Mariusz Paszko, portal Fronda.pl: Ostatni wiec zorganizowany przez Donalda Tuska z zaproszoną przez niego szeroko pojętą opozycją w sprawie rzekomego „polexitu” odbił się dość mocnym echem w mediach. Tusk prezentował sam siebie jako zatroskanego męża stanu. Zastanawia jednak labilność głoszonych przez niego haseł. Z diametralnie innymi postulatami wracał do polskiej polityki niż prezentuje to obecnie, a od jego powrotu i oficjalnego ogłoszenia faktu objęcia przez niego stanowiska lidera Platformy Obywatelskiej w sobotę 3 czerwca br. upłynęło zaledwie cztery miesiące. Jaka jest zatem recepta na politykę Donalda Tuska?

Dawid Wildstein, dziennikarz i publicysta: To, że Donald Tusk - tak samo jak jego partia - często zmienia zdanie jest całkowicie naturalnym efektem tego, że to ugrupowanie jest całkowicie pozbawione tożsamości oraz jakiegokolwiek pozytywnego programu. Oni są nastawieni jedynie na sprzeciw wobec władzy. Jeśli chodzi o idee, to można powiedzieć, że politycy tego ugrupowania pełnią rolę pasożyta wobec PiS. Karmią się więc w efekcie tylko tym, co PiS wymyśli, a następnie wytwarza do tego kontrę. To wszystko powoduje, że całe to ugrupowanie jest dość niespójne, ponieważ w zależności od sytuacji musi się dostosowywać i lawirować.

Jeśli chodzi natomiast o sam niedzielny wiec, to można go rozpatrywać na trzech płaszczyznach.

W zakresie mobilizacji elektoratu i być może jakiegoś sposobu na jego poszerzenie, trudno ocenić to, czy narracja „polexitu” jest udana. Niemniej jednak po raz pierwszy od jakiegoś czasu widzimy Platformę w pewnego rodzaju ofensywie. Podawane przez warszawski Ratusz i samo PO dane na temat frekwencji to oczywiste brednie, ale jedno jest pewne – spodziewano się zdecydowanie większej ilości osób.

Z kolei fakt, że głównym przekazem tej manifestacji ze strony PO okazuje się być hasło, że „Bąkiewicz złym człowiekiem jest”, zdecydowanie świadczy w jakimś sensie o miałkości Platformy. Niemniej – i na to zwracam uwagę – po raz pierwszy od dłuższego czasu Platforma Obywatelska i Donald Tusk uchwycili się czegoś, co w jakimś sensie realnie może pobudzać emocje i to nie tylko własnego ich elektoratu.

Tak więc, jeśli chodzi o czystą taktykę polityczną, to ja bym tego ruchu nie bagatelizował. Oczywiście jest on nacechowany wszystkimi przypadłościami, które karzą opozycję - jest niespójny, histeryczny, bełkotliwy, nie widać sprawnej komunikacji. Pomimo tego trzeba jednak zaznaczyć, że coś tam zaszło i w jakiś sposób to działa.

Kolejny - bardzo ciekawy w mojej opinii - element jest taki, że „polexit” jako narracja – oczywiście kompletnie nieprawdziwa – posiada dwa podstawowe cele. Pierwszym jest mobilizacja i histeria własnego elektoratu, co Tuskowi udaje się perfekcyjnie i to jest w tym momencie jedyne „modus vivendi”, które może przyjąć Platforma, żeby przetrwać. Chodzi mianowicie o ciągłe pobudzanie takimi apokaliptycznymi wizjami ich własnego elektoratu, żeby go przy sobie utrzymać, żeby nie odchodził do Lewicy czy Hołowni albo jeszcze gdzie indziej. Ale drugi element – i myślę, że to jest tak naprawdę istotne – Donald Tusk usiłuje nas straszyć Unią Europejską. On bowiem nie mówi tak naprawdę o samym „polexicie”. Jego narracja jest bowiem taka, że jeśli my się nie uspokoimy, to Unia nas „dojedzie” – używając chyba dość dobrze oddającego tą sytuację kolokwializmu. On mówi w swoim przekazie: „Polacy uważajcie”. Ta teoretycznie prounijna narracja, jaką krzewi Tusk, a więc Europa otwartości, jest kompletnie fałszywa. Realny przekaz, jaki płynie z ust Tuska nie jest kierowany jedynie do tzw. akolitów oraz wyznawców Platformy, których zawsze kilka czy kilkanaście tysięcy będzie miał, ale – co istotne - do reszty Polaków. I ten przekaz jest zupełnie inny. On jest następujący: „Wy macie się unii bać. Unia jest groźna w tym momencie. Jeżeli dalej będziecie wierzgać, to unia wam zrobi krzywdę”. Narracja „polexitu” zatem przynosi w mojej ocenie efekty i Zjednoczona Prawica nie powinna tego bagatelizować.

Jakby się Pan odniósł do jednego z ostatnich tekstów „The Telegraph”, w którym jest mowa o tym, że Unia Europejska to starcie z Polską przegra?

Tekstu jeszcze nie udało mi się przejrzeć i w związku z tym nie chciałbym go komentować. Niemniej jednak można się tu odwołać do kolejnego popularnego idiomu, że „piłka jest w grze”.

Istnieje bowiem niesłychana ilość mechanizmów prawnych i instytucjonalnych, które pozwalają Polsce się bronić. To jest fakt. Z drugiej jednak strony Bruksela, a właściwie - nie ukrywajmy tego – Berlin, posiada także wiele mechanizmów, które są w stanie Polskę „złapać za gardło”. Jedna sprawa w tym wszystkich jednak w mojej opinii jest fundamentalna. Gdyby opozycja w Polsce miała choć najdrobniejszy element pro-państwowości w sobie, jak to jest standardem w demokracjach unijnych, mielibyśmy zupełnie inną sytuację. W państwach zachodnich – mając na uwadze nawet samą werbalizację - mamy przecież bardzo ostrą debatę. Nie tak ostrą jak w Polsce, ale jednak.

Kierując moje słowa do polityków opozycji powiedziałbym, że nawet mogliby wyzywać PiS od faszystów, ale niech nie działają na szkodę własnego państwa, na zniszczenie jego elementów suwerenności oraz na poddanie go dyktatowi arbitralnych decyzji, skądinąd nawet nie wybieranych w wyborach eurokratów brukselskich.

Wracając do meritum, gdyby w tym momencie opozycja nie była takim dogodnym partnerem do niszczenia podstaw suwerenności Polski, to moim zdaniem mielibyśmy tę batalię wygraną. Póki co Berlin i Bruksela jednak wiedzą, że mają obok siebie partnera gotowego spełnić wszystkie ich żądania, który – jednak bądź co bądź – ma tych dwadzieścia kilka procent z Hołownią i może mierzyć się z PiSem, jeśli chodzi o ilość jego głosów. Potencjalnie może więc rządzić. To tutaj – pomijając, kto i co robi dobrze – oni realizują swoje interesy polityczne. Gdybym był Niemcem, to oczekiwałbym od Berlina podobnych działań. Mówię to niestety z bólem. Oni potrafią doskonale wykorzystywać naszą opozycję i to jest ich podstawowa siła.

Tusk wrócił do polskiej polityki z całkowicie innymi hasłami na temat obrony polskiej granicy z Białorusią, jak też w sprawie nielegalnej imigracji, którą obecnie wspiera i nawet promuje. Platforma Obywatelska głosowała dwukrotnie przeciwko wprowadzeniu stanu wyjątkowego. Konfederacja z kolei głosowała tym razem zgodnie z PiS i za wprowadzeniem stanu wyjątkowego w pasie przygranicznym.

Ilość głosowań Konfederacji, kiedy szła ramię w ramię z Platformą jest tak duża, że aż porażająca i jednoznacznie pokazująca, gdzie jest prawdziwe miejsce tego ugrupowania. W tym przypadku głosowanie Konfederacji za stanem wyjątkowym oceniam jako ich czyste wyrachowanie polityczne. Głosowanie przeciwko byłoby dla ich elektoratu szyte już tak grubymi nićmi, że zwyczajnie by to nie zostało zaakceptowane przez ich wyborców. Myślę, że z największą przyjemnością zagłosowaliby przeciwko, ale w tym momencie zwyczajnie nie mogli sobie na to pozwolić.

Jeśli natomiast chodzi o taką sinusoidę działań Tuska, to uważam, że po pierwsze mógł on uznać, że poniesionych już - w wyniku głupawych postępowań i zagrań jego posłów - strat wizerunkowych nie da się odwrócić. Idąc dalej tym tokiem myślenia - jeśli te straty już zostały poniesione i to wahnięcie sondażowe już zostało przyklepane, to mógł uznać, że „mleko już się rozlało” i zamiast tego postanowił uderzać w inne obszary. Może on także wykorzystywać to już „rozlane mleko” do jeszcze większej wojny polsko-polskiej, a sprawa nielegalnej imigracji na granicy polsko-białoruskiej nadaje się do tego celu perfekcyjnie.

Po drugie, Tusk jednak – co byśmy nie mówili - nie jest demiurgiem i wiele obszarów medialno-politycznych nie jest przez niego kontrolowanych. Tutaj także mógł dojść do wniosku, że skoro tej sytuacji nie jest w stanie kontrolować, to nie będzie szedł na konflikt, ponieważ to pokazywałoby jedynie jego słabość.

Trzecia i ostatnia sprawa jest taka, że w tym momencie mamy wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który jest wyrokiem przełomowym. Patrząc na to z perspektywy Berlina i Brukseli, wszystko wydaje się wskazywać na to, że Polska wygra tą awanturę na granicy i nie podda się prowokacji Łukaszenki i Putina. Gdyby tak się stało, to byłoby to także realne zagrożenie dla Berlina i Unii Europejskiej. Skoro więc tamci decydenci widzą, że Polska nie ulegnie, to dlaczego nie mieliby przy okazji wykorzystać tej sytuacji narracyjnie do tego, żeby Polskę zaatakować i pokazać, że tutaj Trybunał orzeka tak a nie inaczej, że tu „panuje nazizm i faszyzm”. W obecnej sytuacji nie muszą się już niczego bać. Dla nich jest to obecnie sytuacja „win – win” (obie strony są wygrane i odnoszą korzyści – red.). Nie muszą przecież zbytnio wspierać Polski. Oczywiście ani Berlin ani Bruksela tego oficjalnie nie powiedzą i będą musieli temat omijać, ponieważ takie działania byłoby zbyt ostentacyjne i dawałyby sygnał dla innych państw. Swoje marionetki natomiast i swoje środki masowego przekazu w Polsce mogą wykorzystywać do woli, żeby w określony sposób atakować Polskę i rząd, skoro już są pewni, że rząd polski się nie ugnie i będzie bronił granicy z Białorusią przed nielegalnym napływem imigrantów. To jest jedna z tych sytuacji, gdzie mają pełne spektrum działania.

Uprzejmie dziękuję za rozmowę