Były szef UPR-u, od którego wniosku zaczęła się w Polsce lustracja w 1992 roku uważa, że dziś lustracja jest tematem zastępczym. Jego zdaniem jednak lustracja już nikogo dziś nie obchodzi. „Nawet informacja, że w sejfie leżą donosy pisane w swoim czasie przez p. Lecha Wałęsę. Też mi rewelacja! Ich kserokopie miałem w ręku, leżały sobie w sejfie w lokalu UPR. Co się z nimi teraz stało, nie wiem – ale jakie to ma znaczenie? Chyba dla tych, na których p. Wałęsa donosił. Bo przecież nie ma żadnych wątpliwości, że donosił. Więc po co o tym dyskutować?”- pisze Korwin, który opisuje również jak wyglądało zapatrywanie się na lustracje w jego ugrupowaniu, które miało trzech posłów w tamtej legendarnej kadencji Sejmu. „W UPR były wtedy dwa skrzydła: jedno, zawzięcie antylustracyjne, reprezentował ówczesny Wiceprezes, p. Mariusz Dzierżawski (obecnie działacz ruchu antyaborcyjnego) – a drugie, zdecydowanie prolustracyjne, ówczesny Wiceprezes, śp. Lech Pruchno-Wróblewski. Gdy sprawy stanęły na ostrzu noża, obydwaj Panowie na posiedzeniach Rady Głównej nie odzywali się do siebie i bodaj nawet nie podawali sobie rąk. P. Lech, gdy udało mi się ten projekt zgłosić, był w swoim żywiole – i zajmował się lustracją praktycznie w komisji. Dzięki niemu np. wiemy, że „Stokrotka” nie była tajnym współpracownikiem: awansowała i została oficerką SB i najprawdopodobniej nadal pracuje dla ABW na eksponowanym stanowisku na froncie ideologicznym. Większość wiedzy p. Lech zabrał jednak ze sobą do grobu” - pisze w Najwyższym Czasie!


Dalej Korwin Mikke pisze wprost, że zgłoszenie przez niego lustracji było błędem. „Ja naiwnie myślałem, że listę agentów wśród senatorów, posłów, ministrów, wojewodów, sędziów i prokuratorów się ogłosi – i po sprawie. Ktoś komuś da po mordzie – a może i nie – i po ptokach. Zniknie groźba szantażowania ludzi ujawnieniem ich przeszłości, a – przypominam – do roku 1984 w gmachu MSW rezydował łącznik KGB, który najprawdopodobniej mógł skopiować sobie wszystkie materiały…Tymczasem wszystko potoczyło się inaczej. Po pierwsze: podczas mojej nieobecności (byłem na osobistej audiencji u ks. Prymasa) Sejm popsuł uchwałę, rozszerzając ją zarówno w górę (na prezydenta), jak i w dół (do wójtów gmin). Wywołało to wściekły opór – i było przyczyną klęski. Osobiście podejrzewam, że p. Lech nie oponował w moim imieniu przeciwko tej popsujce, bo był zelotą lustracji. To i właśnie ta „poprawka” spowodowała jednak, że lustracja w praktyce padła. Po drugie: Trybunał Konstytucyjny, który w ogóle nie miał prawa do badania zgodności uchwał z konstytucją (dlatego właśnie wybraliśmy formułę uchwały, a nie ustawy!), ogłosił, wbrew oczywistości, że uchwała jest z konstytucją sprzeczna. To zresztą mój błąd – zapomniałem, że sędziowie TK nie są „sędziami” w sensie ustawowym, więc nie objęła ich lustracja. A od nich należało ją rozpocząć… Po trzecie: Macierewicz nie ujawnił wszystkich agentów UB i SB, tylko 1/5. Ponadto nie ujawnił z oczywistych względów agentów WSI i tych będących na „liście zastrzeżonej”. Oraz tych, których dane były in pectore p. gen. Czesława Kiszczaka. Po czwarte: agenci dowiedzieli się, jacy są liczni i silni. Do tej pory każdy poseł-agent sądził, że jest być może jedynym agentem – i ze strachu głosował za uchwałą, by się nie zdradzić. Teraz powstała potężna partia antylustracyjna. Po piąte zaś: zrobiono z tego sprawę polityczną. Zaczęto używać (tych nieujawnionych oczywiście) „teczek” w rozgrywkach”- pisze Korwin. Były szef UPR-u bierze się również za rozliczanie PiS.


„Przy czym w mediach jako lustratorzy brylowali ludzie z PC (obecnie PiS), którzy tak naprawdę nie byli zwolennikami lustracji, a nawet antykomunistami – oni byli przeciwko byłym PZPR-owcom i gotowi byli wybudować w Polsce komunizm, byleby się ich pozbyć. Przy czym jeśli taki zwolennik socjalizmu przechodził do PC/PiS, to automatycznie przestawał być „agentem” czy „komunistą”. PiS-meni są wrogami agentów nie dlatego, że donoszenie na kolegów to rzecz niemoralna – tylko dlatego, że oni donosili władzom PRL! Co ciekawe, wygłaszają przy tym slogany, że są przeciwnikami relatywizmu moralnego! Dziś oceniam, że o wiele łatwiej byłoby prowadzić Polskę w kierunku Wolności do spółki z tymi oficerami i agentami służb specjalnych, którzy doskonale wiedzieli, jaka gospodarka daje dobre wyniki, i orientowali się na Pinocheta – niż z ludźmi, którzy postanowili liczyć na zdrowy rozsadek L**u. Po latach doświadczeń stwierdzam, że przekonanie większości do Wolnego Rynku i Wolności w ogóle jest praktycznie niemożliwe. Natomiast przekonanie np. Józefa Stalina czy Adolfa Hitlera – tak. Choć zapewne nie byłoby to łatwe” - zauważa Korwin- Mikke.


Jak zwykle Korwin miesza ze sobą kilka słusznych tez z kompletnymi nonsensami takimi jak teza, że PiS chciał budować w Polsce komunizm (wiem, wiem, każdy kto nie jest libertarianinem jest komuchem). To prawda, że lustracja coraz mniej obchodzi Polaków i wielu agentów jest „w zbiorze zastrzeżonym”, który nigdy nie wyjdzie na światło dzienne. Bez wątpienia również wielu wpływowych agentów SB działa dziś w służbach III RP i są nie do ruszenia. To jednak nie znaczy, że nie powinniśmy oczyszczać naszego życia z konfidentów i ujawniać prawdy o tamtych czasach. Fakt, że nie da się rozliczyć wszystkich nie oznacza równocześnie, że należy sobie w ogóle odpuścić walkę o prawdę. Ja przez pewien okres swojej działalności dziennikarskiej zajmowałem się lustracją i wiem jakim problemem jest gra teczkami osób publicznych, szantaż i wpływanie byłych esbeków na rzeczywistość, dzięki temu, że mają kwity. Bez ujawnienia pewnych spraw będziemy taplać się w postkomunistycznym błocie zbudowanym na kłamstwie. Nie da się zaprzeczyć, że komuniści byli lepszymi fachowcami w sferze gospodarki niż ludzie Solidarności. Nie trudno zgadnąć dlaczego. Jednak mitem jest, że znakomita ustawa Wilczka miała postawić Polskę na nogi, a komuniści zostali oświecenie przez Miltona Friedmana. Komuniści przepchnęli ją by ustawić swoich towarzyszy i później ją ograniczać sukcesywnie. Przykład tej ustawy pokazuje właśnie jak wyglądałoby budowanie wolnego rynku z czerwonymi. Janusz Korwin Mikke przyznał niedawno, że jest deistą. Mam nadzieję, że nie stanie się on poganinem czczącym bezgranicznie wolny rynek, którego nie da się zbudować bez mocnych wartości. Mam również nadzieję, że bardzo szanowany przeze mnie JKM, który zawsze był dla mnie inspiracją w wielu dziedzinach, nie pójdzie drogą oryginalnych śmieszków z pewnego portaliku prawicowego, którzy w kwestii lustracji czy antykomunizmu mówią zgodnie jednym językiem z Gazetą Wyborczą. Od panów z Czerskiej różni ich to, że bardziej kochają Putina. Liczę, że JKM nie odpłynie tak daleko i nadal będzie inspirował młodych ludzi, wprowadzając ich w świat konserwatywnego liberalizmu.

 

Łukasz Adamski