- Jeśli dojdzie w Polsce do zmiany politycznej to mam nadzieję, że media publiczne będą mediami bardziej pluralistycznymi niż teraz – mówi Wiktor Świetlik, publicysta „wSieci”.

Gazeta Wyborcza” straszy inwazją prawicy na media publiczne. Zagraża nam coś takiego?

Koledzy z „Wyborczej” przenoszą chyba doświadczenia swojego środowiska, czyli medialnego otoczenia PO, na całą resztę, bo właśnie to środowisko (choć nie wszyscy) tak się zachowywało. Po pierwsze, opanowało całkowicie media publiczne, po drugie, próbowało też zadusić finansowo wszelkie media niezależne, nie tylko poprzez odcinanie ich od pieniędzy ze spółek skarbu państwa, ale także poprzez naciski na reklamodawców prywatnych, bo i to się zdarzało. Warto też pamiętać, że „Gazeta Wyborcza” przejawiała dużą schadenfreude, kiedy zwalniano dziennikarzy, choćby z „Rzeczpospolitej” (prawdopodobnie pod naciskiem polityków rządzących, w tym Pawła Grasia). To częsty w psychologii mechanizm: innych opisuje się według własnego sposobu myślenia. Inna sprawa, że jeśli dojdzie w Polsce do zmiany politycznej to mam nadzieję, że media publiczne będą mediami bardziej pluralistycznymi niż teraz.

Gazeta Wyborcza” czuje się zagrożona?

Oczywiście. Redakcja „Wyborczej”, podobnie jak ta „Newsweeka” jest spanikowana perspektywą straty swojego głównego sponsora, czyli spółek skarbu państwa, a także funduszy europejskich dystrybuowanych przez rząd.

Czy kiedy prawica była u władzy jedna, prawicowa opcja zdominowała wszystkie media?

Nie wszystko, co działo się wówczas w mediach publicznych mi się podobało. W ogóle uważam, że są one skażone grzechem pierworodnym upolitycznienia. Jeśli jednak przypomnimy sobie dziennikarzy, którzy wtedy pracowali w TVP, kogo zapraszano i tak dalej, to tak nie było jak jest dzisiaj. To były media dużo bardziej otwarte. Tomasz Lis zapomniał już zapewne dawno komu zawdzięcza ostatnią fuchę w TVP - Andrzejowi Urbańskiemu. Aczkolwiek okres prezesury Bronisława Wildsteina oceniam dużo lepiej niż ten późniejszy, który charakteryzowało wpuszczenie na menadżerskie stołki młodych politykierów z LPR. Niemniej jednak telewizja była w mniejszym stopniu upolityczniona wtedy niż obecnie. Chciałbym, żeby ten problem w ogóle systemowo rozwiązano - żeby w mediach publicznych mniej było bieżących przepychanek, różnego prostactwa i tandety, a więcej edukacji, ambitnych produkcji, programów kształtujących postawy i zmuszających do myślenia produkcji.

Czy istnieje sposób, żeby telewizję rzeczywiście odpolitycznić?

Jest to bardzo trudne. Były nawet takie pomysły, żeby oddawać jeden kanał rządzącym, a drugi opozycji. Zasada „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie” w jakimś stopniu jednak obowiązuje. Trudno oczekiwać od ludzi, którzy byli do niedawna całkowicie wycinani z mediów, żeby nagle nadstawiali drugi policzek. Mam natomiast nadzieję, że wyciągną oni wnioski z obecnego strachu i wściekłości kolegów z „GW” i okolic, których zachowania były mało budujące, i będą starali się postępować tak, żeby w przyszłości nie znaleźć się w ich sytuacji. Nie maskować wstydu wściekłością.

Rozmawiał Jakub Jałowiczor