Na Białorusi wciąż trwają demonstracje po sfałszowanych wyborach prezydenckich. Aleksander Łukaszenka o ich wszczynanie i finansowanie oskarża Zachód, który ma chcieć obalić białoruską władzę i przejąć kontrolę nad krajem. Obawia się też zagrożenia z zewnątrz, dlatego postawił w stan pełnej gotowości bojowej połowę swoich wojsk na granicy z Polską i Litwą. Poprosił też o pomoc Moskwę, a Władimir Putin zapewnia, że jeżeli władze Białorusi nie będą wstanie same opanować sytuacji, będą mogły liczyć na pomoc rosyjskiego wojska.

Jak przekonuje na portalu Forsal.pl Michał Potocki, Putin nie zdecyduje się wkroczyć na Białoruś tak długo, jak długo władze Białorusi są mu lojalne i nie grozi mu zerwanie więzów z Mińskiem:

- „Jak się wydaje, dla Kremla czerwoną linią jest moment, w którym państwo uznawane za własną strefę wpływów rozważa zerwanie więzów z Rosją.” – pisze Potocki.

Publicysta podkreśla, że po wyborach prezydenckich na Białorusi Kreml dał jasny sygnał, że nie podejmie interwencji tak długo, jak długo niezagrożona pozostanie integracja pomiędzy Białorusią a Rosją. Dlatego Putin nie będzie bronił reżimu Łukaszenki, jeżeli przejmująca władzę opozycja da mu gwarancje, że nie odwróci się od Rosji w stronę UE.

- „Innymi słowy dopóki prezydent Białorusi – czy będzie nim Łukaszenka, czy też ktoś z opozycji – nie zdecyduje się na wypowiedzenie umowy o Państwie Związkowym albo nie zapowie dążeń do integracji z Unią Europejską czy NATO, Mińsk jest bezpieczny. W tej sytuacji trudno się dziwić także politykom opozycji, jak Swiatłana Cichanouska, którzy powtarzają, że chcą zachować bliskie relacje z Rosją, byle nie stracić suwerenności” – zauważa autor.

kak/Forsa.pl