Trzeba walczyć z tym paskudnym stereotypem – wołają postępowe feministki. Czas, by kobiety robiły kariery, a mężczyźni w tym czasie przejęli te wszystkie obowiązki, którymi przez szereg lat obarczone były kobiety. Dość już niańczenia dzieci i gotowania obiadów. Teraz czas na panów. W końcu jak równouprawnienie, to w obie strony. A że teoria do praktyki ma się tak samo jak pewna grzeszna czynność do miłości, to i zamiana ról, szczególnie jeśli została zaplanowana tylko przez kobietę, z pominięciem mężczyzny, może okazać się katastrofalna w skutkach. „Zrobiłam karierę, a mąż został w domu z dzieckiem. Przestał być dla mnie atrakcyjny, brakuje mi faceta...” – pisze czytelniczka popularnego portalu paretnigowego.

Ale o co chodzi? Przecież kobieta realizuje w pełni postulaty feministyczne. Co miała zrobić, to zrobiła – urodziła dziecko, resztą niech więc zajmie się mąż. Kariera czekać nie może. „Co powiesz, żebyś to ty został w domu z dzieckiem? A ja będę pracowała?” - zapytałam, gdy już uczciliśmy mój awans. Wszystko sobie obmyśliłam. Nie chcieliśmy niani, a babci pod bokiem nie było. Ułożyłam plan: zostanę dwa miesiące z synkiem, będę koordynowała część zadań zdalnie, a on, mój mąż, w ogóle zacznie pracować z domu. (…) Poza tym ja przecież już wtedy więcej zarabiałam! To zawsze jest główny argument, przynajmniej z punktu widzenia mężczyzny”. 

Jak pomyślała tak zrobiła. Wróciła do pracy, mąż został z niemowlęciem. Ona regularnie wysłuchiwała słów podziwu przeplatanych z krytyką: „Z jednej strony jest podziwiany przez inne kobiety, że ze mną wytrzymuje, a ja go nie doceniam i tak go upodliłam. Z drugiej patrzą jednak podejrzliwie: „Nieudacznik?!” Faceci, to już zupełnie inna bajka. Uważają, że dał się wpędzić w bagno. „Co z niego za facet? Gdzie ma jaja?”. U mnie w firmie mówią na niego „tatusiek”. Poprawiałam ich, ale z czasem przestałam”. Pewnie, w pyskówki nie ma się co wdawać, w końcu nikomu nic do tego, jak kto sobie organizuje życie rodzinne. Jako kobieta, która dla odmiany zostawiła etat ze względu na dzieci wielokrotnie słyszałam podobne określenia: leń, nieudacznica, utrzymanka. Kura domowa to przy tych wszystkich epitetach wręcz komplement. Tyle że jest coś naturalnego w tym, że to kobieta opiekuje się niemowlęciem, że to ona je karmi i pielęgnuje. Ta więź z matką jest fundamentalna w pierwszych miesiącach życia dziecka.

Problem natomiast z autorką listu jest zgoła inny. Tu nie chodzi wyłącznie o karierę i zamianę ról, ale o pogardę, jaką żywi ona do innych matek. Kocham synka, ale te domowe obowiązki mnie przygnębiały. Syzyfowa praca. Wychodzenie na spacery, na plac zabaw, spotykanie innych mam z wózkami, a każda wygłodniała „dorosłego towarzystwa”. Obłęd. „A czy twój podnosi już główkę? Czy się przekręca na bok?” – myślałam - „Co to za panika! Jak przyjdzie czas, to się przekręci, podniesie i pójdzie. Nad czym tu debatować?”. Ktoś bardzo musiał tę kobietę skrzywdzić, że tak bardzo drażnią ją inne matki. A może to wyrzuty sumienia? Że jednak coś jej umyka? Że coś traci? I że wcale ten wybór nie był najlepszy. Bo macierzyństwo wymaga jednak pewnych wyrzeczeń, ale też i czasu, by móc w owej roli się odnaleźć. Dziecko to nie zaprogramowana zabawka, którą w regularnych odstępach czasu karmimy, przewijamy, myjemy. I naprawdę nie jest mu wszystko jedno, kto się nim zajmuje. Zapach matki, bicie jej serca, pokarm – to te składowe, które zapewniają dziecku harmonijny rozwój. Dlatego walczyć trzeba oto, by matki  mogły (i chciały) być ze swoim dzieckiem, a nie na siłę – pod wpływem szkodliwej ideologii – wyganiać je z domu. Macierzyństwo to jak tango, potrzeby dziecka też się liczą, nie tylko potrzeby matki.

Nie chcę komentować wyborów autorki, ona doskonale sama je skomentowała. Zrobiła karierę, ale cenę poniosła ogromną. To cena, jaką za jej egoizm płaci cała rodzina. „On chyba czuje się niedowartościowany, ja nie robię nic, żeby czuł się inaczej. Musimy porozmawiać. Wiem o tym. Teraz to wiem”. Oby udało się uratować ten związek.

Sytuacja ta jednak doskonale pokazuje, że kobieta potrzebuje mieć przy sobie mężczyznę. Nie nianię, nie gospodynię domową, ale faceta. Zaburzenie tych ról odbija się czkawką wszystkim. W końcu nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Czasem trzeba z czegoś zrezygnować, dla dobra małżeństwa. I dotyczy to tak samo kobiet, jak i mężczyzn.

Małgorzata Terlikowska