Gdy Robert Lewandowski przychodził na świat, Mirosław Okoński właśnie odchodził z Bundesligi, którą trwale oczarował, podbił, zachwycił i gdzie został wybrany najlepszym obcokrajowcem oraz jednym z dwóch najlepszych piłkarzy biegających po ligowych boiskach w Niemczech. A biegało po nich przecież wówczas wielu znakomitych graczy światowego formatu.

Przypadek Okońskiego każe nam niewątpliwie raz jeszcze ogromnie mocno docenić to wszystko, co osiągnął w swej karierze Lewandowski, który zapewne nie został obdarowany przez Pana Boga nawet trzecią częścią tego talentu, jaki otrzymał w dzierżawę od swego Stwórcy „Mirek Okoński, „najlepszy napastnik Polski”, jak skandują do dziś kibice Lecha Poznań.

Zaprezentowany na youtubowym „Kanale Zero” Krzysztofa Stanowskiego ponad dwu i półgodzinny godzinny dokument Piotra Łuczaka: „Okoń - moja droga” to niewątpliwie rzecz wyczekana i wytęskniona, a zarazem filmowa lektura obowiązkowa nie tylko dla ludzi pasjonujących się sportem.

Już na dzień dobry trzeba sobie jednak jasno powiedzieć - historia Mirosława Okońskiego to historia nie do opowiedzenia. Nie tylko przez twórców tego, czy jakiegokolwiek innego dokumentu lub książki (powstały dotąd dwie), ale również przez osoby legendzie Lecha najbliższe, przez członków jego rodziny, a dziś już chyba nawet przez samego „Okonia”.

Tym niemniej dokument Piotra Łuczaka ma przeogromną wartość, bo zbiera, być może w niektórych przypadkach wręcz przysłowiowe za pięć dwunasta, wiele cennych, porozrzucanych dotąd bezładnie okruchów tej historii i stawia mocną pieczęć w audiowizualnej przestrzeni pamięci o tym fantastycznym artyście futbolu, po której dotąd niemal hulał wiatr zapomnienia.

Porównania Okońskiego do Leo Messiego, Diego Maradony czy George’a Besta zawsze pozostaną głęboko ułomne. Bo Okoński po prostu był Okońskim. Przypadkiem niepowtarzalnym, nieporównywalnym z nikim artystą futbolu. Jego wszelkie wymierne osiągnięcia, nawet takie, jak mistrzostwa czy puchary: Polski, Niemiec, Grecji lub też laur króla strzelców Ekstraklasy - w najmniejszym nawet stopniu nie oddają choćby namiastki piłkarskiego geniuszu Mirosława Okońskiego. Dokument Łuczaka natomiast usiłuje o oddanie tegoż geniuszu zawalczyć.

Oczywiście do dziś można się spierać, jak to się stało, że dla późniejszej legendy Bundesligi nie starczyło miejsca w składzie polskiej kadry na żaden z trzech kolejnych mundiali, na które „Mundek” nie tylko mógł, ale wręcz miał obowiązek pojechać (1978, 82, 86). I być może nad tym ważnym zagadnieniem jednak nieco zbyt płynnie przemknęła „Moja droga”. Może zbyt słabo dociśnięto w rozmowie byłego selekcjonera Antoniego Piechniczka, dlaczego mając na pozycji „Okonia” piłkarza o niepodważalnych zasługach dla kadry, jakim był Włodzimierz Smolarek, nie spróbował jednak zarówno w kontekście hiszpańskiego, jak i później meksykańskiego mundialu, poszukać dla Mirosława Okońskiego miejsca choćby w roli dżokera, który wchodząc na podmęczonych rywali, np. w nieodżałowanym starciu o wielki finał mistrzostw świata z Włochami w 1982 roku, mógłby starać się przełamywać mecze na naszą korzyść.

Może zabrakło w tym aspekcie również rozmowy ze Zbigniewem Bońkiem, który z pewnością w kwestiach obsady personalnej kadry Piechniczka nie był osobą, z której zdaniem selekcjoner by się nie liczył, by na eufemizmie poprzestać. Z Bońkiem, o którym sam Okoński wypowiadał się delikatnie rzecz ujmując w mało ciepłych słowach na łamach swej odważnej i ciekawej biografii, wydanej w latach 90. na zakończenie kariery.

Może. Tak czy inaczej faktem jednak jest to, że piłkarz o tak fenomenalnej skali talentu oraz o tak wybitnych umiejętnościach, w całej swej karierze otrzymał zaledwie cztery szanse z orzełkiem na piersi w meczach o punkty, z czego tylko trzy zagrał on w pełnym wymiarze. I uczciwie trzeba przyznać, że prawie w każdym z nich Okoński, choć nie błyszczał na miarę oczekiwań i tak był najlepszym graczem na boisku w polskiej drużynie, mimo że z wyjątkiem jednego - wszystkie te starcia kończyły się niepowodzeniami naszej reprezentacji.

Jest w obrazie o polskim Beście i ten niesamowity fragment, gdy na poznański dworzec kolejowy zajeżdża nieżyjący już dziś Andrzej Iwan, piłkarski przyjaciel Okońskiego, który podobnie jak on, wiele lat życia przegrał w nierównym starciu z nałogami, alkoholowym i hazardowym. W pewnym momencie siadają obok siebie ci dwaj byli znakomici piłkarze, te dwie osoby skrajnie przeorane demonami nałogów, czy wręcz te dwa ludzkie wraki, jak mógłby ktoś brutalnie powiedzieć. Siadają i wspominają. To widok, który wryje się w pamięć na długo. Tym bardziej, że Andrzej Iwan emisji dokumentu o swym przyjacielu z boiska już nie doczekał. Przegrał walkę o utrzymanie się na powierzchni życia. Mirosław Okoński wciąż walczy. I ma w tej swojej batalii niezwykłe wsparcie.

Bo niebywałą siłą dokumentu o „Okoniu” są bez wątpienia te momenty, gdy możliwość zabrania głosu i snucia swojej opowieści o artyście futbolu rodem z Koszalina dostają najbliższe jej osoby - czyli żona i córka Mirosława Okońskiego. Wielu, którzy od lat słyszeli i czytali o ekscesach piłkarskiej legendy Lecha Poznań, będącej w stanie w krótkim czasie stracić w kasynie nawet pół miliona niemieckich marek, mogłoby się spodziewać usłyszenia kilku słów twardej i gorzkiej prawdy o „Mundku” z ust osób mu najbliższych.

Ale od obu kobiet życia Mirosława Okońskiego słyszymy jednak, że był on zawsze „dobrym” człowiekiem o „miękkim sercu”, co niejednokrotnie w życiu pełnym sportowych i materialnych sukcesów, tak podatnym na bycie otoczonym licznym gronem fałszywych przyjaciół i kibiców sukcesu - po prostu go gubiło. I właśnie to jest siłą piłkarskiej legendy Wielkopolski, która mogła i powinna była zostać również futbolową legendą Europy. Okoński bowiem wciąż ma gdzieś wokół siebie ludzi życzliwych, którzy go kochają i choć są świadomi jego licznych niczym gwiazdy na niebie błędów, porażek, słabości oraz wciąż niebezpiecznej bliskości czających się gdzieś za rogiem nałogowych demonów, to pamiętają jednak, że gdy „Mundek” był na szczycie, potrafił dostrzegać drugiego człowieka i dzielić się z nim od serca tym, co miał, że próbował być dobrym człowiekiem po prostu.

„Chciałabym, żeby było dobrze. A jak będzie, zobaczymy” - mówi w końcowych sekwencjach filmu żona jednego z najzdolniejszych piłkarzy w całych dziejach polskiego futbolu. „Musi być dobrze” - dodaje ze łzami w oczach córka legendy Lecha Poznań. Walka Mirosława Okońskiego niewątpliwie wciąż trwa, a dokument „Okoń - moja droga” chyba pomoże mu w tej walce zyskać nowych kibiców.