W Brukseli wakacje – rzecz święta. Nawet dla agnostyków, ateistów i osobistych nieprzyjaciół Pana Boga, właśnie tak – rzecz święta. Nieformalna stolica Unii zamiera od połowy lipca do trzeciej dekady sierpnia. Stare centrum miasta, pieczołowicie wyburzone przez władze w Brukseli w latach 1970. (niczymCeaușescu burzący stary Bukareszt), aby zrobić miejsce na nowoczesne budynki Komisji Europejskiej i europarlamentu – jest latem kompletnie  opustoszałe. Tylko wiatr hula i diabeł (sic!) mówi dobranoc.

W tych właśnie ciężkich okolicznościach, gdy antyeuropejskie, wsteczne, prawicowe siły polskiegoCiemnogrodu znów podniosły rękę na przyjaciół czy rękodajnych UE – tylko Franio stanął na wysokości zadania. Zwaliste cielsko Frania, spoconego jak zwykle grubasa, pojawiło się na konferencji prasowej, aby dać odpór Polakom, wciąż nie chcących zrozumieć, iż „porządek panuje w Warszawie”, trawestując odpowiedź szefa MSZ Francji na pytanie posłów o sytuację w Polsce.

Franek wpadł ‒ on zawsze szybko biega, mało tłustych nóg nie pogubi ‒ na konferencję prasową, otarł pot z czoła i wyjął swoją płytę. Płyta była zawsze ta sama. Miała napis „Poland”. Franio puszczał ją już parę razy w Parlamencie Europejskim, najpierw słuchało ją parę setek ludzi, za czwartym razem już tylko paręnaście, ale i ci setnie ziewali. Tłusty Franio na konferencji nic mówić nie musiał. Płyta grała. A na płycie Franio, socjalista z holenderskich, nomen omen, depresji, monotonnym głosem powtarzał magiczne zaklęcia. Miał kilka ulubionych zwrotów, na przykład o Trybunale Konstytucyjnym nad Wisłą. Lewak Frans był  wybitnym specjalistą od TK, bo w jego kraju go nie było. A jak czegoś nie ma, to właśnie na tym niektórzy znają się najbardziej. Ale holenderski Franciszek nie był monotematyczny. Był też uznanym ekspertem od mediów. W mediach w jego ojczyźnie, w Królestwie Niderlandów – w ramach wolności prasy, oczywiście – nie podaje się na przykład wyznania czy narodowości przestępców. To, Boże Broń, jeśli w ogóle można tak powiedzieć w laickim kraju, żadna tam autocenzura. Po prostu umowa społeczna. Taka moda. Jedni mają kolczyk w nosie czy agrafkę w pępku (brrr...), a inni wolą udawać strusia, który chowa głowę w piasek. Franciszek też chował głowę w piasek, aby, broń Boże, nie urazić marokańskich złodziei urodzonych w Holandii, czy innych Irakijczyków czy Pakistańczyków, którzy tak bardzo pasjonowali się białymi kobietami, ze musieli się z nimi bliżej zapoznać (co prawda bez ich woli, ale trzeba zrozumieć ich ciężką sytuacją i stresy wynikające z cierpienia pobierania sowitego socjalu).

A więc Frans był jak struś, choć mówią, że w poprzednim życiu mógł być osłem lub hipopotamem. Nastawił gramofon, włączył płytę, popłynęła w eter piosenka, którą jak inżynier Mamoń lubił najbardziej, bo ją znał. Piosenka o brzydkiej Polsce i złych Polakach. Zatem u towarzyszy w Brukseli i Hadze ‒ bez zmian...

Ryszard Czarnecki

Gazeta Polska, 26 VII 2017