Jak wiadomo natomiast od wiceprezydenta Gdańska, na początku było złe słowo Polaka.

Złe słowo Piotra Grzelaka nigdy nie powinno być słowem Polaka.

Na "dnie niemieckiej historii" jest KL Stutthof -2076 dni kaźni zgotowanej, zorganizowanej, skrupulatnie sprawozdawanej i z dochodów z przemysłowej zbrodni co do marki rozliczanej.

Miejsce na Pomorzu dla Polaków, a Polaków z Wolnego Miasta Gdańska, Pomorza, Powstańców Warszawskich szczególne - miejsce udręczeń i śmierci.

Niemieckie dno.

W sam raz dla sentymentalnych turystów z "Bund der Danziger".

Irmgard Dirksen, po mężu, strażniku w KL Stutthof, Fuerchner, sekretarka i stenotypistka Paula Wernera Hoppe, komendanta 2000 oprawców, nie używała złych słów . Nic nie wiedziała o maszynie śmierci pracującej nieopodal jej biurka. Coś przepisywała, ale raczej życzenia świąteczne niż wyroki śmierci czy listy więźniów kierowanych do komory gazowej, zarządzanej przez Otto Knotta, a następnie palonych w krematorium przez Hansa Racha.

Mam przed sobą teczkę mojej babci, więźniarki KL Stutthof.

Pedantycznie poprowadzoną.

Dobra, i bez tłumacza, lektura dla wycieczkowiczów z "Bund der Danziger".

Ankieta personalna jak do zakładu pracy. Czytam: Polka, wdowa, matka 7 dzieci, słabej budowy, 149 centymetrów wzrostu, oczy niebieskie, urodzona 3 lipca 1895 roku w Kosinie, GOSPODYNI, 3 KLASY SZKOŁY POWSZECHNEJ ,włosy szaroblond, TWARZ KANCIASTA, uzębienie niepełne, USZY NORMALNE.

Mogła wypełniać ją Irmgard Fuechner. Podejrzana już w 2021 roku, w 96 roku życia, przez sąd niemiecki w Itzehoe o współudział w zamordowaniu 11 387 więźniów i usiłowanie zabójstwa 7. Mając za męża SS oberscharfuehrera, sierżanta, nic nie mogła wiedzieć. Dlatego bała się szyderstwa i uciekła przed rozprawą, ostatecznie skazana za współudział w morderstwach na 2 lata w zawieszeniu; przecież nikt w kulturalnych zdenazyfikowanych Niemczech nie rozłupał jej głowy szpadlem, nie wepchnął do gazu, nie spalił w piecu firmy Kori GmbH z Berlina

Babcia Franciszka nie musiała uciekać przed sądem. Z dokumentów wynika, że jakiś SS unterscharfuehrer, plutonowy, z komendantury policji bezpieczeństwa "in Danzig" sam uznał w 1944 roku matkę 7 dzieci za osobę niebezpieczną dla porządku prawnego III Rzeszy, nie rokującą nadziei na poprawę - i orzekł 18 miesięczną kurację moralną w KL Stutthof. Z obowiązku dodam, że sierżantem takiej czujnej policji bezpieczeństwa w Berlinie był Ludwig Kasner, dziadek Angeli Merkel, której matka Herlinda Jensch urodziła się w Gdańsku.

Jakby to powiedział Donald Tusk, była "hiesiege", miejscowa. Ani Polka, ani Niemka. Ani kawa, ani herbata.

Inny plutonowy SS w rozkazie przekazania babci Franciszki (piszą Franziska z Morroschin, Kreis Dirschau; Morzeszczyn, powiat Tczew- red.) pod opiekę P.W.Hoppe, informuje komendanta, a rozkaz ten odbierać musi ktoś taki jak Frau Fuerchner, że ta Franziska złamała prawo, nie wykonywała należycie obowiązku pracy, nadto komuś podejrzanemu zapewniła nocleg i miskę zupy. I to się może powtórzyć, więc rozkaz pobytu w KL Stutthof jak najbardziej słusznie wydany bez sądowych ceregieli. 

Los Irmgard i los babci Franciszki - jakiż to piękny temat na panel etyczny dla buszujących w nostalgicznych epizodach delegatów "Bund der Danziger".

Nie wiem jak babcia tam przetrwała, nie wiem, jak przeżyła styczniowy wymarsz śmierci w 1945 roku, nie wiem gdzie udało jej się ukryć i jak ujść z marszu. Ale wróciła! Chora, pokiereszowana, wylękniona. Nie wiem, jak przy swojej cherlawości przeszła selekcję u tego zbira doktora Heidla, który racjonalizował w komorze gazowej koszty i dochody z KL Stutthof. Raporty, w których gospodarkę życiem i śmiercią przeliczano na pieniądze do Urzędu Administracji Gospodarczej SS pisała starannie Frau Fuerchner. Z mężem esesmanem z KL Sutthof żyła spokojnie do śmierci męża w 1972 roku w domu przy Birkenweg w Szlezwyku. A brzozy przy Birkenweg podobne były do tych w Sztutowie...

Babcia w KL Stutthof mogła codziennie spotykać Wande Klaff, "hiesiege",z  domu Kalacińską, córkę kolejarza z Gdańska, Gerdę Steinhoff, Elisabeth Becker, Eve Paradies. Powieszono je w 1946 roku na Chełmie w Gdańsku. Zanim zostały nadzorczyniami maltretowanych w KL Stutthof jezdziły w gdańskich tramwajach jako konduktorki.

Czy to nie inspirujący epizod niemieckiej chwały dla przyjaciół własnej historii z "Bund der Danziger"?

Proponuje, by tramwaj z napisem "Danzig" i fotogramami słynnych konduktorek, ulubioną zabawkę gdańskich prezydentów, prowadził każdorazowo wiceprezydent Grzelak w towarzystwie delegata "Bund der Danziger".

Byłaby to stosowna dla niego i gości z "Bund der Danziger" nagroda w konkursie historycznym. Mógłby do towarzystwa na przystanku przy "Conradinum" zaprosić na pokład Cornelię Pieper. To była niemiecka konsul generalna w Gdańsku, która w "Deutsche Welle" biadała w 2019 roku nad utratą niezależności polskich sądów. Policyjne sądy doraźne powołane przez dowódcę Wehrmachtu na Polskę gen. von Brauchitscha, są przecież modelowym przykładem sądowej niezależności. Dzięki nim można było legalnie wymordować Polaków z Gdańska bezprawnie uwięzionych w KL Stutthoff.

"Do przeważającej większości Polaków, zwłaszcza przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, nie trafia eurosceptycyzm, są oni przeciwni łamaniu tak ważnych zasad i wartości Unii jak praworządność czy niezależność sądów".

W tej okolicy, w której pani Pieper była niemieckim dyplomatą, modelowym rozwiązaniem w zakresie praworządności i niezależności sądów była ZBRODNIA POMORSKA.

Po tym "dnie niemieckiej historii" należy przymusowo oprowadzać łkających za utraconą przeszłością miłośników Gdańska z "Bund der Danziger".