Gdyby wszystkie te dzieci urodziły się w Polsce pożegnalibyśmy problemy demograficzne. Na razie jesteśmy na samym końcu. Dzieci rodzi się coraz mniej. Z wyliczeń „Dziennika. Gazety Prawnej” wynika, że tylko w Wielkiej Brytanii w 2013 roku urodziło się ponad 20 tysięcy małych Polaków. A gdzie inne kraje, ot choćby Irlandia? Tam polska emigracja też jest bardzo duża, a i dzieci rodzi się tam niemało.

Dane, które przytacza „Dziennik. Gazeta Prawna”, i tak są zaniżone, bowiem nie wszystkie urodzone za granicą dzieci są w Polsce rejestrowane. Bo i nie ma takiego obowiązku. Zazwyczaj rodzice robią to wtedy, kiedy występują o paszport dla dziecka.

Kiedy uświadomimy sobie te liczby, okazuje się, że co roku dzieci te mogłyby zaludnić całkiem spore miasto. Tymczasem mamy sytuację odwrotną, 20, 30 tys. polskich dzieci takie miasto opuszcza. Z roku na rok wyludnionych miejsc będzie coraz więcej. Dzieci te uczone obcego języka od kołyski, edukowane w angielskich czy irlandzkich szkołach, kończące tamtejsze uczelnie do Polski raczej nie wrócą. Szkoda wielka, że rządzący nie chcą o tych Polaków walczyć i zachęcać do powrotu.

Dlaczego tak się dzieje? Bo Polki potrafią liczyć. I jadą rodzić tam, gdzie te pieniądze są. Bo nie oszukujmy się, brytyjskie czy irlandzkie bonusy na dzieci to ogromne wsparcie domowego budżetu, o którym w Polsce można jedynie pomarzyć. To pieniądze pozwalające matkom na przykład zostać w domu i spokojnie, bez stresu o to, czy będzie za co ugotować czy kupić buty, wychowywać dzieci. Nie dziecko, a dzieci. Bo Polki za granicą, mając wsparcie państwa, rodzą zdecydowanie więcej dzieci niż urodziłyby pewnie w Polsce. Oczywiście – więcej dzieci, to większe wsparcie od państwa. Ale czy to nie jest logiczne?

Czy jest szansa na odwrócenie tego trendu? Czy jest szansa, by przekonać Polki do rodzenia w Polsce? Tak, pod warunkiem, że rządzący zrozumieją, że w rodzinę trzeba po prostu zainwestować. Bo my potrzebujemy młodych Polaków tutaj w Polsce, a nie za granicą. Potrzebujemy mądrej polityki prorodzinnej, która by nie zmuszała ludzi do podejmowania często dramatycznych decyzji o emigracji, która też przecież sielanką nie jest i generuje problemy, jakich w kraju nie doświadczamy.

A na razie państwo polskie traktuje dzieci jako kaprys rodziców, z którym sami muszą sobie radzić. Bo jak nie, to wkroczą urzędnicy i dzieci zabiorą (bo na opiekę zastępczą pieniądze jakoś są). Jak mawiał klasyk: „h…, d… i kamieni kupa”. Oto cała polska polityka prorodzinna.

 

Małgorzata Terlikowska