Biegli nie mają wątpliwości. Wszystkie odręczne dokumenty z teczki TW Bolek (zobowiązanie do współpracy, donosy, podpisy pod maszynopisami), którą prawie rok  znaleziono w domu gen. Kiszczaka, wyszły spod ręki Lecha Wałęsy. I tak naprawdę dla wielu osób nie jest istotny fakt, że Wałęsa w latach siedemdziesiątych uwikłał się we współpracę, bo przecież ją zerwał i stanął na czele wielkiego robotniczego ruchu, który przyczynił się do obalenia komunizmu, ale to, że dziś po latach nie potrafi się do tego przyznać.

„Nigdy nikogo nie zdradziłem, nigdy nie brałem pieniędzy, nigdy nie byłem agentem – zapewniał w lutym ub. roku. – Nie mogło być żadnych dokumentów przeciwko mnie, bo ja tego nie robiłem. Ja stałem na czele walki i co, miałbym wtedy donosić na swoją walkę, na siebie” – pytał. O swojej niewinności przekonywał jeszcze kilka dni temu na konferencji zorganizowanej przez IPN.

Ta linia obrony legła właśnie w gruzach. Wraz z nią upada mit Lecha Wałęsy. Ale jednocześnie odradza się dyskusja na temat lustracji w Polsce, w której były prezydent będzie jednym z czarnych charakterów – choć z pomnika nikt zwalać go nie chce.

Czy można było inaczej? Moim zdaniem, tak. Wystarczyło w lutym ubiegłego roku powiedzieć prawdę. Od początku do końca. Bez owijania w bawełnę. Debata byłaby dziś w zupełnie innym miejscu. A tak zaczynamy ją od nowa.

W całej sprawie Wałęsy istotne jest szukanie odpowiedzi na kilka pytań. Po co Kiszczak trzymał te dokumenty w domu? Czy był to element swego rodzaju układu (być może także szantażu) między wpływowymi komunistami, a Lechem Wałęsą na zasadzie: „my mamy papiery na ciebie, więc daj nam spokój”? Czy w otoczeniu Wałęsy za czasów jego prezydentury byli inni dawni współpracownicy SB, a jeśli tak to jaka była ich rola? Wreszcie: czy fakt, że Kiszczak miał dokumenty na Wałęsę mógł mieć jakikolwiek wpływ na przebieg obrad Okrągłego Stołu?

Tych pytań jest dużo więcej. A odpowiedzi na nie mogą przynieść prace historyków. Źle to zabrzmi, ale powinien z nimi WSPÓŁPRACOWAĆ sam Lech Wałęsa. Tylko to może go uchronić przed ostatecznym upadkiem. Bo ciągłe zaprzeczanie do tego go, w moim przekonaniu, doprowadzi.

Tomasz Krzyżak

Autor jest dziennikarzem i publicystą "Rzeczpospolitej"