"Nasze interesy bezpieczeństwa i interesy bezpieczeństwa Węgier są nie do pogodzenia. Geopolitycznie i strategicznie Polsce z Węgrami nie po drodze."- powiedział w rozmowie z naszym portalem Andrzej Talaga, zastępca redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej".

Niedawno doszło do pierwszej publicznej debaty między prezesem PiS, Jarosławem Kaczyńskim, a premierem Węgier, Viktorem Orbanem. Obaj politycy byli zgodni co do tego, że Unii Europejskiej potrzebne są zmiany, określone przez nich jako "kontrrewolucja kulturalna". Zarówno nasz kraj, jak i Węgry, należą do Grupy Wyszehradzkiej- zrzeszenia czterech państw Europy Środkowej. W lipcu tego roku Polska objęła prezydencję w V4.

Kraje Grupy Wyszehradzkiej chciałyby mieć w Europie mocniejsze stanowisko, chcą, by ich głos był bardziej słyszalny. Naszym najmocniejszym sojusznikiem w Unii wydają się obecnie Węgry, które z Polską łączy wiele. Wiele jednak też dzieli. Chociażby stanowisko władz w kwestii współpracy z Rosją. Dwa lata temu na forum bezpieczeństwa GLOBSEC2014 w Bratysławie Orban stwierdził, że Europa nie ma szans, by konkurować pod względem ekonomicznym z Ameryką czy Chinami bez sensownej współpracy z Rosją. Polska wolałaby natomiast zbliżyć się do USA. Czy da się pogodzić interesy obu państw i czy nie przeceniamy siły Grupy Wyszehradzkiej? O wypowiedź poprosiliśmy Andrzeja Talagę z "Rzeczpospolitej":

"Zawsze należy patrzeć na realną siłę państw nawiązujących ewentualne porozumienie w jakiejś sprawie. Tę siłę stanowią takie czynniki, jak: gospodarka, wojsko, przyrost PKB, stan oszczędności i finanse, jakimi realnie dysponuje państwo: czy są deficyty, czy nadwyżki itd. Jeżeli weźmiemy pod uwagę choćby dwa twarde parametry, jak np. PKB- czyli, mówiąc kolokwialnie- "ile rzeczywiście państwo zarabia"; i wydatki na obronność, zobaczymy, że w obu parametrach cała Grupa Wyszehradzka to dokładnie 1/3 PKB i wydatków zbrojeniowych Niemiec. Pokazuje to, że nawet gdyby wszystkie te kraje połączyły się w jeden, nadal będzie to siła 1/3 Niemiec, co wyraźnie pokazuje, że V4 nie jest siłą i być nie może.

Po drugie: kraje Grupy Wyszehradzkiej mają rozbieżne interesy. Są to twarde interesy, zarówno geopolityczne, jak i gospodarcze. Na przykład takie kraje, jak Węgry, Czechy czy nawet Słowacja, chcą wiązać się z Rosją, a przynajmniej prowadzić wobec niej łagodniejszą politykę. Z kolei takie kraje jak Polska czy Państwa Bałtyckie, czynić tego nie chcą. I znów, takie kraje jak Węgry chętnie sprzymierzyłyby się z ruchami eurosceptycznymi w krajach Europy Zachodniej, jak np. francuski Front Narodowy. Zaś obecne władze Polski postrzegają te ruchy jako prorosyjskie, które "rozsadzą" Unię Europejską i zaszkodzą interesom geopolitycznym Polski. 

Widać zatem, że przynajmniej w dwóch-trzech "twardych" parametrach interesy Polski i pozostałych krajów Grupy Wyszehradzkiej są rozbieżną. Oczywiście, są również wspólne interesy, dlatego te państwa w ogóle ze sobą rozmawiają. Przede wszystkim kraje Grupy Wyszehradzkiej łączy zachowanie maksymalnej suwerenności narodowej. Krajom V4 zależy, aby Unia Europejska była wspólnotą państw narodowych. Po drugie, wszystkie te państwa są "biorcami" pomocy unijnej. Zależy im na tym, by budżet unijny był równie hojny w dalszej perspektywie, jak w obecnej. Kolejny punkt- podobny stosunek do uchodźców i kryzysu migracyjnego, co jest de facto związane z suwerennością, więc możnaby zawrzeć to w punkcie pierwszym. Ostatnia kwestia: kraje Grupy Wyszehradzkiej są krajami postkomunistycznymi, znajdowały się niegdyś pod opresją Związku Sowieckiego, więc mają naturalną niechęć do tego, by ktokolwiek coś im dyktował.

Jak na "płytki" sojusz, który przez rok, dwa czy cztery lata, miałby wpływ na zmiany w Unii Europejskiej, jest to oczywiście dobry pomysł, gdyż im więcej państw jest razem, tym większa jest siła. Jednak na długofalową współpracę, budowę prawdziwego Międzymorza, będącego pewnego rodzaju alternatywą dla dużych państw europejskich jak Niemcy, Francja czy Włochy- pomysł jest niewystarczający."

Not. Joanna Jaszczuk