Kilku ministrów tego rządu wpadło jak kamień w wodę. Chlup i nie ma. Ale jak wyrastają nowe kamienie na polu, wręcz spod ziemi wychodzą, tak i w naszym rządzie się dzieje. Kamienie zastępują kamienie, głuche, toporne, twarde i do niczego. A może te kamienie to jednak szansa dla polskiego rolnika, to nadzieja na rozwiązanie problemu naszych autostrad, a wreszcie możliwość wsparcia naszej gospodarki?

Już w II Rzeczypospolitej nasze tęgie, urzędnicze głowy do podobnych wniosków doszły, upatrując w kamieniu źródło narodowego bogactwa. Rok 1936 był przełomowym rokiem dla polskich kamieni polnych. Wtedy to Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wydało słynny okólnik nr 75 o usuwaniu kamieni z pól. Urzędnicy rządowi, jeżdżąc wszerz i wzdłuż naszego rozległego wówczas państwa, skonstatowali odkrywczo, że nie tylko w niektórych okolicach pola i pastwiska obfitują w kamienie, to jeszcze kamienie te marnują się nieprzyzwoicie. Działo się tak dlatego, że chłopu nie chciało się kamieni polnych pożytkować przez niedbalstwo, a częściowo w zabobonnym przekonaniu, że usunięcie kamieni może spowodować przesuszenie i tak nieurodzajnej gleby. Tymczasem, argumentowali urzędnicy, pozostawienie kamieni na polach nie pozwala na podniesienie kultury rolnej, utrudnia uprawę i zmniejsza plony, a ich zebranie nie tylko da poważne korzyści rolnikom, ale także przyczyni się do podniesienia stanu gospodarczego kraju. 

Tu dopiero okólnik rozwija szeroki wachlarz możliwości, jakie polny kamień stwarza rolnikowi i państwu polskiemu. Po pierwsze, gromadzenie kamieni z pól przy drogach sprzyja inicjowaniu i prowadzeniu budowy dróg bitych, bo ułatwia zdobycie materiału na powierzchnię drogową. Po drugie, rolnicy mogą dostarczać kamień na drogę, na poczet należności podatkowych, jak również zamiast świadczeń robocizny na podstawie ustawy o świadczeniach w naturze na niektóre cele publiczne. Po trzecie, kamień polny powinien znaleźć zastosowanie w budownictwie ogniotrwałym, przy robotach melioracyjnych lub może być sprzedawany na tłuczeń, gdyż władze kolejowe były zobowiązane skupować kamień na tłuczeń do wysypywania torowisk. Z tego wynikało, że w II Rzeczypospolitej kamienie polne, w odpowiedniej oczywiście ilości, to mógł być dla chłopa złoty interes.

Okólnik nie tylko wskazywał na wielkie możliwości, jakie dla gospodarki i infrastruktury drogowej stwarzały polne kamienie, ale był swoistą instrukcją dla lokalnych urzędników, jak mają postępować. W okolicach, gdzie kamień występował w olbrzymiej ilości, miała być rozwinięta propaganda za zbieraniem kamieni i układaniem ich w stosy, wzdłuż dróg i na miedzach. „Propagandę prowadzić należy przez organa samorządowe i instruktorów rolnych, przy oparciu się o organizacje rolnicze i młodzieżowe na wsi oraz służbę drogową i – w miarę możliwości – nauczycielstwo i duchowieństwo. Pożądane jest stosowanie premii dla rolników, szczególnie wydatnie oczyszczających pola swe od kamieni i urządzanie zawodów między wsiami (konkursy) przystępującymi do oczyszczania pól z kamieni” – można przeczytać w pamiętnym okólniku, który i dziś swoją przenikliwością i zapobiegliwością robi wrażenie, a przypomina PRL-owskie instrukcje zbierania stonki na kartofliskach...

W gruncie rzeczy to ja rozumiem ówczesnych urzędników i ich „ojcowskie” podejście do polskiego rolnika i jego kamieni. Nasi dzisiejsi "ojcowie Narodu", którzy mają takie problemy z wybudowaniem autostrad, powinni brać z nich przykład. Będzie to z korzyścią dla polskiego rolnika, o którego problemach tak wiele się mówi, ale także automobilistów, którzy czasem słono płacą za kiepskiej jakości autostrady, prowadzące często w przysłowiowe pole.

Artur Górski