I taka zmiana ma być wprowadzona. Reforma edukacji to jeden z priorytetów przyszłego rządu Prawa i Sprawiedliwości. PiS proponuje likwidację gimnazjów i powrót do ośmioletniej podstawówki i czteroletniej edukacji w szkole średniej. Politycy zwycięskiej partii chcą rodzicom dać też to, czego bezskutecznie domagali się od poprzedników. Zapowiadają bowiem, że to znów rodzice będą mogli decydować, czy posłać do szkoły dziecko sześcio- czy siedmioletnie.

Ostatnie reformy edukacji to porażka. Wprowadzenie gimnazjów, skrócenie liceum, nowa matura, okrojone programy nauczania. Nic dobrego z tego nie wyszło. Uczniowie uczą się do testów, myślą według klucza, a wszelka własna inwencja zduszana jest w zarodku.

Najbardziej jednak dostało się sześciolatkom, które zostały wysłane przez Platformę Obywatelską do szkół. Tak naprawdę jedynym celem tejże reformy było chyba zrobienie miejsca w przedszkolu dla trzylatków. Dzięki temu nie trzeba budować nowych placówek, dzieci upchnie się jakoś w obecnych. Tyle że kosztem samych przedszkolaków. I tak w wielu przedszkolach sale gimnastyczne, na których dzieci ćwiczyły czy tańczyły na zajęciach z rytmiki, zostały przerobione na sale dydaktyczne. W programie przedszkola nie ma nauki pisania czy czytania. Oficjalnie, bo wiele nauczycielek w przedszkolu dalej przez zabawę uczyło dzieci cyfr i liter. Trochę jak na tajnych kompletach. Za to z regularnymi posiłkami, bez przepełnionych świetlic, ławek i niewygodnych krzesełek, w których trzeba siedzieć po 45 minut, do dzwonka na przerwę.

To wszystko zaś czekało na sześciolatki, które w myśl reformy w tym wieku powinny zacząć szkolną edukację. I choć eksperci protestowali, choć protestowali sami rodzice, choć warunki w szkołach były dramatyczne, Platforma Obywatelska niczym walec gnała z reformą. Na otarcie łez rodzice i uczniowie dostali bezpłatny rządowy elementarz. Eksperci nie zostawili na nim suchej nitki, a i nauczyciele nauczania początkowego jak tylko mogli, to uczyli z innych książek. Wszyscy zainteresowani czuli, że ta reforma to był niewypał. Rząd PO pozostał głuchy na setki tysięcy podpisów rodziców pod wnioskiem o referendum w sprawie sześciolatków. Setki tysięcy polskich rodziców chciało móc samemu decydować, czy ich dziecko rozpocznie naukę jako sześcio-, czy jako siedmiolatek. Głos obywateli na partii obywatelskiej wrażenia nie zrobił żadnego. Walkę o sześciolatki opisują Karolina i Tomasz Elbanowscy w swojej książce „Ratujmy maluchy”. Jeśli ktoś sądzi, że w tym całym zamieszaniu chodziło o dobro dzieci, to się głęboko myli. Dowodem wspomniana książka, którą czyta się  niczym dobry kryminał.

Nie robi na mnie jako na rodzicu wrażenia argument, że w wielu krajach europejskich dzieci idą do szkół w wielu 6 lat. Jak nasze szkoły przypominać będą chociaż w części te europejskie, to można zacząć ten argument podnosić. Póki co wielu szkołom daleko do standardu europejskiego, czy jakiegokolwiek w ogóle, więc nie ma nawet o czym dyskutować.

Proporcjonalnie do obniżenia wieku rozpoczęcia nauki obniżany jest poziom nauczania. Znajoma nauczycielka nauczania początkowego wprost mi powiedziała, że każda nowa podstawa programowa równa się obniżenie poziomu. Zagadnienia, których uczyła jeszcze 10 lat temu, z obowiązującej podstawy już dawno wypadły. Bo program trzeba dostosować do najmłodszych dzieci. I co z tego, że dzieci będą rozpoczynać naukę wcześniej, jak niewiele będą się uczyć, a zadanie: „Pokoloruj drwala” będzie na porządku dziennym. Choć może nie jest to takie złe, przynajmniej dzieci poćwiczą grafomotorykę.

Dlatego kibicuję zapowiedzianej reformie edukacji. Bo to reforma, która ma na względzie dobro ucznia. Ale też słucha rodzica i liczy się z jego głosem, bierze pod uwagę jego obawy i zastrzeżenia. Mam nadzieję, że wraz ze zmianą struktury, ktoś w końcu porządnie przyjrzy się też programom nauczania i wróci do nich wiele wykreślonych w ciągu ostatnich lat elementów.

Reforma edukacji to doświadczenie na żywym organizmie. Ostatnie dowiodły jedynie tego, że „lepsze jest wrogiem dobrego”. Bo i co złego było w zerówkach czy pierwszej klasie dla siedmiolatków? Wracamy więc do punktu wyjścia bogatsi o doświadczenia, które na własnej skórze odczuwają nasze dzieci. I nie są to doświadczenia pozytywne.

 

Małgorzata Terlikowska