- Mogę sobie wyobrazić, że taka sytuacja miała miejsce, bo byłem przewodniczącym komisji służb specjalnych i widziałem różne rzeczy, które by takie podejrzenia uzasadniały – mówi Jarosław Zieliński z PiS.

 

Wczoraj w procesie Wojciecha Sumlińskiego zeznawał były oficer ABW Tomasz B. Jego wersja jest następująca: w 2007 r. ówczesny wiceszef Agencji płk Jacek Mąka kazał mu zwerbować Sumlińskiego, żeby przez niego uderzyć w komisję weryfikacyjną. Oficer mógł za to dostać np. dobrą posadę w spółce skarbu państwa. Odmówił, odszedł ze służby. Po 8 latach zdecydował się zeznawać, bo zmieniła się sytuacja polityczna i ryzyko wdaje się mniejsze.

Czy w demokratycznym państwie prawa, gdzie werbowanie dziennikarzy jest zabronione można sobie wyobrazić taką sytuację?

Odpowiada Jarosław Zieliński z PiS, były szef sejmowej komisji służb specjalnych: 

Cała sprawa przypomina początek lat 90. i słynną instrukcję 0015 wymierzoną w ówczesne Porozumienie Centrum. Poza tym, gdy o tym słucham nasuwa się podobieństwo do epoki PRL, kiedy służby funkcjonowały w sposób urągający jakimkolwiek zasadom przyjętym w demokratycznym świecie. Jeżeli zdarzały się takie sytuacje, o jakich mowa w zeznaniach, to będzie oznaczało, że służby specjalne, które pozostają bez nadzoru w okresie 8-letnich rządów koalicji PO-PSL są wykorzystywane do celów politycznych, albo same usiłują spełniać rolę aktora na scenie politycznej. Jeśli to wszystko się potwierdzi, to by oznaczało, że służby pod tymi rządami funkcjonują tak, jak dawne służby PRL, czyli traktują instytucje państwa (bo przecież komisja weryfikacyjna była instytucją powołaną w drodze ustawy) jak coś obcego i wrogiego. Byłby to skandal nad skandalami. To by oznaczało, że po 25 latach demokracji – przynajmniej zagwarantowanej przez konstytucję i ustawy – dochodzi do czegoś absolutnie antydemokratycznego. To pierwsza refleksja budząca we mnie zgrozę. Jeśli taka sytuacja miała miejsce. A mogę sobie wyobrazić, że miała, bo byłem przewodniczącym komisji służb specjalnych i widziałem różne rzeczy, w tym dokumenty, które by takie podejrzenia uzasadniały. Jednak wymaga to sprawdzenia przez naprawdę niezależną prokuraturę, która nie boi się żadnej władzy i może wszystko badać do końca. Takiej prokuratury w Polsce nie ma.

Druga kwestia – wspomniał pan o zakazie werbowania dziennikarzy. Jeśliby coś takiego miało miejsce, to jest to działanie niezgodne z prawem i wymagające reakcji karnej. Wymagające też namysłu, co zrobić ze państwową strukturą, którą dotknęła taka patologia, iż tego typu działania mają miejsce.

Trzecia sprawa – jeśli wszystko się potwierdzi, to oznacza, że za koalicji PO-PSL służby czuły się, jakby były pod reżimem, a skoro zbliża się zmiana władzy, to niektórzy nabierają odwagi, żeby o tym mówić. Jednak powód tego, że ktoś mówi teraz może być inny. Może ktoś próbuje się uwiarygodnić. Jakkolwiek by było, wszystko wymaga pełnego wyjaśnienia przez prokuraturę, a w przyszłości - przez ministra nadzorującego służby. Powołamy takiego po wyborach. Teraz służby są poza kontrolą, bo sejmowa komisja ma za słabe uprawnienia. Służby mówią jej co chcą, a ona nie ma narzędzi, żeby to weryfikować. Potrzebny jest konstytucyjny minister-koordynator. Ma on zadaniować służby, pilnować, żeby współpracowały i rozliczać je. Ma też pilnować, żeby nie nadużywały uprawnień i nie prowadziły gier politycznych. Od 25 lat co jakiś czas wraca sprawa nadużywania uprawnień przez służby i używania ich do rozgrywek politycznych. W przypadku, o którym mówimy wiemy, która strona atakowała komisję weryfikacyjną i choć głosowała za rozwiązaniem WSI, to potem zatrzymała ten proces. Przypomnijmy, że zabrakło czasu i komisja nie dokończyła prac. Donald Tusk, który mógł je przedłużyć nie zrobił tego. To, co teraz dzieje się wokół publikacji aneksu to dalszy ciąg tego samego.

Pozostaje pytanie, kto zlecił tego typu działania i na jakim szczeblu zapadały decyzje. To wymaga wyjaśnienia. Mamy do czynienia z rozległą patologią. Po wyborach wszystko uporządkujemy. Tak być dalej nie może.

 

Not. KJ