Słowa, wypowiedziane przez prezydenta Andrzeja Dudę w noworocznym orędziu są naprawdę ważne.  Bo w końcu dowartościowane zostały matki. Te kobiety, które w ciszy swoich domów każdego dnia podejmują wyzwanie, by dobrze wychować swoje dzieci. To narodowe bohaterki. Bez rozgłosu, często pozbawione społecznego szacunku, nierzadko pogardzane, jeśli zrezygnują z pracy zawodowej, by zajmować się gromadką dzieci. Teraz zostały zauważone:  „Chcę wyrazić szczególny szacunek i podziw dla polskich matek. To wszak na ich ramionach spoczywa największy ciężar i największa odpowiedzialność za to, jakie będą przyszłe pokolenia”. Zaraz pewnie odezwą się postępowcy, którzy zaczną  pytać, dlaczego prezydent pominął rolę ojca. Wszak też jest ona ważna. Jasne, nikt z tym nie dyskutuje. Chodzi tu bowiem o przypomnienie fundamentalnej kwestii. Jeśli kobiety nie będą chciały być matkami, po prostu wymrzemy. Dlatego tak ważne jest społeczne postrzeganie roli matki jako czegoś naturalnego, a nie kaprysu, dowartościowywanie matek,  a nie deprecjonowanie ich wyborów na każdym kroku.

Nie bójmy się więc być matkami! To nasza duma, że możemy dawać nowe życie. Prawda, bycie matką wiąże się z ogromnym wysiłkiem, który musimy włożyć, aby wychować nasze dzieci na ludzi dojrzałych, mądrych, wrażliwych, pełnych miłości i szacunku dla drugiego człowieka. Często pełnoetatowe matki frustrują się, bo choć wkładają bardzo dużo pracy i zaangażowania w opiekę nad dziećmi  efektów ich pracy zazwyczaj od razu nie widać. Tymczasem frustracje miną, jeśli uda nam się przewartościować nasze myślenie o macierzyństwie. Macierzyństwo to tworzenie domu, ale też dawanie dzieciom tego, co dziś traktowane jest jako coś deficytowego. Nie ma macierzyństwa bez czasu danego dzieciom. Dzieci naprawdę nie potrzebują całego pokoju drogich zabawek, tylko obecności rodziców.

Co takiego stało się z matkami, że stały się tak łatwym celem środowisk postępowych i feministycznych? Przekaz, jaki mają dla nas kobiet, jest delikatnie mówiąc obraźliwy i bardzo nieprawdziwy. Matka to ta gorsza. Matka to ta, która jest mało ambitna, leniwa. Jak już bardzo chce, to niech ma to dziecko (jedno, bo więcej to patologia), ale broń Boże nie może być ani widać, ani słychać, że ona to matka. Idealna figura zaraz po porodzie, żadne roztkliwianie się nad noworodkiem. Przecież nic się nie zmienia. Wszystko jest jak było. To nie matka ma się dostosować do dziecka, tylko dziecko do matki. Z jednej strony presja na szybki powrót do pracy i oddanie dziecka do żłobka, z drugiej jakieś bezsensowne gadanie o tym, że jako matki mamy sprostać jakimś wyimaginowanym ideałom. Zamiast więc słuchać matczynej intuicji, miotamy się między sprzecznymi teoriami pedagogiczno-psychologicznymi, głosami różnej maści autorytetów, rojących się w Interecie stron paretningowych. Na rozkoszowanie i rozsmakowywanie się w macierzyństwie brakuje już czasu. Pod wieloma względami jednak nasze matki i babki miały prościej.

Praca mamy to nie tylko mechaniczne wykonywanie codziennie tych samych czynności, to nie tylko szykowanie posiłków, odwożenie dzieci do szkoły czy na zajęcia pozalekcyjne. To nie tyko pranie, prasowanie, gotowanie czy sprawdzanie lekcji. Praca mamy – i nie bójmy się tego twierdzenia - to przede wszystkim powołanie, w którym niezbędne jest inwestowanie kolejnych lat swojego życia w życie innego człowieka. To powołanie, które – jak przekonuje  Jill Savage – wymaga bezwarunkowej miłości i poświęcenia.

Wartość społeczna pracy matki jest nieporównywana z żadną inną pracą. Macierzyństwo to formowanie człowieka, to wychowanie, to ogromna odpowiedzialność. Kobieta, która wybiera życie z dziećmi, traci podobno milion dolarów! To może zadajmy pytanie, ile traci społeczeństwo na tym, że dzieci nie mamy, ile tracą dzieci, których matki są w ich życiu nieobecne, bo pochłania je co innego. Nie jestem przekonana, że relacje z dziećmi można przeliczać na pieniądze. Bo nie można!

Małgorzata Terlikowska