Grzegorz Strzemecki

Niezrozumienie przez ciemnogród kodów kulturowych postępowych elit jest przyczyną krzywdzących Lecha Wałęsę nadinterpretacji wypowiedzi redaktorów Gazety Wyborczej. Z kilkuletnim poślizgiem nadrabiamy jednak te interpretacyjne zaległości. Lepiej późno niż wcale!

Ex-bohater narodowy, a ostatnio dla wielu obiekt szyderstw i pogardy, Lech Wałęsa jeździ po Polsce próbując wzniecić antyPiSowską rewolucję, której celem jest "żeby było jak było". W  tym charakterze został zaproszony przez KOD i Gazetę Wyborczą do Warszawy. Podejmujący gościa redaktor Jarosław Kurski wspominając go czule jako swojego pierwszego szefa i wspominając dawno minioną "wojnę na górze" stwierdził:

„Gazeta Wyborcza” mogła się z Lechem Wałęsą nie zgadzać, ale nie mogła pozwolić na jedno: na zniesławienie bohatera!

Ta wypowiedź uzmysłowiła mi, że  mój prosty umysł nie nadąża za wyrafinowanymi intelektualnymi meandrami umysłów redaktorów Gazety Wyborczej. Przypomniałem sobie bowiem, jak Piotr Stasiński, wice-naczelny medium naszej "intelektualnej elity" w maju 2009 r. powiedział o ex-bohaterze narodowym:

"Lech Wałęsa oddaje się Declanowi Ganleyowi jak kurtyzana"

Była to reakcja na to, że Lech Wałęsa, najwyraźniej bez pozwolenia Gazety Wyborczej wdał się we flirt z partią Libertas, założoną przez rzeczonego Declana Ganleya. Pamiętam, że w owym czasie wziąłem to za inwektywę uznając słowo kurtyzana za obelżywe, jako synonim słowa "prostytutka", czy bardziej kolokwialnego "k..wa". Mimo, że byłem zdecydowanym przeciwnikiem Wałęsy zdumiewałem się jak można obrzucać go tak chamskimi epitetami tylko za to, że dokonał takiego a nie innego wyboru politycznego, że poparł legalnie działającą partię, do czego - jak każdy inny obywatel - ma pełne prawo. Nie mogłem pojąć, że zdaniem redaktora Gazety, tak bardzo oddanej demokracji, za poparcie nieodpowiedniej partii należą się bluzgi. [patrz: GS, "Społeczeństwo zamknięte", Fronda 54, 2010,]

Teraz zrozumiałem, że było to kompletne nieporozumienie. Przecież Gazeta Wyborcza nie mogła sobie pozwolić na zniesławienie bohatera - mamy na to słowo samego Jarosława Kurskiego. Poza tym, powinienem był od razu pomyśleć, że redaktor tak postępowego medium nie mógł deprecjonować szlachetnego zawodu sex-workera dowartościowywanego już ponad dziesięć lat wcześniej w USA za czasów postępowej prezydentury Billa Clintona. Teraz takie dowartościowanie znajdujemy nawet w podręcznikach szkolnych (rzecz jasna w postępowej części Europy), w których młodzież w ramach ćwiczeń projektuje burdele i to w wypasionej wersji "turbo" - dla wszystkich orientacji seksualnych. Zatrudnianie, tj. dobór i wyznaczanie płac gejowskich, lesbijskich, transseksualnych i całkiem zwyczajnych hetero-sex-workerów przewidziane w takich ćwiczeniach wymaga szacunku dla ich ciężkiej i odpowiedzialnej pracy, zaspokajającej tak ważne potrzeby społeczne.

Słowem - Piotr Stasiński porównując Lecha W. do k..wy nie mógł mieć nic złego na myśli. Co zatem chciał powiedzieć przez to porównanie, o zdecydowanie pozytywnej dla niego konotacji? Zapewne miało ono oznaczać jakieś pozytywne cechy, na przykład otwartość, tolerancję, pragnienie dialogu, brak stereotypowych uprzedzeń (zakazanych przecież przez Konwencję Stambulską), a także tak ważną obecnie przedsiębiorczość naszego ex-bohatera narodowego, który oddawał się Declanowi Ganleyowi, tak jak wcześniej oddawał się Kiszczakowi i Jaruzelskiemu (jak Gazeta Wyborcza mogłaby mieć za złe taką bliskość z przyjaciółmi Adama Michnika?). Można nawet powiedzieć, że porównanie do kurtyzany niesie ze sobą zaprzeczenie wszystkiego co złe i wsteczne: afirmowana przez jasnogród płatna miłość jest antytezą rozsiewanej przez ciemnogród zupełnie za darmo mowy nienawiści, wyrażającej się na przykład przez wypominanie Lechowi Wałęsie, że wchodząc w dialog z SB opowiadał za pieniądze o swoich kolegach, co zapewne czynił z (płatnej) miłości do nich.

Takie to komunikacyjne qui pro quo ma miejsce wtedy, gdy interpretujemy czyjąś wypowiedź kompletnie nie znając kodów kulturowych obowiązujących w środowisku jej autora. Skądinąd jest całkiem zrozumiałe, że wsteczny ciemnogród nie nadąża myślą za postępowym jasnogrodem. Nauczeni doświadczeniem pamiętajmy zatem, by w krytycznych wypowiedziach pod adresem redaktorów Gazety Wyborczej wystrzegać się słowa "k..wa" i jego synonimów, bo zrozumieją to opacznie jako komplement.