W pewnym sensie drogę wyznaczył sam Benedykt XVI. 28 lutego po prostu ustąpił z urzędu, twierdząc, że nie ma już sił na dalsze sprawowanie pontyfikatu. Według świadectwa bliskich mu ludzi, spodziewał się, że wkrótce umrze. Bóg zdecydował jednak inaczej – jako „emeryt” żył jeszcze prawie dziesięć lat. Liberalna grupa kardynałów z Sankt Gallen wykorzystała jednak swoje „pięć minut” i 13 marca 2013 roku osadziła na konklawe kardynała z Buenos Aires, który jako Franciszek pchnął naprzód wiele z jej najważniejszych projektów. Gdyby Benedykt XVI wytrwał na urzędzie, być może dynamika wyborów byłaby inna i nie doświadczylibyśmy nigdy zamieszania związanego z działaniami Jorge Mario Bergoglia – i problemów, jakie dla rozumienia papiestwa przyniosła rezygnacja, bo i o tym nie wolno zapominać.
W Niedzielę Ducha Świętego bardzo negatywnie uderzyła mnie wiadomość z Niemiec, a konkretnie – z diecezji Eichstätt w Bawarii. Tamtejszy biskup ogłosi, że rezygnuje z urzędu, choć ma dopiero 70 lat, a zdrowotnie nic mu nie dolega. Stwierdził po prostu, że ma dosyć sprawowania władzy, także w kontekście krytyki jaka spada na Kościół – i chciałby wrócić do duszpasterstwa.
Choć polskiemu czytelnikowi może się to wydawać trochę egzotyczne i w gruncie rzeczy mało istotne, spieszę wyjaśnić: chodzi o sprawę ważną również dla Kościoła katolickiego w Polsce!
Otóż w Niemczech trwa od kilku lat bezprecedensowa Droga Synodalna. Niemieccy katolicy pod wodzą grupy liberalnych biskupów dążą do gruntownej przebudowy katolicyzmu. Chcieliby zmian w celibacie, dopuszczenia kobiet do kapłaństwa, nowej etyki seksualnej, uznania ideologii LGBT, demokratyzacji sposobu sprawowania władzy… Niestety, mają swoich zwolenników na całym świecie, od niektórych diecezji Ameryki Północnej, przez Brazylię aż po Europę – w tym Polskę. U nas niemiecką Drogą Synodalną fascynuje się wielu katolików otwartych z „Tygodnika Powszechnego” czy „Więzi”. Dla niektórych liberalne zmiany za Odrą to wzorzec tego, jak powinien wyglądać katolicyzm przyszłości.
W sumie było dotąd tylko czterech niemieckich biskupów, którzy aktywnie sprzeciwiali się rewolucyjnej Drodze Synodalnej. To kardynał Rainer Maria Woelki z Kolonii, biskup Rudolf Voderholzer z Ratyzbony, biskup Stefan Oster z Pasawy – i właśnie biskup diecezji Eichstätt, Gregor Maria Hanke. Czterech – na w sumie dwudziestu siedmiu biskupów diecezjalnych! Biskup Hanke mógł jeszcze przez cztery lata używać swojego urzędu do tego, by blokować liberalne zmiany, nagłaśniać niebezpieczeństwa, bronić wiary razem z tak przecież nielicznymi „kolegami” w episkopacie.
Zamiast tego – wybrał rezygnację, podając niepoważne powody. Co istotne – na biskupie nie ciążą żadne oskarżenia, nic nie wskazuje na to, by przed czymś uciekał. Jeżeli już – to wyłącznie przed odpowiedzialnością. Nie chcę go, oczywiście, oceniać – być może cierpi na wewnętrzne trudności, zmaga się z depresją czy wypaleniem, nie ma duchowej siły, by dalej działać…
Trudno jednak zaprzeczyć, że brakuje dziś Kościołowi ducha walki do samego końca, wbrew światu. Takiego ducha, jakim cechował się choćby święty Atanazy, walczący ze zwolennikami arianizmu w IV stuleciu po Chrystusie. Jak niewielu jest dziś takich biskupów, którzy gotowi są narazić własne dobre imię, komfort, wygodę i spokój po to, by walczyć o prawdę. Zamiast podjąć indywidualny wysiłek stanięcia w obronie prawdy wiary, coraz częściej zrzuca się odpowiedzialność na struktury kierownicze episkopatu. Niech „oni” się zajmą, a tu, w naszej diecezji lepiej siedzieć cicho…
Ten problem dotyka także Polski. Jak wielu możemy wymienić pasterzy, którzy potrafią wprost napiętnować grzechy współczesności, „wmieszać się” – w dobrym sensie tego słowa – w politykę, zająć jasne i niedwuznaczne stanowisko w najważniejszych sporach? Pewnie, kilku się znajdzie, ale na ponad 40 diecezji to naprawdę niewiele.
Nie ma jednak większego sensu patrzeć na innych. Każdy musi zająć od siebie – i wziąć się na poważnie za obronę wiary katolickiej, tam, gdzie tylko może. Ostatecznie duch inercji i rezygnacji dotyka nie tylko duchowieństwo; ogarnia nas wszystkich, przywykłych do wygód nowoczesności i milczenia, do którego prowokuje sekularny liberalizm demokratyczny. Oby jak najmniej wycofywania się z urzędów i obowiązków, a jak najwięcej odważnego dawania świadectwa prawdzie Chrystusa – właśnie tam, gdzie jest to najtrudniejsze.