Roman Giertych był sojusznikiem Jarosława Kaczyńskiego. Gdy ten wysadził go z polityki - stał się akolitą Donalda Tuska.

Takiej wolty nie spodziewał się nikt. Niegdysiejszy szef Ligi Polskich Rodzin dla postępowców był synonimem wstecznictwa, średniowiecza i złego smaku. Znienawidzony na salonach, wyśmiewany, porównywany do Hitlera. Gdy został ministrem edukacji, całkiem niezłym zresztą, protestowała młodzież.

Zostając koalicjantem rządu Prawa i Sprawiedliwości wraz z Samoobroną, mimowolnie stał się ofiarą afery gruntowej, która zniszczyła karierę polityczną Andrzeja Leppera i doprowadziła do jego tajemniczej śmierci. Giertych oberwał rykoszetem i wypadł z głównego nurtu polityki.

Od tej pory z Donaldem Tuskiem łączy go jedno - niechęć do Jarosława Kaczyńskiego. Na złych emocjach nie można zbudować niczego dobrego, dlatego nie wróżę przyszłości tej nieformalnej koalicji pozaparlamentarnej.

Dziś jest chętnie cytowany przez Gazetę Wyborczą i TVN. Niektórym wciąż trudno przechodzi jego nazwisko przez gardło. Jednak to, że jest zażartym wrogiem Kaczyńskiego łączy go z KOD i opozycją. Obecnie były minister edukacji prowadzi wziętą kancelarię adwokacką.

Giertych prawdopodobnie będzie reprezentował Donalda Tuska w śledztwie przeciwko szefom SKW, którzy są oskarżani o współpracę z rosyjskim FSB bez zgody premiera. Uprzednio znany adwokat bronił Michała Tuska w procesie o zniesławienie oraz Kasię Tusk w podobnym procesie z niemieckim brukowcem. Pierwszy proces wygrał, ale drugi przegrał.

Były szef LPR idąc na totalną konfrontację ze znienawidzonym przeciwnikiem politycznym daje swoiste antyświadectwo. Ongiś obnoszący się ze swoim katolicyzmem powinien raczej przebaczyć i pojednać się ze swoim adwersarzem. Wielki Post to dobra okazja. Tym bardziej, że przeciągające się, ostentacyjne ataki na Kaczyńskiego zaczynają nosić już znamiona zniewolenia i obsesji.

TT