Ukraina w UE to czysta fantazja. Dyskutując o Kijowie, zwracajmy się w stronę Brukseli natowskiej, nie unijnej. O polskiej strategii dyplomatycznej względem Ukrainy po Donbasie oraz narodzinach nowej Ukrainy, których w Polsce nikt nie zauważa, z prof. Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim rozmawia Piotr Kaszczyszyn.

Wyczerpanie, przesilenie, koniec pewnego etapu. Taki nastrój towarzyszył mi w trakcie lektury rozdziału poświęconego stosunkom polsko-ukraińskim po 1989 r. z pańskiej książkiPolska polityka wschodnia 1989-2015. Czy w dzisiejszej sytuacji geopolitycznej musimy „schować Giedroycia do szafy”, czy szukać raczej nowych narzędzi do skutecznej realizacji naszej dotychczasowej doktryny polityki zagranicznej wobec sąsiadów ze wschodu?

Skłaniałbym się ku tej drugiej opcji. Nadal pozostaje w mocy główne założenie naszej dotychczasowej polityki – w żywotnym, wręcz egzystencjalnym interesie Polski jest niedopuszczenie do odtworzenia rosyjskiego imperium w jego postimperialnej przestrzeni, bez względu na to, czy będzie to odrodzenie pod jedno-, czy trójkolorową flagą. Kluczem do restauracji Rosji imperialnej jest oczywiście Ukraina, bez której sił materialnych i położenia geograficznego Kremlowi zdecydowanie trudniej byłoby podjąć próby narzucenia hegemonii państwom Europy Środkowej.

W tym kontekście musimy dostrzec niezwykłość obecnej sytuacji – po raz pierwszy od ponad 350 lat, od czasu ugody perejesławskiej (z krótką przerwą w latach 1917–1921), Ukraina funkcjonuje jako pełnoprawny, samodzielny byt państwowy dysponujący własnymi siłami zbrojnymi. Siłami, które dzisiaj walczą na Donbasie. Geopolityczna i jak najbardziej militarna gra już się toczy. W naszym interesie leży zwycięstwo Kijowa. Pozostałe elementy układanki dotyczą oczywiście potencjału zbrojnego obu państw wykorzystywanego na Donbasie czy możliwości zdobycia wsparcia dla Ukraińców. Samodzielne polskie posunięcia w tym względzie będą niewystarczające w stosunku do potrzeb, stąd wynika konieczność przeciągnięcia na naszą stronę państw trzecich. I tutaj pojawiają się trudności i pytania, jak skutecznie to robić.

Tym bardziej że szuflada z dyplomatycznymi narzędziami wydaje się raczej pusta. Koncepcja Partnerstwa Wschodniego się wyczerpała, format normandzki funkcjonuje ponad głowami naszego rządu. Czy w tych okolicznościach zostają nam już tylko relacje bilateralne na linii Warszawa–Kijów, ewentualnie próby wpływania na Brukselę, czy możemy pokusić się o stworzenie nowych narzędzi tego oddziaływania?

Pytanie, o której Brukseli mówimy, tej unijnej czy natowskiej? W przypadku UE mamy do czynienia z serią nakładających się na siebie i wzajemnie wzmacniających kryzysów: strefy euro, migracyjnym, politycznym. W tych okolicznościach zasoby unijne, z których możemy skorzystać, kurczą się. Dzisiaj Ukraina potrzebuje przede wszystkim jednej rzeczy – militarnej osłony dla podejmowanych reform polityczno-gospodarczych. UE nie jest w stanie, i zresztą nigdy nie była, takiej osłony zapewnić.

Dlatego w tym celu należy zwrócić się do Brukseli natowskiej. Zadaniem Polski jest wzmacnianie obecności sił Sojuszu i samych Amerykanów na wschodniej flance oraz dążenie do rozstrzygnięcia za pośrednictwem tych zasobów geopolitycznej i militarnej gry na Ukrainie zgodnie z naszymi interesami. I tak, jak pozostaję sceptyczny wobec kurczących się zasobów unijnych jako narzędzia gry wobec kryzysu wojennego, tak w przypadku przyciągnięcia obecności amerykańskiej wykazuję już pewien optymizm.

W demokracji polityki nie prowadzi się w społecznej próżni, dlatego istotne z punktu widzenia potencjalnych działań podejmowanych na rzecz Kijowa jest poparcie obywateli dla takiej polityki. Dzisiaj, w sytuacji powrotu krwawej historii i różnic w polskim i ukraińskim postrzeganiu wydarzeń na Wołyniu oraz postaci Stepana Bandery, będącego dla Polaków historycznym symbolem ówczesnej ukraińskiej wrogości do Polski, warunki działania się komplikują. Nie dotyczy to zresztą tylko stosunków na linii Warszawa–Kijów, chodzi także o relacje ukraińsko-węgierskie czy ukraińsko-rumuńskie. Kreml z całą pewnością będzie prowadził wojnę informacyjną i wszelkimi dostępnymi środkami, takimi jak historyczne animozje, będzie starał się skłócać kraje naszego regionu, dlatego w interesie Ukrainy jest prowadzenie aktywnej polityki budowania pozytywnego wizerunku w oczach polskiej opinii publicznej, czego nie robiła przez ostatnie 25 lat. Nie możemy dopuścić do tego, aby tragiczne wydarzenia sprzed 70 lat – popełnione wówczas ludobójstwo na Polakach – zaważyły ostatecznie na naszej wspólnej geopolitycznej przyszłości.

Wydaje się jednak, że władze w Kijowie nie podzielają takiej perspektywy. Podejmowane przez Ukrainę działania sugerują raczej chęć dogadywania się z Brukselą bez pośrednictwa Warszawy.

Z upływem kolejnych miesięcy i lat oraz kolejnymi prawdopodobnymi niepowodzeniami, popularność tej strategii wśród ukraińskich elit będzie szybko malała. Zresztą takich afrontów było już w historii relacji Kijów–Bruksela kilka. Przykład pierwszy, jeszcze z czasów prezydentury Leonida Kuczmy: rok 1999 i listy MSZ Francji i Niemiec, w których napisano, że Ukraina nie powinna być brana pod uwagę jako kolejne ogniwo integracji europejskiej, gdyż groziłoby to izolacją Rosji. Później mamy zasadniczą obojętność UE na wydarzenia pomarańczowej rewolucji, przełamaną na krótko przez Polskę i Litwę. Wkrótce pojawiły się jednak wizy dla Ukraińców chcących przekroczyć nowe unijne granice, które przesunęły się na Bug. W międzyczasie, mimo protestów Polski, aby odróżniać europejskich sąsiadów od sąsiadów Europy, Ukraina została w ramach Europejskiej Polityki Sąsiedztwa wrzucona do tego samego worka co Maroko, Syria i Tunezja. Jeszcze jeden przykład z niedawnej przeszłości: przywileje wizowe dla Bośni i Hercegowiny – państwa, gdzie w ramach misji stabilizacyjnej służyły ukraińskie oddziały (sic!).

W świetle kryzysów dotykających UE, wobec potencjalnych zmian politycznych w Berlinie i Paryżu, należy spodziewać się, że format normandzki może okazać się jeszcze bardziej niż dotąd rozczarowujący dla Ukrainy.

Taki rozwój wypadków działa na naszą korzyść, tworząc wolne pole dla jakiejś nowej formy Partnerstwa Wschodniego bądź innej instytucjonalnej formuły, w której Polska mogłaby odgrywać istotniejszą rolę.

Byłbym ostrożny w tym względzie. Samo Partnerstwo Wschodnie powstało po pierwsze z pewnego przypadku, po drugie miało zasadniczo charakter reaktywny i defensywny. Jeszcze przed wejściem Polski do UE Bruksela odrzuciła naszą propozycję utworzenia wymiaru wschodniego UE, który był nie na rękę Francji, która – co naturalne dla niej – wspierała kierunek śródziemnomorski, północno-afrykański. Stąd Ukraina w jednym worku z Marokiem, o czym mówiliśmy wcześniej...

Czytaj całość na łamach portalu Jagielloński24.pl