jeśli przestrzegamy Bożych przykazań, to nie będziemy przeciwdziałać Panu Bogu, ale z Nim współpracować. A antykoncepcja tylko w tym przeszkadza, więc postanowiliśmy poszukać czegoś, co będzie otwarte na tę współpracę.

Ok, ale NPR nie ma wcale takiej rewelacyjnej skuteczności, co mocno podkreślają jego przeciwnicy. Nie bałaś się, że to metoda wielce zawodna?

To jest tak samo, jak z domowymi porodami. Wszyscy cię straszą, że powinnaś urodzić w szpitalu, a kiedy zapytasz ich, dlaczego, to ci odpowiedzą „bo tak". I mówią o jakichś prawdopodobieństwach, że będzie źle, będą komplikacje i tak dalej. A w gruncie rzeczy, jeśli tak chcecie i jesteście przekonani do tego, że to jest naprawdę dobre i jesteście otwarci na życie, to nie może się wam wydarzyć nic złego! Jeśli ufacie Panu Bogu, mówicie mu, że teraz nie jesteście gotowi na dziecko i podejmujecie współżycie w dni niepłodne, a mimo to Pan Bóg obdarza was dzieckiem, to przecież dlatego, że On ma lepszy plan! Może tak jest dlatego, że niebawem któreś z was zachoruje czy wydarzy się coś innego i będzie już za późno na dziecko... Dlatego jesteśmy otwarci na nowe życie. I nawet jeśli pomylimy się w naszych wyliczeniach i będziemy współżyć w dniach jakiegoś względnego ryzyka, to i tak oddajemy to Panu Bogu, to jest Jego decyzja, On wie lepiej. W takim myśleniu nie ma miejsca na błąd.

No tak, Ty mówisz to z perspektywy małżeństwa, które pokłada niezwykłą ufność w Panu Bogu. Zdarzają się jednak takie pary, które niby trochę ufają, ale zdroworozsądkowo podchodzą do sprawy i wiedzą, że nie mogą sobie pozwolić na dziecko. A jeśli mowa o NPR, to o pomyłkę bardzo łatwo – wystarczy choroba, większy stres...

Dlatego idealnie byłoby, gdyby kobieta zaczęła prowadzić obserwacje, jeszcze zanim planuje zajście w ciążę, czy w ogóle – zanim jeszcze zostanie mężatką. Świetnie byłoby, gdyby obserwacje prowadziła już od pierwszego okresu. Kobiety, które obserwują siebie od najwcześniejszych możliwych cykli, dochodzą do takiej perfekcji, że potrafią nawet rozpoznać objawy choroby.

Mówimy o perfekcjonistkach, a przeważnie jest tak, że kobieta wychodzi za mąż i dopiero wtedy zaczyna obserwacje... I tu pojawia się problem, bo poznanie siebie wymaga czasu. I jest ryzyko.

Ryzyko to jest wtedy, kiedy nie jesteś otwarta na życie, a NPR traktujesz jako antykoncepcję, przeciwdziałanie. Nie mam wątpliwości co do tego, że Pan Bóg wie, co robi. Nie od dziś wiadomo, że zawsze w takich sytuacjach okazuje się – wprawdzie czasem nawet po latach – że jednak dobrze się stało, jednak Bóg miał lepszy plan. Pan Bóg naprawdę wie, kiedy to dziecko ma być. Trzeba tylko zgodzić się z wolą Pana Boga i nie przeszkadzać Mu w Jego planie, bo On w nim uwzględnia wszystko. Nie tylko Twoje lęki, załóżmy o sytuację materialną, ale szereg innych kwestii, o których Ty nie masz zielonego pojęcia.

To jest chyba kwestia nie tylko zaufania, ale i wielkiej wiary. Dzięki niej Wam jest po prostu łatwiej rzucić się na głęboką wodę!

My rzeczywiście mamy sto procent zaufania do Pana Boga. Nie do nas, bo my możemy się pomylić nie tylko w wyliczeniach, ale także sądząc, że teraz jest zła pora na dziecko. A Pan Bóg wie, że jest dobra (śmiech). Jeśli ktoś nie ma tego pełnego zaufania do Boga, polega tylko na sobie, to faktycznie jest mu trudniej. Pan Bóg nie jest jakimś sadystą! Jeśli widzi, że ludzie ufają Mu, stosują NPR, a nie ślepo uprawiają seks, kiedy tylko chcą, i rzeczywiście nie wierzą, że sobie z tym dzieckiem teraz poradzą, to nie zrobi im na złość, pozwalając na poczęcie. Pan Bóg nie jest takim złośliwym zgredem.

NPR wymaga konkretnych okresów abstynencji, a współżycie przewiduje w okresach niepłodnych, kiedy kobiecie...

... już się nie chce (śmiech).

To jak sobie z tym radzisz?

Jest takie podświadome, diabelskie działanie. Zły coś tam zaczyna mieszać i się człowiekowi odechciewa. Większym problemem jest raczej odwrócenie tej sytuacji, bo kiedy kobieta ma okres płodny, a odkłada poczęcie, i tym samym rezygnuje ze współżycia, to akurat wtedy najbardziej jej się chce.

A nie może. I co ma robić?

No nic. Rozmawiamy sobie z mężem, że bardzo byśmy chcieli, ale nie możemy (śmiech).

Tak po prostu? Nie układacie puzzli, nie jeździcie rowerem, nie pijecie szklanki wody?

(Śmiech) Chyba nie było u nas większego problemu ze wstrzemięźliwością. Wiedzieliśmy, na co się decydujemy.

Żadnych przytulań, buziaków?

To przecież oczywiste, że są wtedy potrzebne. Miłe jest to, że można sobie w inny sposób okazać czułość.

I łatwo się nakręcić, a później trudno zatrzymać.

Nam się udało (śmiech). Nie mamy z tym większych problemów.

Idealna rodzina!

Eeee tam, taka normalna. Jesteśmy na razie pięć lat małżeństwem, więc wszystko przed nami, pewnie różne trudności także (śmiech).

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk

*Aleksandra Filipiuk, staż małżeński: 5 lat, zawód: teolog, dzieci: Zuzia (4 lata), Bartosz (2 lata), Gosia (4 miesiące)

**Wywiad jest fragmentem książki Marty Brzezińskiej-Waleszczyk „Wszystko, co chcecie wiedzieć o seksie bezantykoncepcji, ale boicie się zapytać”, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Fronda. Publikację patronatem objął "Gość Niedzielny" oraz portal Fronda.pl. Książkę poleca NPR.pl. 

***Dołącz do fanpage książki na Facebooku TUTAJ