Badał pan biografię gen. Zbigniewa Ścibor-Rylskiego. Z opracowanych przez pana przypisów do wydanej w 2011 r. przez rzeszowski IPN książki pt. „Wspomnienia Cichociemnego” Marka Lachowicza, wynika, że w 1947 r. Zdzisław Ścibor-Rylski został zarejestrowany przez Wydział I WUBP w Poznaniu jako TW „Zdzisławski” i współpracował z służbami do 1964 r. Czy trafił pan na dokumenty, z których wynikałoby, że - jak twierdzi obecnie generał - był wtyką w bezpiece. Czy do współpracy z UB i SB mógł być oddelegowany przez polskie podziemie?

 

- Przedmiotem moich badań był cichociemny Marek Lachowicz. Jako biografista, współpracownik Polskiego Słownika Biograficznego Instytutu Historii PAN w Krakowie, redagując wspomnienia lat wojny Marka Lachowicza spadochroniarza AK musiałem przeprowadzić kwerendę archiwalną na temat każdej postaci występującej w tekście. Gen. Ścibor-Rylski był jedną z nich.

Z teczki personalnej tajnego współpracownika, zawierającej kilkadziesiąt dokumentów, która znajduje się w archiwum IPN w Warszawie, dowiedziałem się, że gen. Zbigniew Ścibor-Rylski został zarejestrowany jako tajny współpracownik. Fakt rejestracji został odnotowany także w ewidencji operacyjnej UB-SB. W biogramie przedstawiłem zawartość tej teczki, napisałem również do jakich spraw był wykorzystywany.

Czy generał był oddelegowany do współpracy z UB przez polskie podziemie, tego nie ustaliłem. Należałoby zatem zadać pytanie generałowi, jaka organizacja niepodległościowa go skierowała do współpracy? Mógł to być WiN, ale należy pamiętać że WiN istniał od września 1945 r. do końca 1952 r, choć w ramach operacji „Cezary” od początku 1948 r. i powstania V Zarządu Głównego WiN był inwigilowany przez bezpiekę. Takie działanie Ścibor-Rylskiego jest możliwe, choć mało prawdopodobne. Prędzej czy później następowała wsypa. Generał mógł być osobą bardzo zakonspirowaną, choć wiemy, że zakończył współpracę z podziemiem poakowskim, już w ramach Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, w połowie 1945 r., i wyprowadził się do Poznania. Nigdy nie wspominał o WiN-ie.

 

W dzisiejszej „Rzeczpospolitej” czytamy, że bycie „wtyczką w bezpiece" miał mu zasugerować jego powstańczy dowódca płk Jan Mazurkiewicz „Radosław".

 

- Nie wykluczam takiego początku współpracy, ale jej kontynuowanie do lat 60. jest nieprawdopodobne. 1 sierpnia 1945 r. po raz pierwszy został aresztowany przez UB płk. Jan Mazurkiewicz "Radosław". W tym czasie pełnił funkcję Delegata Obszaru Centralnego Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj. W więzieniu zdecydował o akcji ujawnieniowej AK-DSZ i na początku września został zwolniony. Od tego czasu był inwigilowany, a na początku 1949 r. ponownie aresztowany. Więzienie ubeckie opuścił dopiero w 1956 r. Wcześniej czy później taki agent wpadał. Nie przypuszczam, aby płk. „Radosław” pomiędzy wrześniem 1945 a rokiem 1949 prowadził dalszą działalność konspiracyjną. Jednak słyszałem, że organizował akcję melinowania broni z udziałem swoich podkomendnych. Nie potrafię jej jednak umiejscowić w czasie. Zapewne dotyczyło to okresu popowstaniowego.

 

Pan rozmawiał z generałem o jego współpracy z bezpieką?

 

- Nie, ale kilka lat temu, zapytałem go podczas jednej z uroczystości, czy wie, że bliski mu oficer z 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK współpracował z UB i zapytałem: - „A pan?” Uśmiechnął się do mnie i powiedział, że to niemożliwe. To było bardziej w takiej formie żartu. Opracowywałem jego biogram w 2003 r. do książki pt. Michał Fijałka „W obronie Wołynia”, która ukazała się rok później; 3 lata temu powróciłem do tematu z racji wspomnień cc Marka Lachowicza. Jako biografista, współpracownik Polskiego Słownika Biograficznego Instytutu Historii PAN w Krakowie, nie mogłem nie dokonać uzupełnień w oparciu o nowe archiwalia.

 

Ten biogram generała potrzebuje dziś dalszych wyjaśnień? Będzie pan go uzupełniał?

 

- Może za kilka lat.

 

A może czas teraz to badać i dopytać o szczegóły kiedy jeszcze generał żyje?

 

- Może, choć mam obecnie inne zadania. Są setki osób, których dokumenty muszę sukcesywnie sprawdzać. Dopiero teraz, po 2000 r. rozszerzyły się możliwości wglądu do wielu dokumentów dla historyków zajmujących się historią najnowszą, biografistyką. To bardzo dużo pracy. Wyszły cztery tomy słownika biograficznego cichociemnych, którego jestem autorem. Niestety część z nich współpracowała.

 

Zrzucono ich 316 do okupowanej Polski. Ile procent z tej grupy poszło na współpracę?

 

- Z moich ustaleń wynika, że około 20-25 proc. zostało zarejestrowanych. Mimo, że ten temat zgłębiam od połowy lat 80. nie wszystko jest jeszcze wyjaśnione. Niektórzy z nich całkowicie poszli na współpracę, zatracili się, donosili za pieniądze, a o działalności innych mówią zaledwie 1-2 dokumenty. Niektórzy pomimo podpisania standardowych zobowiązań, w rzeczywistości nie podjęli współpracy.

 

Czy uważa pan, że na przestrzeni kilku, kilkunastu lat zetkniemy się z bolesną przeszłością wielu żołnierzy AK, czy NSZ? Ich współpraca z UB będzie szokowała tych, którzy wychowywali się w ich micie, mając wielu z nich za autorytety w swoim życiu. To będzie trudna prawda?

 

- Tak, ale taki mieliśmy po prostu komunistyczny system, w którym przyszło im żyć. Historia każdej osoby musi być tutaj badana oddzielnie.

 

Ilu według badań żołnierzy Armii Krajowej współpracowało z UB i SB?

 

- To było jakieś kilka, może kilkanaście procent. Są to jednak, o czym należy pamiętać tylko dane szacunkowe, które należałoby rozpatrywać w ujęciu regionalnym, w zależności od czasu. Np. do 1955 r. sposób werbowania był bardziej brutalny.

 

To jednak niewiele, zakładając że w AK było ok. 400 tys. osób.

 

- Owszem. Trzeba przyznać, że bardzo wielu z nich odmawiało współpracy, licząc się z konsekwencjami. Powoływali się na kwestie moralne, religijne, czysto ludzkie; wielu mówiło wprost: ja się do tego nie nadaję. Znam wiele takich przykładów. Można by tutaj wymienić jednego z dowódców tomaszowskiego AK-WiN por. Kazimierza Karola Kosteckiego, ps. „Kostek”. Nie uległ do końca. Można było tak się zachować. Jeśli chodzi o cichociemnych, to właściwie, ci którzy przeżyli, a pozostali w kraju, wszyscy byli naciskani przez bezpiekę w tym szantażowani. Wielu odmawiało, nie przychodziło na umówione spotkania, zrywało relacje bo nie chcieli być konfidentami.

 

A jeśli chodzi o szeregi Narodowych Sił Zbrojnych?

 

- Nie badałem tej formacji. Myślę, że procentowo wygląda to podobnie. Należy tutaj pamiętać, że tam był jeszcze większy nacisk na werbunek bo NSZ stanowił dla systemu jeszcze większe zagrożenie.

 

Czy archiwalia zweryfikują nasze patrzenie na niezłomnych bohaterów?

 

- Nie należy tego wykluczyć. Badania trwają zaledwie dekadę, od powstania IPN. Teczek i dokumentów jest multum. Wiele spraw nie jest jeszcze poznanych i rozszyfrowanych. Należy jednak z całą mocą podkreślić, co wynika z materiałów, że Naród Polski jest narodem bohaterskim.

 

Czy na koniec może pan przytoczyć historię badanej przez pana osoby, której przeszłość zrobiła na panu największe wrażenie?

 

- Takich osób było przynajmniej kilkanaście. Szokiem dla mnie, i jako człowieka i historyka, było m.in. poznanie powojennych historii z archiwów służb specjalnych legendarnych dowódców „Wachlarza” i partyzantki AK w osobach m.in. mjr Franciszka Pukackiego „Gzymsa” i ppłk. Alfreda Paczkowskiego „Wani”. Z drugiej strony, z tych właśnie archiwaliów dowiedziałem się o niezłomnych żołnierzach Polskiego Państwa Podziemnego, którzy „otarli się” o łagry sowieckie i więzienia komunistyczne, a to „otarcie” wynosiło niekiedy kilkanaście lat uwięzienia w ekstremalnych warunkach reżimu komunistycznego, a byli inwigilowani przez wiele lat, nawet do 1989 r., w tym również składano im propozycje współpracy. Pomimo takiej sytuacji zachowali godność do końca. Nie sposób nie wymienić tutaj cichociemnych: gen. bryg. prof. dr. hab. Elżbiety Zawackiej „Zo”, majorów Wacława Kopisto, ps. „Kra”, Ryszarda Nuszkiewicza, ps. „Powolny” czy też Teodora Hoffmanna, ps. „Bugaj”, a także ppor. Przemysława Bystrzyckiego, ps.”Grzbiet”. Były też przypadki, że niektórzy opierali się do „przełomu” 1956 r., a kapitulowali w latach 60. i 70. XX w. Ale to już inna historia. O tych sprawach zamierzam napisać oddzielną książkę.

 

Rozmawiał Jarosław Wróblewski

 

Fot. Igor Witowicz