Portal Fronda.pl: Minister Antoni Macierewicz poinformował w środę, że na wschodzie Polski pojawią się trzy brygady Obrony Terytorialnej. Jak ocenia pan profesor tę zapowiedź?

Prof. Romuald Szeremietiew: To, oczywiście, bardzo dobry krok. Pytanie jednak, czy istnieje plan budowy szerszej Obrony Terytorialnej, a jeśli tak, to jaki. Nie ograniczymy się chyba do stworzenia trzech brygad, bo to wyraźnie za mało. Deklaracja ministra jest w każdym razie bardzo potrzebna i ważna i miejmy nadzieję, że trzy brygady nam przybędą.

Pan wzywał jednak do stworzenia o wiele większej OT. Na razie mowa tylko o trzech brygadach…

Ja mówię o potrzebie zbudowania systemu wojsk OT w ramach sił zbrojnych RP. Jednostki OT z dedykacją do zadań obronnych powinny być rozmieszczone na terenie całego kraju, ale w szczególności na terenach, które mogą być zagrożone. Mam na myśli ziemie na wschód od Wisły oraz część wybrzeża. To rzeczywiście zamiar znacznie szerszy niż trzy brygady, ale nie znamy dokładnych planów MON. Rozumiem, że te trzy brygady to tylko jakaś cząstka zamiarów ministra Macierewicza.

Minister mówił też o usunięcie limitu 12. lat służby dla szeregowych. To dobry krok?

Żołnierz zawodowy może obecnie otrzymać prawo emerytalne po przesłużeniu 15. lat. Dlatego właśnie poprzednie władze zdecydowały o limicie 12. lat. Niezbyt to uczciwe w stosunku do ludzi, którzy podejmują się służby. Jeżeli zostanie to odblokowane, to bardzo dobrze, ale to tylko jeden z fragmentów większego problemu, jakim jest szkolenie wojskowe obywateli. Jednocześnie jest pytanie o otworzenie dróg awansu dla ludzi, którzy służą w wojsku, a chcieliby osiągnąć stopnie podoficerskie czy oficerskie. Dzisiaj mamy armię zawodową i określoną ilość etatów. Żołnierz, który ma wszelkie kwalifikacje do tego, by uzyskać wyższy stopień, nie otrzymuje tego stopnia, ponieważ nie ma odpowiedniego etatu. Jeżeli nie odblokuje się drabiny wojskowych stopni, to daleko jeszcze do tego by powiedzieć, że sprawa jest załatwiona.

Podkreśla pan profesor wymiar etyczny tej decyzji. W ubiegłym tygodniu wiceminister Kownacki zapowiadał, że armia zostanie powiększona do 140-150 tys. etatu pokojowego. Te reformy mogą być ze sobą powiązane?

To możliwe, ale trudno z takich składanych, medialnych wypowiedzi wyciągać daleko idące wnioski. Musiałbym zobaczyć konkretny, rozpisany zamiar zmian, jakie mają zostać podjęte. Samo zwiększenie ilości żołnierzy w siłach zbrojnych jest, oczywiście, słusznym postulatem. Jednocześnie pada zawsze pytanie: Dlaczego? Jaki jest powód, dla którego zwiększamy liczbę żołnierzy? Czy dokonano weryfikacji obecnego stanu i stwierdzono, że przy pomocy obecnego etatu nie jesteśmy w stanie wykonać zadań obronnych i ustalono, że będzie to możliwe dopiero po zwiększeniu tego etatu? Chciałbym mieć do czynienia z taką argumentacją. Obawiam się, że dotychczas różni ludzie mówili o takiej czy innej liczbie żołnierzy, ale było to brane z sufitu, w sensie: lepiej mieć 150 tysięcy żołnierzy niż 120 tysięcy. Tylko tyle. Potrzeba nam tymczasem dogłębnej analizy dotyczącej wielkości naszych sił zbrojnych w stanie pokoju, z możliwością rozwinięcia w stanie wojny, biorąc pod uwagę zagrożenia, które pojawiają się i mogą się pojawić. Mam nadzieję, że taką analizę przeprowadzono w MON i to, co powiedział minister Kownacki jest jej pokłosiem.

Dotąd etat pokojowy był de facto oszukany, bo włączano w niego także Narodowe Siły Rezerwowe.

To prawda, a NSR są moim zdaniem bardzo nieszczęśliwym rozwiązaniem i chyba też nieskutecznym w sensie obronnym. Wielu wojskowych jest do tego bardzo przywiązanych, ale ja nie dostrzegam by było to skuteczne rozwiązanie z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa.

Co w takim razie proponuje zrobić pan profesor z NSR?

Ja bym NSR po prostu zlikwidował. To był od początku chory pomysł. Widać, jakie były w ogóle trudności z jego realizacją. Nie bardzo wiadomo, co z tym elementem zrobić. Ludzie, którzy do tego NSR się jakoś dostali, to głównie dlatego, że mają nadzieję dostać się tą drogą na posadę zawodowego żołnierza. A nie o to w tym pomyśle chodziło. Poza armią stanu pokojowego jest nam potrzebna tak zwana czynna rezerwa. Nie musi nazywać się to NSR. Przepraszam za wyrażenie, ale NSR był pomyślany jako magazyn części zamiennych dla armii zawodowej. Mamy te 100 tysięcy zawodowych żołnierzy, a do tego jest te 20 tysięcy z NSR, z których można brać, gdyby wykruszył się ktoś z żołnierzy zawodowych. Proszę zwrócić uwagę, że NSR nie zostały uformowane jako odrębna formacja.

A co z ludźmi? Szkolić ich dalej?

Oczywiście. Czynna rezerwa, bo to jest rozwiązanie, polega na tym, że są w niej ludzie przeszkoleni wojskowo, którzy co pewien czas przechodzą kolejne szkolenia. Mają swoje przydziały mobilizacyjne na wypadek, gdyby, nie daj Boże, doszło do wojny. Zakładając, że zbudowalibyśmy Obronę Terytorialną, to do wykorzystania są tam także ludzie z NSR.

Szef MON mówił też – co zaskoczyło bardzo wielu komentatorów – o planowanych przez wcześniejszy rząd zakupach śmigłowców Caracal oraz systemach obrony przeciwlotniczej Patriot. Okazuje się, że żaden z tych sprzętów może do Polski nie trafić. Jak przyjął pan profesor tę deklarację?

Przyjąłem to jako pewną dramatyczną sytuację, w jakiej znalazł się minister Macierewicz, otrzymując spadek po poprzednikach. Poprzedni szef MON Tomasz Siemoniak oraz były zwierzchnik sił zbrojnych prezydent Bronisław Komorowski ogłosili, że Polska dokona zakupu francuskich śmigłowców Caracal. Minister Siemoniak informował następnie opinię publiczną, że Polska wybrała amerykański system Patriot jako system obrony przeciwlotniczej. Zostało to podane jako pewien fakt, a nie coś, co będzie rozważane. Teraz okazało się – a sądzę, że z tym właśnie było związane wystąpienie ministra Macierewicza – że nie tylko przetarg na śmigłowce wzbudził ogromne wątpliwości nowego kierownictwa MON, ale także systemy przeciwlotnicze. To niedobra sytuacja nie dlatego, że minister Macierewicz musiał zrobić to, co zrobił, ale biorąc pod uwagę to, co działo się wcześniej w MON. W konsekwencji dojdzie do różnego rodzaju napięć na odcinku Polska-Francja oraz Polska-Stany Zjednoczone. Nie sądzę, by budziło to specjalny entuzjazm w Paryżu i Waszyngtonie. Pamiętajmy, że zbliża się szczyt NATO w Polsce i zależy nam na istotnym wzmocnieniu flanki wschodniej i stanowisko amerykańskie będzie dla nas istotne. To dodatkowa komplikacja jeśli chodzi o osiągnięcie naszych celów w wymiarze sojuszniczym. Zaważyły dwie źle przeprowadzone przez poprzednie kierownictwo resortu operacje. Następna kwestia jest taka, że przez kolejne lata nie będziemy mieli systemu antyrakietowego i nasza przestrzeń powietrzna będzie kiepsko chroniona. Nawet jeżeli zapadnie decyzja i wybierzemy rakiety, to zanim ona do nas trafi i zanim będzie użyteczna, po przeszkoleniu ludzi, minie dużo czasu. Zaniedbania w poprzednim resorcie są naprawdę skandaliczne i, jak widać, mogą też spowodować perturbacje w naszych relacjach międzynarodowych.

Minister Macierewicz sugerował, że Patrioty byłyby zdatne do użytku dopiero za około 15 lat. To niesamowicie długo, biorąc pod uwagę, że nie mamy właściwie żadnej obrony przeciwpowietrznej.

Tak, ale myślałem, że ta wiedza była cały czas w MON. Dziwię się takiej radykalnej zmianie w ministerstwie. Czy poprzednicy tego nie widzieli? Pytanie wobec tego, jakie było zaplecze oświadczeń, które od nich słyszeliśmy. Sam zostałem zbesztany przez ministra Siemoniaka, kiedy wyraziłem swoje wątpliwości wobec przetargu na śmigłowce, moim zdaniem nieszczęśliwie przeprowadzonego i źle skonfigurowanego. Usłyszałem wówczas, że gdybym miał dostęp do tajemnicy, to wiedziałbym, że wszystko jest w porządku. Minister Macierewicz ma chyba do tej tajemnej wiedzy dostęp, a mówi mniej więcej to, co ja wówczas mówiłem. Tak więc powstaje pytanie, czy – i jak – możliwe są tak odmienne spojrzenia na kwestię zakupu ważnych zespołów i systemów broni. Nie może tego tłumaczyć tylko to, że inna opcja polityczna objęła władzę. Muszą być jakieś merytoryczne podstawy decyzji ministra Macierewicza. Tylko czy te podstawy merytoryczne mogły nie istnieć przedtem/