Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Według najnowszego badania CBOS, 57 procent Polaków jest za likwidacją gimnazjów i zmianami w edukacji. Jednak reformę proponowaną przez PiS popiera już mniej respondentów, 34 procent. Z czego to wynika?

Europoseł Sławomir Kłosowski, PiS: Na pewno czynników jest więcej, niż tylko jeden. Najważniejszy jest jednak fakt, że ponad 50 procent chce zmian. Bo jeśli mielibyśmy być zupełnie szczerzy, to dla wprowadzonego teraz systemu alternatywy nie ma. Dla niektórych gimnazjum pozostaje jeszcze co prawda „wytrychem” na dalszą edukację. W praktyce jednak okazało się niewypałem.

Gdyby przynajmniej w ciągu pierwszych dziesięciu lat swojego funkcjonowania gimnazja były tak zmieniane i doskonalone, jak to pierwotnie zakładano, dziś moglibyśmy mówić zupełnie inaczej. W tej chwili jednak nie ma co rozlewać łez nad czymś, co funkcjonowało po prostu kiepsko. Gimnazja nie dawały uczniom dobrego przygotowania do dalszej edukacji. To dowód na to, że alternatywy nie ma. A skoro nie ma alternatywy, to nad czym tu się zastanawiać, nad czym rozlewać łzy, czemu nie poprzeć tego, co zaproponowano? Pierwsza odpowiedź: mamy ponad połowę. W drugiej części tych badań mamy mniej, niż połowę, ale więcej niż trzydzieści procent respondentów to bardzo przyzwoity wynik, jak na tak histeryczną wręcz kampanię propagandową, którą rozpoczęli przeciwnicy tych zmian już w ubiegłym roku. Co więcej, mówię z całą odpowiedzialnością, że przeciwnicy naszej reformy nie proponowali nic alternatywnego, a jeżeli proponowali jakiekolwiek rozwiązania, to, brzydko mówiąc, one „nie trzymały się kupy”. W związku z tym: nie chcemy zmiany, ale nie wiemy, co dalej? Może więc w jakiś sposób kontynuujmy to, co było. Tyle że to, co już było, Polacy oceniali źle, ponad pięćdziesiąt procent. Myślę, że możemy traktować to jako drobną wskazówkę, by postarać się w jakiś sposób przełamać tę kampanię czarnego PR i warto wytężyć wszelkie możliwe działania.

Co zrobić, aby bardziej przekonać Polaków do reformy? Czy opozycja może próbować ją zablokować? Na każdym kroku podnoszone są argumenty przeciwników o „chaosie” czy „powrocie do czasów PRL” lub „masowych zwolnieniach nauczycieli”

Pierwszy września bieżącego roku będzie datą przełomową. Od następnego roku szkolnego będzie zależało bardzo wiele. Czy przebiegnie on spokojnie? Opozycji Totalnej na pewno marzy się pierwszy września, który będzie kojarzyć się z bałaganem, protestami. Okupacje mównicy sejmowej i wszystkie metody, do których uciekali się dotychczas, aby podważyć funkcjonowanie państwa, pokazują, że ci ludzie nie cofną się przed niczym. Wykorzystają zapewne każdą możliwą okazję do wzbudzenia niepokoju i zamętu. A nuż uda się obalić legalnie wybrany rząd i demokratycznie funkcjonujące państwo? Do tego pierwszego września trzeba będzie doskonale się przygotować. Moim zdaniem będzie to czas, aby rozpocząć akcję informacyjną wśród rodziców i nauczycieli, żeby tę proporcję zmienić i do wakacji dojść do wskaźnika, który wykaże, że np. 70 procent respondentów będzie przekonanych, że wprowadzona zmiana jest w interesie dzieci i rodziców. Reforma autorstwa PiS daje dzieciakom, które w tej chwili będą uczestniczyły w tej zmianie, perspektywę funkcjonowania w przyszłości z sukcesem. Namawiam do tego i sam na pewno również, jako osoba w pewnym stopniu związana z systemem edukacji, zobowiązuję się do podjęcia lub zintensyfikowania działań w kierunku wprowadzenia szeroko zakrojonej akcji edukacyjnej, która pomoże odkłamać ten czarny PR. To droga, która może być przeciwwagą dla tej totalnej, niekiedy wręcz bezrozumnej opozycji.

Co właściwie było nie tak z gimnazjami? Odkąd pamiętam, te szkoły na każdym kroku krytykowano. Jednak w momencie, gdy PiS zapowiedziało ich wygaszenie, natychmiast znalazło się liczne grono obrońców gimnazjów...

Gimnazja były szkołami, których pierwotnym założeniem było wyrównywanie szans edukacyjnych. Miały to być szkoły z mniej licznymi oddziałami klasowymi, z dostępną na co dzień, w każdej chwili, opieką psychologiczną i pedagogiczną. Miały to być szkoły, gdzie nie ma problemów z salami gimnastycznymi, z powszechnym i szerokim dostępem do Internetu. Nie na tej zasadzie, że w dużym gimnazjum jest jedna czy dwie pracownie komputerowe, ale co najmniej kilka, podobnie- co najmniej dwie sale gimnastyczne. Tymczasem, na jednej sali treningowej w trakcie jednej godziny lekcyjnej ćwiczą cztery grupy uczniów. Sala jest podzielona na cztery ćwiartki, w każdej z tych ćwiartek nauczyciel z gwizdkiem prowadzi pracę dydaktyczną na wychowaniu fizycznym z młodzieżą. Zakrawa to na kpinę, jednak lekcja wychowania fizycznego to tylko przykład, dobrze obrazujący to, jak „miało być” w gimnazjum, a jak faktycznie było w gimnazjum.

Po drugie, gimnazjum miało być szkołą, która zlikwiduje tak haniebny proceder XXI wieku, jak ogromne wydatki rodziców na korepetycje. Skąd wzięły się te wydatki? Otóż stąd, że uczniowie na różnych poziomach edukacji w szkołach podstawowych i gimnazjach byli wyposażani w wiedzę. Rodzice tych uczniów, którzy mieli mniej szczęścia do szkoły podstawowej czy gimnazjum, musieli sięgać do kieszeni, by za pomocą korepetycji zlikwidować różnice w poziomie wiedzy, tak, aby dziecko dobrze czuło się w liceum i miało równe szanse. Tę różnicę miało wyrównać gimnazjum, jednak tak się nie stało. Był moment, że korepetycje stały się wręcz zjawiskiem powszechnym. To kolejny przykład, który pokazuje, że nie tędy droga.

Zarówno politycy Prawa i Sprawiedliwości, jak i duża część rodziców młodych ludzi, którzy uczyli się w gimnazjum kilka czy kilkanaście lat temu, mówią również o przemocy i przestępczości szkolnej, o nasileniu w gimnazjach sytuacji i zachowań patologicznych

Tutaj wręcz ciarki przechodzą po plecach. To, o czym powiem, wynika z analizy wskaźnika przestępczości szkolnej. W bardzo krótkim czasie, bo na przestrzeni kilku, co najwyżej dziesięciu lat, gimnazja stały się placówkami oświatowymi, które generowały najwięcej problemów i przestępczości szkolnej. Znacznie wyprzedziły pod tym względem szkoły zawodowe czy licea. Stały się niechlubnym liderem rankingu przestępczości szkolnej. Oczywiście, można powiedzieć, że przyczyn jest tu wiele i nie wolno wszystkim obarczać gimnazjów. Nie taki jest mój cel, nie obarczam gimnazjów, a w szczególności, broń Boże, nauczycieli w gimnazjum, którzy są wspaniałymi ludźmi, ponieważ podejmują się heroicznego wręcz trudu pracy wychowawczej z młodzieżą. Problem w tym, że w programie gimnazjum czasu na prowadzenie wychowania było tyle, co kot napłakał. Nawet najbardziej genialny i heroiczny nauczyciel, przy takim obciążeniu programowym prowadzić wychowania z prawdziwego zdarzenia. Poza tym: przeładowane oddziały w gimnazjum, wreszcie: wyrwanie młodego człowieka z jego środowiska w szkole podstawowej, niejednokrotnie- skierowanie do szkoły w centrum miasta lub obcej mu kompletnie dzielnicy, gdzie stawał się o wiele bardziej anonimowy. Dodajmy do tego jeszcze brak szeroko pojętej opieki psychologiczno-pedagogicznej i anonimowość w klasie, w której jest nawet 30-35 dzieci w „trudnym wieku”, i mamy zjawisko, które eksplodowało wręcz na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat, a więc przestępczość szkolną.

Musimy więc postawić sobie pytanie: czy zamykamy oczy i udajemy, że nie ma problemu i dalej tolerujemy gimnazja, licząc, że „jakoś to będzie”, ale jednocześnie mając świadomość, że te niepokojące zjawiska będą się jeszcze pogłębiać, bo skoro działo się tak na przestrzeni ostatnich kilku lat, to czemu miałyby nagle przestać się pogłębiać? A może rzeczywiście zabierzemy się za zmianę systemu tak, aby ratować to, co jeszcze się da. Rząd pani premier Beaty Szydło zdecydował, że nie będziemy zamykać oczu na problemy, ale będziemy dążyć do ich rozwiązania. Nie udajemy, jak opozycja, że jest jakakolwiek alternatywa dla tego, co chcemy wprowadzić. A widać wyraźnie, że żadnej nie ma. Nawet pan minister Handke w jednym z wywiadów, oczywiście krytycznym wobec likwidacji gimnazjów, ponieważ reforma wprowadzająca ten stopień edukacji była jego „dzieckiem”, nie potrafił znaleźć realnych argumentów dla utrzymania gimnazjów, jedynie całkowicie emocjonalne.

Pomówmy jeszcze o podstawie programowej. Lista lektur jest jak na razie co jakiś czas nieznacznie modyfikowana, wiemy m.in. o zwiększonej liczbie godzin historii, podstawach programowania w klasach I-III oraz matematyce wzmocnionej podstawami gry w szachy...

Powiem nieskromnie, że również w pewien sposób uczestniczyłem w przygotowaniu tego programu. Właśnie to planowaliśmy. Chciałbym zwrócić jednak uwagę, że zmian w oświacie nie można rozpatrywać rozdzielnie. Skoro jestem w jakiś sposób związany emocjonalnie z tą reformą, to mogę być trochę nieobiektywny, ale nie możemy rozpatrywać zmiany systemowej oddzielnie od zmiany programowej. Tak jak nie można zmiany programowej rozpatrywać oddzielnie od zmiany dotyczącej przygotowania nauczycieli. W edukacji wszystko to jest systemem naczyń połączonych. Jeżeli dokonujemy jednej zmiany, w tym przypadku- strukturalnej, to naturalną konsekwencją będzie zmiana programowa. I tutaj pojawiła się przede wszystkim przestrzeń dla programów wychowawczych. Ważne jest oczywiście to, o czym Pani mówi, a więc podstawa programowa, lista lektur, siatka godzin itp. Jednak w przestrzeni szkolnej wreszcie pojawia się coś, czego w polskiej szkole brakowało od 1989 r., a więc: przestrzeń dla programów wychowawczych. Skąd biorą się w polskiej szkole problemy wychowawcze z dziećmi i młodzieżą? Ano stąd, że po 1989 r. pojawiła się na gruncie szkolnym „luka”, pusta przestrzeń, jeżeli chodzi o program wychowawczy. W czasie komuny mieliśmy w Polsce paskudny model wychowania. Szkoła miała po prostu wychować posłusznego obywatela i dobrego komunistę. Po 1989 r. na szczęście zerwaliśmy z tym modelem, nieco wstydliwie, bo dzięki mądrości nauczycieli on sam umarł śmiercią naturalną. Nie było jednak wówczas nikogo, kto by pomyślał, żeby w jego miejsce wprowadzić jakiś alternatywny, patriotyczny program wychowania. Rzeczywistość szkolna nie znosi pustki, dlatego po '89 r. do szkół zaczęły wkraczać pseudoliberalne czy neoliberalne prądy wychowawcze, jak przerost praw nad obowiązkami czy różnego rodzaju programy, które w mojej ocenie można by spuentować znanym skądinąd sformułowaniem „Róbta co chceta”. Młodzież w ten sposób poruszała się na terenie szkoły, żadnych reguł, przerost praw nad obowiązkami, można określić ten model jako „wychowanie bezstresowe”. I model ten był rozwijany właściwie do roku ubiegłego. Szkoła nie miała żadnego programu wychowawczego i dopiero reforma PiS wprowadziła program wychowawczy w szkole. Jest to pewien podstawowy „kościec” sprofilowania młodego człowieka.

Również i pod adresem programu wychowawczego opozycja formułuje zarzuty...

Kościec sprofilowania „człowieka pisowskiego”? Jest to kompletna bzdura i to może mówić jedynie człowiek pozbawiony dobrej woli, chcący jedynie bezrozumnie wyzłośliwiać się nad Prawem i Sprawiedliwością i jego programem. Co więcej, kompletnie nierozumiejący problemów wynikających z braków programu wychowawczego na poziomie szkoły.

Jeżeli tę sferę programu wychowawczego będziemy opierać na wychowaniu patriotycznym, dziełach Mickiewicza, Sienkiewicza, na opiece nad najbliższymi miejscami pamięci narodowej czy wycieczkach szkolnych do takich miejsc pamięci narodowej, które mają jednoznaczne podłoże wychowawcze czy patriotyczne, trudno wiązać to z jakimikolwiek sympatiami politycznymi. Może tak powiedzieć chyba tylko człowiek bezrozumny, atakujący na ślepo. Tymczasem, jest naprawdę wielu ludzi patrzących na problem szerzej. Nawet, gdy są przeciwni Prawu i Sprawiedliwości, to obserwując nasz program wychowawczy, listę lektur i widząc zapowiedź zwiększenia liczby godzin nauczania historii i wiedzy o społeczeństwie, mówią: dobrze robicie. „Dzięki Bogu, że wreszcie wraca do szkoły więcej czasu na naukę historii i wiedzy o społeczeństwie, że są lektury pokazujące świetność Polski, jej wybitnych twórców i jej wspaniałe czasy, zamiast jakichś bzdur”. Dodałbym, że bzdur, i to w wyrwanych fragmentach. Dotychczasowy kanon lektur w wielu aspektach opierał się bowiem na... Fragmentach fragmentów. A biorąc pod uwagę fakt, że uczeń w ogóle lubi „skrótowość”, z lektur robiły się „bryki” „bryków”. To całkowicie niepoważne podejście do lektur. Nic więc dziwnego, że profesorowie wyższych uczelni załamywali ręce, gdy przychodzili do nich młodzi ludzie po maturze. Właściwie musieli organizować kursy nauczania podstawowego. Po prostu nie dało się poruszać pewnym kodem inteligentnego człowieka z osobą, która owszem, miała maturę. Tyle że zdała tę maturę, na przykład operując odpowiedziami według klucza.

Jednym z najważniejszych elementów tej sfery programowej jest program wychowawczy oraz podstawa programowa kształcenia ogólnego. To wynik zmiany systemu nauczania. Nie można zmienić systemu bez zmiany podstawy programowej. I odwrotnie: nie da się zrobić zmiany programowej bez zmiany systemu. I ta naturalna konsekwencja została wypełniona.

Bardzo dziękuję za rozmowę.