Czy trudno jest prowadzić kampanię z dala od środowiska naukowego, w zaniedbanej Polsce z jej swoją lokalną specyfiką?



- Rzeczywiście po raz pierwszy wchodzę w rejony, które są przeznaczone dla czynnych polityków. Być może to, co dla bywalców tych zaklętych rewirów jest rzeczywistością, dla mnie staje się pozytywnym bądź negatywnym doświadczeniem. Moja sytuacja jest nietypowa, bo jestem osobą z zewnątrz i z określonym systemem wartości chcę dotrzeć do społeczności lokalnej, bardzo sympatycznej i podobnie myślącej, mieszkającej w pięknej krainie warmińsko-mazurskiej. Kieruję swój głos do ludzi, którzy krytykują patologię, kultywują swój patriotyzm, są zaangażowani, w życie publiczne. Nie odpuszczają. Okazuje się, że przy okazji spotkań, doświadczam obecności systemu nomenklaturowego. Partie polityczne dziś funkcjonujące, które mają władzę w samorządach, traktują ją nie jako reprezentację społeczności lokalnej, ale jako przedłużone ramię partyjnego interesu.



Można prosić o jakieś przykłady?



- Tak, kilkakrotnie spotkałem się z takim świadectwem, że był telefon od władz do lokalnego proboszcza, aby nie zapraszał Żaryna do kościoła z jego wykładem. Była próba szantażowania księży zapraszających mnie na spotkanie. Ksiądz odważny z autorytetem, nie poddał się takiemu dyktatowi. Mam też doświadczenia negatywne, że miejscowe struktury samorządowe w zależności od swoich sympatii politycznych blokowały przekaz medialny ze spotkania ze mną.



Gdzie miało to miejsce?



- W Iławie. Miałem konferencję prasową razem z marszałkiem Markiem Jurkiem i myślałem, że spotkanie będzie impulsem dla miejscowych mediów, aby spotkać się z takim człowiekiem, osobą, która była jedną z najważniejszych osób w polskim państwie. Przyszło jedynie dwóch dziennikarzy, a następnie jeden z nich został natychmiast wycofany przez swojego redaktora naczelnego. Jak rozumiem społeczność lokalna nie miała prawa dowiedzieć się o wizycie byłego marszałka Sejmu. Parę dni wcześniej był tam marszałek Schetyna i było to bardzo duże zainteresowanie medialne. To może są drobiazgi, ale pokazują pewien plan.



Na czym on polega?



- Tam jest 25-30 proc. bezrobocie. Pewien miejscowy kapłan powiedział mi, że miejsca pracy zależą tam od kilku podmiotów, ale w mniejszym albo większym stopniu podwiązane są pod samorząd. Tam albo są stanowiska pracy, albo nie ma alternatywy. Ten nacisk, nazywam połączeniem systemu nomenklaturowego z miękkim totalitaryzmem. On jest na polskiej prowincji bardzo widoczny i trzeba o tym głośno krzyczeć. Tam dominuje mentalność głębokiego komunizmu. Ona jednych skłania do nacisków i szantaży, a drugich do ulegania im. To jest ewidentnie układ patologiczny. On być może dotyczy wszystkich partii łącznie z PiS.



Jak zmienić ten system lokalnego zniewalania?



- Budować miejsca pracy i budować państwowość. To nie jest łatwe. Wiele osób ma system roszczeniowy, zakodowany jeszcze z PRL. Jest niemoc spowodowana dużym alkoholizmem. Olbrzymim wyzwaniem są środowiska po PGR-wskie. Ludzie stają się ofiarami strategii PO o Polsce dwóch prędkości. To prowadzi do wykluczenia, a oni też są obywatelami Rzeczpospolitej, która powinna się o nich troszczyć. Przebywałem w pewnej miejscowości w godzinach wczesno-popołudniowych, gdzie przy głównej drodze mogłem spotkać tylko osoby zataczające się od alkoholu lub pijące w pobliskim barze. Zmiana tej sytuacji jest możliwa, ponieważ w tej samej Polsce lokalnej znalazłem wiele osób silnych, wolnych i myślących po polsku. A co najważniejsze, odpowiedzialnych za tą piękną krainę. Wiem, że jeżeli razem zrozumiemy z czym należy walczyć, to razem pokonamy wroga nawet jeśli jest ukryty, tchórzliwy i udaje, że nie imienia i nazwiska.

 

Rozmawiał Jarosław Wróblewski