Rodziny wielodzietne rozpadają się naprawdę rzadko. Dane Głównego Urzędu Statystycznego pokazują to jasno. W 2013 roku 47,7% rozwiedzionych małżeństw to rodziny bezdzietne, 37,7% rodziny z jednym dzieckiem. W rodzinach wielodzietnych wskaźnik rozwodów wynosił  0,8 – 2,9%. Przy czym im więcej dzieci w rodzinie, tym małżeństwo trwalsze. „Prawdopodobieństwo rozwodu zmniejsza: o połowę drugie dziecko w rodzinie, czterokrotnie – trzecie dziecko, siedmiokrotnie – czwarte dziecko. Z małżeństw z jednym dzieckiem pochodzi prawie połowa dzieci rozwiedzionych rodziców, a tylko co siódme dziecko wychowywało się przed rozwodem w rodzinie z trojgiem lub więcej dzieci” – wskazują autorzy raportu Fundacji Mamy i Taty. Czy to wystarczający dowód na to, że dzieci cementują związek?

Dla katolików i zwolenników „heteromatrixu” (określenie zaczerpnięte od feministek) – niewątpliwie tak. Dla tych, którym z Kościołem nie jest po drodze – już niekoniecznie. Wysuwają oni argumenty ekonomiczne. Po pierwsze, w dużej rodzinie kobieta często nie pracuje zawodowo, zależna jest od męża, więc tkwi w patriarchacie, znosi trudy i znoje, bo jest finansowo od męża zależna. Nie ma swoich pieniędzy (tak jakby pieniądze zarabiane przez jej męża nie były także jej), więc odejść nie może. A poza tym, gdzie z gromadą dzieci się podzieje. Z tak zarysowanej sytuacji wynika, że niemal wszystkie niepracujące matki doświadczają ze strony swoich mężów przemocy ekonomicznej (nie przeczę, że są takie sytuacje, bardzo trudne i upokarzające wręcz dla kobiet, ale to nie jest reguła). Tyle że to założenie z gruntu fałszywe. Rodzina to wspólne dobro, na które składają się wszyscy jej członkowie, każdy wkłada w nią określoną pracę, której celem jest przede wszystkim dobro wspólne konkretnej rodziny. Jak ta rodzina podzieli się odpowiedzialnością, jej sprawa. Ktoś pracuje w domu i zajmuje się dziećmi, ktoś na ten dom zarabia (co nie oznacza, że nie zajmuje się także dziećmi i nie interesuje się ich wychowaniem). I wszyscy są zadowoleni.

Kolejny argument mający przemawiać za trwałością dużych rodzin to podobno… alimenty. Mężom nie opłaca się odchodzić i rozwodzić, bo nie zdołają zarobić na alimenty. I tak biedni panowie tkwią w związkach bez przyszłości, tylko dlatego, że nie stać ich na kolejny związek. Może i ktoś ma takie dylematy, ale – mam nadzieję – że nie są one za częste i nie spędzają wielodzietnym ojcom snu z powiek.

A może tu nie chodzi o ekonomię, a o miłość i świadomość tego, czym jest rodzina i sakrament małżeństwa. Istotą małżeństwa jest otwarcie na płodność. Zgoda na przyjęcie kilkorga dzieci łączy się niewątpliwie z ogromnym dowodem zaufania kobiety do mężczyzny. Kobieta ufa mężczyźnie, że ten otoczy ją opieką, zapewni godne życie, a także nie zostawi jej dla innej kobiety. Mąż zaś decydując się wraz z żoną na kilkoro dzieci, pokazuje, że dom i rodzina będą – na długie lata – najważniejszą przestrzenią jego samorealizacji. Skoro Pan Bóg pobłogosławił małżeństwo gromadką dzieci, to małżonkowie, jako rodzice, za te dzieci winni brać odpowiedzialność. To dla nich winni przezwyciężać kryzysy, to dla nich winni walczyć o jedność. A nie szukać pocieszenia w ramionach kogoś innego.

W dużej rodzinie, pełnej wyzwań, zwrotów akcji nie ma miejsca na nudę czy rutynę. Ja jako matka nie mam czasu rozmyślać nad sensem życia, bo mój sens życia domaga się nieustannej mojej uwagi i obecności. Ojciec dużej rodziny nad sensem życia też nie rozmyśla, bo wie, że musi zakasać rękawy i pracować, by rodzinę utrzymać. Jest więc tyle rzeczy do zrobienia (również wspólnie), że człowiek nie myśli o głupotach. Tylko działa. A im mniej czasu na głupoty, tym lepiej, bo dzięki temu zajmujemy się tylko tym, co naprawdę konieczne. Na szukanie dziury w całym po prostu brakuje już czasu.

Przeciwnikom tradycyjnego małżeństwa do głowy nie przychodzi, że ludzie po prostu się kochają, chcą być ze sobą i chcą być wierni obietnicy danej małżonkowi w dniu ślubu. Bo przysięga małżeńska to nie tylko pusta formułka, bezmyślnie powtarzana za kapłanem. To głębokie słowa, zobowiązanie do miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej aż po sam grób. I wbrew pozorom zobowiązanie to wcale nie jest niemożliwe do realizacji.

Takie życie wbrew pozorom wcale nie musi być smutne i niewiele ma wspólnego z więzieniem. Jak więzieniem może być relacja, na którą świadomie się decyduję i do której świadomie się zobowiązuję. Sakrament małżeństwa, błogosławieństwo Boże dla naszego konkretnego związku nie pozostawia nam wątpliwości, że to jest nasza droga, i że mamy ją pokonać z tą właśnie, a nie inną osobą. A co jeśli wkradnie się nuda czy pokusy? Jeśli uznamy, że małżeństwo jest dla nas i dla naszych dzieci, to będziemy o nie walczyć, a głupie pokusy odganiać jak osy. Bo najlepszą rzecz, jaką matka może dać swoim dzieciom, to kochać ich ojca, a najlepszą rzecz, jaką może zrobić ojciec, to kochać ich matkę. Zdawało by się, że to tak niewiele, a dla wielu nie do przeskoczenia.

Małgorzata Terlikowska

<<< CAŁA PRAWDA O KAPŁANIE, KTÓREGO LEWICOWE MEDIA NIEUSTANNIE ATAKOWAŁY. BIOGRAFIA ABP. JÓZEFA MICHALIKA!!! >>>

<<< TEORIA EWOLUCJI! PRAWDA CZY FAŁSZ? SPRAWDŹ SAM !!! >>>

<<< NIEZWYKŁA HISTORIA POLSKI! WIARA I TRON - KSIĄŻKA WCIĄGAJĄCA BARDZIEJ NIŻ FILM AKCJI! >>>

<<< O TYM CZYM NAPRAWDĘ JEST MIŁOŚĆ . NIEZWYKŁA KSIĄŻKA NAWRÓCONEJ ... WIEDŹMY! >>>