Fronda.pl: Po raz trzeci z rzędu kandyduje Pan Profesor do Parlamentu Europejskiego z województw podlaskiego i warmińsko-mazurskiego. W poprzednich eurowyborach w 2019 roku znakomity wynik na poziomie ponad 184 tys. głosów. Tym razem o elekcję może być nieco trudniej, bo start z drugiego miejsca na liście, niejako zza pleców Macieja Wąsika. Jarosław Kaczyński prosi jednak wyborców o głosowanie właśnie na Pana Profesora. Z jaką misją, z jakimi priorytetami chciałby Pan Profesor - jako europoseł - wkroczyć w tę kolejną kadencję Europarlamentu?

Prof. Karol Karski (eurodeputowany dwóch kadencji, były wiceszef MSZ): To będą bardzo ważne wybory, które zadecydują o kilku podstawowych sprawach. Choćby o takich, jak kwestia utrzymania suwerenności państwa polskiego czy też zatrzymania zmian traktatowych, które są już procedowane a zmierzają do uczynienia z państw członkowskich Unii Europejskiej jednostek podziału administracyjnych jednolitego unijnego państwa. Plan integracji europejskiej posunął się już bowiem bardzo daleko. Mamy do czynienia z wchodzeniem przez Brukselę w podstawowe sfery kompetencji państw członkowskich, takie jak bezpieczeństwo, obronność, polityka zagraniczna, podatki czy waluta. Należy te zmiany zatrzymać.

Jednocześnie trzeba też walczyć o podtrzymanie tych polityk Unii Europejskiej, które są bardzo potrzebne, a jednak coraz mocniej kwestionowane. Chodzi mi tutaj choćby o wsparcie słabiej rozwiniętych regionów UE. To dla mnie zadanie szczególnie ważne, również w kontekście faktu, z jakiego okręgu kandyduję w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego. Mówimy tu bowiem o dwóch regionach północno-wschodniej Polski, czyli o województwach podlaskim oraz warmińsko-mazurskim, które do tej pory korzystały z tych programów unijnych. Dzięki temu można było budować w nich drogi oraz rozwijać infrastrukturę i gospodarkę. Powodowało to wzrost ich atrakcyjności, w tym atrakcyjności inwestycyjnej, oraz tworzenie nowych miejsc pracy. Utrzymanie tych działań, zmierzających do zacierania dysproporcji pomiędzy najbogatszymi i najuboższymi regionami wewnątrz Unii Europejskiej - to bardzo ważne zadanie w przyszłej kadencji Europarlamentu. Chcę doprowadzić do utrzymania tych rozwiązań, dzięki którym rozwija się Polska północno-wschodnia. Mam w tym zakresie duże doświadczenie i nie muszę się niczego uczyć od nowa.

Niezwykle istotną kwestią jest również utrzymanie polskiej waluty. Wprowadzenie w Polsce wspólnej waluty euro byłoby bowiem niekorzystne dla naszego kraju, szczególnie zaś dla najsłabiej rozwiniętych regionów Polski. Obserwujemy to zresztą na przykładzie tych państw naszej części Europy, które walutę euro już u siebie wprowadziły. Doskonale widzą to choćby mieszkańcy Suwałk czy Sejn, którzy mogą obserwować ogromne kolejki przed polskimi sklepami, do których masowo przyjeżdżają Litwini po to, aby kupować tanie polskie towary. A przecież jeszcze nie tak dawno, bo do 2015 roku, kiedy to Litwa dysponowała własną walutą, ten ruch odbywał się w zupełnie odwrotnym kierunku aniżeli obecnie. Dlatego też chcę działać na rzecz utrzymania złotówki.

Jeśli natomiast chodzi o mój start w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego, to choć rzeczywiście kandyduję z drugiego miejsca na liście PiS w swoim okręgu, to jednak jestem dumnym posiadaczem poparcia prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który z całej tej listy wskazał wyłącznie na moją osobę, jako na tę, do głosowania na którą, zachęca. Podkreślił przy tym moje doświadczenie oraz kompetencje, również w zakresie prawa międzynarodowego, w tym unijnego. Wskazał, że jako jedyny na tej liście nie będę musiał się niczego uczyć od nowa. Zresztą to właśnie w rządzie premiera Jarosława Kaczyńskiego byłem swego czasu wiceministrem spraw zagranicznych odpowiedzialnym za sprawy traktatowe i unijne. Od 10 zaś lat z powodzeniem reprezentuję Polskę i jej północno-wschodnie regiony w Parlamencie Europejskim. Znam Jarosława Kaczyńskiego ponad 30 lat i Jego wsparcie jest dla mnie bardzo ważne. Wiem, że jest ważne także dla wielu wyborców. Rozmawiając z nimi otrzymuję przy tym dużo podziękowań za to, co do tej pory zrobiłem dla Polski oraz dla obu moich województw. Mieszkam bowiem w województwie podlaskim. Jestem też rodzinnie związany z województwem warmińsko-mazurskim, gdzie po wojnie z Wileńszczyzny repatriowała ze swoimi rodzicami moja Mama. Oba te regiony są mi zatem bardzo bliskie.

Wydarzenia z ostatnich lat, choćby takie, jak pandemia koronawirusa czy wojna na Ukrainie, pokazały, że suwerenne państwa narodowe mają fundamentalne znaczenie w perspektywie radzenia sobie z globalnymi kryzysami. UE zmierza jednak w kierunku coraz większej federalizacji i coraz ściślejszej integracji, która ogranicza suwerenność państw członkowskich. Jak ocenia Pan Profesor te tendencje i jakie mogą być ich potencjalne skutki?

Na świecie istnieje około 200 państw. Ich liczba nie jest stała. Niektóre państwa powstają, inne przestają istnieć. Czasem nam się wydaje, że posiadanie własnego państwa jest czymś danym raz na zawsze. Ale tak nie jest. O własne państwo trzeba bowiem dbać i się o nie troszczyć, jeśli chce się być w nim prawdziwym gospodarzem, by nie stać się kimś słabszym, wykorzystywanym przez innych. Mało kto uświadamia sobie fakt, że Polska nie graniczy już z żadnym państwem, z którym mieliśmy wspólną granicę jeszcze w 1989 roku. Nie ma już przecież ani NRD, ani Czechosłowacji, ani też ZSRR, którego nawet status supermocarstwa nie uchronił przed upadkiem. W niektórych z tych przypadków to nawet dobrze, ale dlaczego to właśnie Polska miałaby przestać istnieć. Polska w swojej historii też miewała przerwy w swojej państwowości. Nasi przodkowie walczyli jednak – i to z sukcesem – o jej odtworzenie. Nie powinniśmy zatem odrzucać ich krwi, męczeństwa i ofiary. W stosunkach międzynarodowych podstawowym celem państwa jest przetrwanie. Gdy państwo istnieje, to rozwija się, a jego obywatele z czasem stają się coraz bardziej zasobni i bezpieczni.

Jeszcze do niedawna proces integracji w Unii Europejskiej polegał głównie na poszukiwaniu nowych obszarów, w których można by realizować wspólną politykę unijną, przynoszącą wszystkim zainteresowanym określone korzyści. Obecnie natomiast bardzo często poszukuje się w Brukseli rozwiązań, które przynieść mają korzyści jednym, ale już niekoniecznie drugim. A niektóre tego rodzaju sprawy załatwia się w Unii Europejskiej łamiąc wręcz unijne traktaty. Zauważmy przecież, że choćby kwestia migracji ekonomicznej powinna pozostawać w myśl regulacji unijnych wyłącznie w kompetencji państw członkowskich. Tymczasem obserwujemy niestety próby wchłonięcia przez unijną centralę takich kompetencji krajów członkowskich, bez posiadania których, one przestaną istnieć.

Przypomnijmy, że kiedy w 1999 roku w niektórych zachodnich państwach członkowskich Unii Europejskiej wprowadzono walutę euro, to ówczesny przewodniczący Komisji Europejskiej, luksemburski polityk Jacques Santer powiedział, że dzięki temu wyrwano jeden z głównych filarów państwa narodowego. Santer dodał wtedy również, że potem przyjdzie kolej na usuwanie kolejnych z tych filarów - polityki zagranicznej oraz kompetencji związanych z podatkami, obronnością i bezpieczeństwem. I ten właśnie proces obecnie obserwujemy. Jeśli bowiem dany kraj nie dysponuje swoją walutą oraz nie może decydować o sprawach związanych z podatkami oraz własną obronnością i bezpieczeństwem, czy polityką zagraniczną, to zostaje pozbawiony niepodległości. Staje się, zgodnie z tym na co wskazuje nauka prawa międzynarodowego, co najwyżej protektoratem. 

Mamy w tej chwili do czynienia z procedowaniem tego rodzaju zmian traktatowych, które nawet już nie tyle doprowadzą do federalizacji Unii Europejskiej, bo w federacji wszystkie podmioty mają równe prawa, lecz ostatecznym efektem tego procesu będzie po prostu rozszerzenie granic Niemiec do zewnętrznych granic unijnych. Nie będzie to przy tym państwo jednolite. Terytoria pozostałe po takich państwach, jak Polska, będą tu pełnić rolę wyłącznie rezerwuaru taniej siły roboczej oraz rynku zbytu. Zresztą warto podkreślić, że ten obecny proces integracji Unii Europejskiej w ogromnym stopniu przypomina proces zjednoczenia Niemiec z drugiej połowy XIX wieku, który po przejściu pewnych etapów doprowadził do stworzenia jednolitego państwa niemieckiego. Po drodze wydarzyło się przy tym wiele zła.

Od jakiegoś czasu mówi się, że w Europie można poczuć pewien wiatr przemian, a nadchodzące wybory do Parlamentu Europejskiego dają szansę na pewne przełamanie wieloletniego prymatu partii lewicowo-liberalnych oraz na najbardziej prawicowy Europarlament od wielu dekad. Czy przemiana Unii Europejskiej od środka jest rzeczywiście możliwa? Czy wciąż realna jest możliwość swego rodzaju powrotu do korzeni UE?

Rzeczywiście w tej chwili odnotowujemy w Europie znaczący wzrost poparcia dla ugrupowań konserwatywnych, czyli zdroworozsądkowych, oraz centroprawicowych. Ten zdrowy rozsądek ma szansę po czerwcowych wyborach mocniej zagościć w Parlamencie Europejskim. I choć ktoś mógłby powiedzieć, że przecież wybieramy w Polsce zaledwie 53 eurodeputowanych spośród łącznie ponad 700, to jednak warto przypomnieć, że niejednokrotnie te właśnie polskie głosy pełniły rolę swego rodzaju języczka u wagi w Parlamencie Europejskim. Zresztą trzeba sobie powiedzieć otwarcie, że gdyby polscy europosłowie solidarnie głosowali przeciwko wspomnianym wcześniej negatywnym zmianom traktatowym wewnątrz UE, to zostałyby one zatrzymane. Trzeba więc po prostu wybierać tych, którzy reprezentują interesy Polaków i naszego państwa.

Czy dość ewidentne wpływanie na wynik wyborów i procesy polityczne Polsce przez komisarzy unijnych, choćby w kontekście najpierw wdrożenia, a potem zakończenia procedur ws. praworządności, daje nam przedsmak tego, jak federalistyczne pomysły UE mogą odbić się w przyszłości na polskim życiu publicznym?

Rząd niemiecki jest niestety przyzwyczajony do tego, by za pośrednictwem instytucji unijnych zmieniać rządy w innych państwach członkowskich. Pamiętamy przecież, jak kiedyś bez demokratycznych procedur wyborczych dokonano tego w Grecji, czy później, we Włoszech. Teraz wpływano na wynik wyborów w Polsce. A przecież widzimy teraz bardzo wyraźnie, że procedura z artykułu 7 Traktatu o Unii Europejskiej została wdrożona przeciwko Polsce za rządów Zjednoczonej Prawicy w momencie, gdy obowiązywał identyczny stan prawny, z jakim mamy do czynienia obecnie, gdy jednak pod rządami Donalda Tuska procedura ta w odniesieniu do Polski została uchylona. Co się zatem zmieniło? Ano zmienił się rząd, na taki, który odpowiada Niemcom. Widać tu zatem jawną ingerencję w sprawy wewnętrzne państwa członkowskiego. Jednak to w czasie rządów Zjednoczonej Prawicy Polska dynamicznie się rozwijała i rosła zasobność Polaków. Teraz mamy do czynienia z procesem odwrotnym.

Chciałbym jednak podkreślić, że Unia Europejska co do zasady nie jest niczym złym. Jest ona po prostu pewnym projektem, w ramach którego może się rozwijać wzajemna współpraca państw europejskich. Należy powrócić do poszukiwania i wdrażania takich planów i rozwiązań, które będą stanowić korzyść dla wszystkich państw członkowskich. I być może będzie na to szansa wraz ze zmianą układu sił w Parlamencie Europejskim po czerwcowych wyborach. My, Polacy, też musimy odpowiedzialnie w nich zagłosować, pamiętając przy tym, że będą one miały realny wpływ na nasze życie.

Jedną z decyzji podjętych przez premiera Donalda Tuska było de facto zaprzepaszczenie wieloletniej pracy wykonanej przez poprzednią ekipę rządzącą na rzecz uzyskania od Niemiec reparacji wojennych. Jako profesor prawa międzynarodowego, jak ocenia Pan nasze szanse na uzyskanie tychże reparacji i jak postrzegać tego rodzaju decyzję premiera Tuska?

Polska jest ofiarą drugiej wojny światowej i nie otrzymała od Niemiec rekompensaty za straty poniesione wówczas w wyniku niemieckiej agresji na nasz kraj. To, co do tej pory otrzymaliśmy można by nazwać ochłapami, w stosunku do rozmiaru doznanych przez Polskę i Polaków krzywd i zniszczeń ze strony Niemiec. Fundamentem międzynarodowego porządku prawnego jest przecież to, że jeśli dochodzi do naruszenia prawa międzynarodowego - a w tym przypadku mieliśmy do czynienia z niemiecką agresją na nasz kraj, okupacją oraz ludobójczymi zbrodniami wojennymi - to powstaje odpowiedzialność międzynarodowa konkretnego państwa. I jeśli w danym przypadku restytucja, czyli przywrócenie stanu poprzedniego, jest niemożliwe - bo przecież nie da się przywrócić ludzkiego życia czy nawet wielu elementów zniszczonej bezpowrotnie infrastruktury - prawo międzynarodowe przewiduje tutaj reparacje. Taka jest ogólna konstrukcja prawa międzynarodowego, mająca zastosowanie pomiędzy wszystkimi państwami w przypadku, gdy dochodzi do wspomnianego naruszenia prawa międzynarodowego.

Reparacje są zatem jednym ze sposobów realizacji odpowiedzialności międzynarodowej. A roszczenia wynikające z prawa międzynarodowego nie przedawniają się. Mimo to, jak widać, premier Donald Tusk nie dąży do uzyskania dla Polski tychże reparacji. Jeśli jednak powrócił on do władzy w Polsce również dzięki wsparciu uzyskanemu od niemieckiego rządu, to należy przypuszczać, że takie a nie inne potraktowanie przez Tuska kwestii reparacji jest jakimś elementem jego lojalności wobec Berlina. Co oczywiście w żadnej mierze nie zmienia faktu, że nasze roszczenia wobec Niemiec nadal istnieją i są zasadne.

Bardzo dziękuję za rozmowę.