Co raz to mniej lub bardziej oświecony redaktor tego, czy innego medium próbuje nieść kaganek oświaty (czyt. edukacji seksualnej) ciemnemu ludowi. W ramach tej tendencji zacofany czytelnik (na przykład – ja) informowany jest o nowych tryndach w seksie, jakie mu się do tej pory nawet nie śniły. „Newsweek” Tomasza Lisa jakiś czas temu piórem Marcina Marczaka i Mai Kim przekonywał, że nową wakacyjną pasją Polaków jest dogging, czyli robienie „tego” publicznie, na przykład na cmentarzu, na oczach przechodniów. Przez czytelników portalu Fronda.pl zostało nawet ukute pojęcie opisujące nową drogę dziennikarskiej prostytycji, na jaką wszedł Lisweek i jego Natemat.pl, który opublikował zdjęcie maskotek w niedwuznacznej pozie z wizerunkiem Jezusa w tle – foxing.

 

Wydawać by się mogło, że bardziej wyzwolonym seksualnie już być nie można. Rubikon przekroczony. Konia z rzędem temu, kto wymyśli w sferze seksualnych perwersji coś nowego. A jednak można, co udowodniła w dzisiejszym „Dużym Formacie” Urszula Jabłońska, poświęcając trzy potężne stronice dodatku do „Wyborczej” norweskiemu zboczeńcowi i zwyrodnialcowi, który pod płaszczykiem ratowania przyrody robi naturystycze (dosłownie i przenośni) porno.

 

Tommy, bohater reportażu, jest święcie przekonany, że seks jest dziś niedostatecznie wyzwolony, bo... newralgiczne miejsca osób go uprawiających są zasłaniane czarnym paseczkiem, a wojny i przemoc pokazuje się bez cenzury. Na jego drodze pojawiła się równie stuknięta Leona, której z kolei najbardziej przeszkadza niszczenie przyrody. Parka doszła więc do wniosku, że seks i przyroda mają wiele wspólnego i postanowiła to wykorzystać.

 

A właściwie, wykorzystać uprawianie seksu dla ratowania przyrody. Najpierw duecik sam siebie nagrywał podczas intymnych zbliżeń, następnie zaczął prosić o przysługę znajomych, aż w końcu wyszedł na ulice i do parków, by tam zachęcać przypadkowych przechodniów do filmowania ich igraszek w krzakach. To jednak szybko przestało parce wystarczyć i wpadli na genialny pomysł, żeby zrobić „to” na scenie podczas jakiegoś koncertu. Rzecz jasna, aby było jeszcze bardziej zadziornie i pikantnie Tommy i Leona wybrali sobie imprezę w Kristiansand, w najbardziej chrześcijańskiej części Norwegii, w tak zwanym pasie Bible Belt. „Pasowało idealnie” - czytam w „Dużym Formacie”. I dalej: „Rozgrzewali się na kanapie na backstage'u. Zespół zawołał: „Teraz!”. Tommy myślał tylko o tym, żeby utrzymać erekcję. Leona nie myślała o niczym. A potem już krzyczeli do ludzi, że trzeba ratować lasy, zdjęli ubrania i uprawiali seks”.

 

I tak powstała organizacja Fuck For Forest (w moim wolnym tłumaczeniu Pieprzenie dla lasów), która wystąpiła o... rządową dotację. Urzędnik z początku się migał, bo chodzi przecież o pokazywanie seksu, co w Norwegii jest nielegalne, ale kiedy Tommy wytłumaczył mu, że „jeżeli za seksem stoi jakaś idea, to nie jest to pornografia”, rozpoczął załatwianie formalności. Później poszło już gładko, powstała strona internetowa, a sympatycy FFF, pornoaktywiści zaczęli nadsyłać erotyczne filmy z samymi sobą w rolach głównych. Każdy, kto przekazał organizacji swoje nagie fotki, mógł oglądać za darmo wszystkie filmy i zdjęcia na stronie. Ten, kto chciał tylko oglądać, musiał zapłacić 10 euro miesięcznie. Rzecz jasna, na ratowanie lasów.

 

FFF w ciągu roku zebrało 100 tys. euro. „Gorzej poszło ze znalezieniem lasu do ratowania”, bo żadna z organizacji zajmujących się ratowaniem przyrody nie chciała mieć nic wspólnego z gościami, którzy regularnie robią porno i twierdzą, że to nie porno, bo przecież pieprzą się dla dobra lasów tropikalnych. „To znaczy, że nie każdy może pomagać przyrodzie? To dyskryminacja!” - oburzał się Tommy.

 

Pornoaktywistom Oslo wydało się zbyt ciasne, więc przenieśli się do Berlina i wreszcie udało się znaleźć jakiś lasek do uratowania. „Nieważne, skąd bierzecie pieniądze, ważne, że zdobywacie je uczciwie, nie robiąc nikomu krzywdy, i używacie ich, by ratować przyrodę”. 38 tys. euro popłynęło do Brazylii, żeby wykupić zamieszkiwany przez Indian las.

 

Ambicje Fuck For Forest szybko zaczęły jednak wychodzić poza granice chronienia przyrody. „2 czerwca 2011 roku o godz. 11 Natty i Danny pojawili się na mszy w katedrze w Oslo. Byli nadzy, tylko Natty miała na sobie czerwony pas od pończoch. O godz. 11.01 próbowali uprawiać seks na jednym z ołtarzy. O 11.04 zostali siłą wyciągnięci z kościoła przez ministrantów. O 11.17 zostali aresztowani”. Jaki ma związek seks na ołtarzu z ratowaniem lasów tropikalnych? Do tej pory zachodzę w głowę. Ponoć pornoaktywiści zrobili to, bo jeden z norweskich pastorów został wykluczony z Kościoła po tym, jak opublikował książkę o swoich przeżyciach seksualnych (mnie to jakoś nie dziwi). Po akcji rozpętała się burza wokół FFF, i to niekoniecznie wywołana przez Kościół. „Podeszłam do nich i po angielsku powiedziałam, że zaraz będzie tutaj msza i żeby byli tak mili i respektowali to. Rozmiem, że zrobili to w dobrej wierze i w jakimś celu” - skomentowała pani pastor...

 

Najlepiej skomentowali to sami użytkownicy strony FFF: „Lubicie seks i ratujecie lasy – to jasne. Ale co to ma wspólnego z seksem w kościele?”, czy „A gdyby grupa fanatyków religijnych włamała się do waszego domu i zaczęła odmawiać kazania? A potem odmówiła opuszczenia go? Czas dorosnąć!”. Ale pornoaktywiści z FFF chyba mają z dorosłością niewiele wspólnego, jeśli twierdzą, że uprawiana przez nich sztuka to przecież nie porno, bo dopisali do tego ideologię. Czemu by tak z tej koncpecji nie mogli skorzystać na przykład pedofile, zamieszczając w siecie swoje filmiki z udziałem dzieci i każąc za dostęp do nich płacić innym pedofilom? Zebrane w ten sposób środki oczywiście poszłyby na jakiś szczytny cel, na przykład na głodujące w Afryce dzieci. Albo tacy na przykład zoofile? Za fotki z kozami, owcami, krowami i Bóg (czy może raczej „Los” wie, kim jeszcze) mniej odważni zoofile, którzy chcą "tylko" pooglądać płaciliby po parę euro miesięcznie, a w ten sposób uzbierana kaska płynęłaby na ratowanie gatunków grożących wyginięciem (rzecz jasna z powodów innych, niż wykorzystywanie seksualne).

 

Pod koniec 2012 do kin ma wejść pełnometrażowy film dokumentalny Michała Marczaka o tytule "Fuck For Forest", który odsłoni kulisy prywatnego życia członków organizacji, na który zapewne pójdzie cała rzesza obrońców przyrody. Szczerze mówiąc, kiedy patrzę na tego typu poczynania pornoekologów, dla których cel uświęca środki, to odechciewa mi się takiego "chronienia przyrody". Bo przyroda staje się dla nich bożkiem, ważniejszym od człowieka, który dla dobra tej pierwszej odziera się ze swojej intymności. Aż mnie język świerzbi, żeby to ich durne hasełko przemianować na Fuck forest, bo w logice (czy raczej jej braku) liderów FFF absurd goni absurd. Grupa zboczeńców trzepie potężną kasę na porno w sieci, w dodatku cieszy się rządowymi dotacjami, a i tak nie ma komu pomagać, bo jakoś mało która poważna organizacja zajmująca się ochroną przyrody nie chce mieć z nią nic wspólnego. W dodatku, osoby, które uprawiają seks na scenie, w kościele, parku uważają, że ta sfera ludzkiego żywota jest niedostatecznie wyzwolona, a "Duży Format" z uznaniem pisze o ich zasługach. W rankingu foxingu „GW” wybija się na prowadzenie.

 

Marta Brzezińska