Portal Fronda.pl: Niemcy, Austria i Słowacja wprowadzają tymczasowo kontrolę na części własnych granic. W ocenie wielu to ogromny przełom w kwestii kryzysu imigranckiego. O ocenę działań przede wszystkich Niemców poprosiliśmy eksperta ds. międzynarodowych Krzysztofa Raka, który wyjaśnia dlaczego Niemcy chcieli przyjmować wszystkich jak leci – i dlaczego jednak im się to nie udało.

Krzysztof Rak: Strefa Schengen zakłada zniesienie kontroli na granicach wewnętrznych krajów należących do tego układu. Nie oznacza to, że nie ma kontroli terytoriów państw. Schengen polega jedynie na likwidacji kontroli na samej granicy, nie oznacza to, że ludzie nie mogą być kontrolowani na terytorium kraju.

Niemiecka decyzja wprowadzająca na granicach wewnętrznych Schengen kontrole jest dla sprawy uchodźców kluczowa. Rząd polski już zapowiada, że, w razie niebezpieczeństwa, także wprowadzi kontrole. Spodziewałbym się, że w najbliższych dniach efektem decyzji Berlina będzie wprowadzenie kontroli na terytorium całej niemal strefy Schengen. Co więcej, będzie to oznaczało konieczność wypełniania prawa unijnego i międzynarodowego dotyczącego uchodźców. I to jest właśnie główny cel wprowadzania przez Niemców kontroli. Procedurę przyznania azylu, zgodnie z porozumieniami dublińskimi, będzie musiało przeprowadzać państwo, na którego terytorium jako pierwszym znajdzie się uchodźca. Wówczas Niemcy i inne kraje, by tak rzec, „wewnątrzunijne”, nie graniczące z państwami spoza UE, będą miały znacznie lepsze karty przetargowe. Dzieląc kwoty uchodźców nie będą związane prawem unijnym, a będą jedynie wykazywać swoją dobrą wolę. W momencie, w którym nie ma kontroli granicznych, fala migracji jest niczym nieograniczona. Skoro Niemcy powiedziały, że przyjmują – to muszą przyjmować. A tak przecież miało być! Dokładnie tydzień temu, w ubiegły wtorek, Angela Merkel w Bundestagu powiedziała, że Niemcy będą w awangardzie europejskiej polityki imigracyjnej. Mieli przyjmować imigrantów nie ograniczając prawa azylu żadnymi kwotami. Wybuchła euforia, w Niemczech rozkwitła „Willkommenskultur”, nowa kultura witania migrantów. Po kilku dniach okazało się, że nie da się tego zrobić. W najbardziej opiniotwórczej prasie niemieckiej, choćby na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, zaczęły się pojawiać komentarze krytyczne wobec kanclerz Merkel. Pisano, że popełniła błąd, a niemieckie państwo z narastającą falą uchodźców jednak sobie nie poradzi.

Niemcy wycofali się ze wspomnianego wystąpienia kanclerz Merkel i stąd decyzja o przywróceniu kontroli. Będzie to oznaczać, że cała gadanina o solidarności przestanie de facto obowiązywać. Niemcy będą teraz bardzo silnie nalegały na wyznaczenie kwot uchodźców. Jest zresztą prawdą, że państwa graniczne Unii Europejskiej, do których napływają uchodźcy – Węgry, Grecja i Włochy – nie radzą sobie z przeprowadzaniem procedur azylowych dla dziesiątek i setek tysięcy ludzi. Jakaś solidarność będzie konieczna. Niemcy niedawno ukuli hasło: „Wir schaffen es!”, chciałoby się rzec: „Yes, we can!”, możemy to zrobić, damy radę! Dzisiaj wiemy już, że nie dadzą. A na etapie tego hasła Niemcy sugerowali, że nawet jak inni nie przyjmą, to oni przyjmą, że wchłoną każdą liczbę uchodźców, że będą w europejskiej awangardzie.

Nie udało się. Można zadać pytanie, dlaczego w ogóle Niemcy chcieli być w tej awangardzie? Jest tu niewątpliwie czynnik interesu. Niemcy potrzebują imigrantów ze względu na tak, a nie inaczej kształtujące się procesy demograficzne. Niemcy będą potrzebowały w najbliższych latach dopływu świeżej krwi, bo dzietność jest tam na poziomie 1,4 – to jeden z najgorszych wyników w Europie. Żadne stymulowanie ekonomiczne, które trwa już od dziesiątków lat, nic tu nie zmieniło. To społeczeństwo nie chce się rozmnażać z przyczyn kulturowych – po prostu.  Tyle tylko, że obecna fala migracyjna z punktu widzenia interesu państwa niemieckiego jest w dużej mierze dysfunkcjonalna. By rzeczywiście zapełniać pewne braki na rynku pracy, to cały proces musiałby być kontrolowany przez państwo. Do tej pory tak nie było. Przyjeżdżał każdy, kto chciał, jak chciał. Co więcej Niemcy nie chcieliby brać wszystkich imigrantów, nie! Zależałoby im tak naprawdę na tej najbardziej wykfalifikowanej sile roboczej, na przykład na informatykach. Oni, jak wiadomo, nie muszą przepływać łódkami. Jednak warstwa syryjskiej inteligencji – a jest przecież taka – zamiast Niemiec wybiera raczej Wielką Brytanię czy Stany Zjednoczone. Tak czy inaczej jest tu ten twardy interes: Berlin potrzebuje świeżej krwi. Moim zdaniem jednak nie odegrało to kluczowej roli w tym, co zrobiła kanclerz Merkel, zapraszając do Niemiec wszystkich.

Szukałbym wytłumaczenia raczej w niemieckiej psychologii i w pewnym niemieckich kompleksach. Tak, jak każdy naród, także Niemcy mają kompleksy. Jednym z nich jest chęć bycia wzorowym uczniem, po niemiecku – Musterknabe. Niemcy chcą być takim wzorowym krajem europejskim. Zagrała tu narodowa pycha: my przyjmiemy ich wszystkich! Po trzech dniach jednak refleksja elit niemieckich wyparła tę pychę i Niemcy doszli do wniosku, że w tym przypadku jednak aż tak bardzo wzorowymi uczniami nie będą.

Sądzę, że w decyzjach i wypowiedziach Merkel był obecny pewien irracjonalny wątek. Kanclerz nie przemyślała skutków swoich słów, rzeczywiście sądziła, że „my to zrobimy”, że tak samo jak kryzys grecki pokonany dzięki genialnej niemieckiej polityce i odwadze, pokonany zostanie teraz kryzys imigrancki. Kanclerz chciała pokazać innym narodom, a szczególnie tym niedojrzałym i mało europejskim narodom z Europy Wschodniej, jak powinno się takie sprawy rozwiązywać we wzorcowo europejski sposób. Tego typu kompleksy grają rolę – widzimy jednak, że po kilku dniach ta irracjonalna polityka została zawrócona. Merkel musiała się z tego wycofać.

Co więcej po raz pierwszy spotkała się z krytyką nawet w CDU. To takie krytyczne balony próbne wysyłane przez młodych liderów jej partii, to pierwsza poważna rysa – a wydawało się, że pozycja Merkel w CDU jest niezachwiana!  Jeżeli Merkel nie będzie teraz potrafiła zarządzać tym kryzysem skutecznie, to zaczną pojawiać się następne rysy. Dlatego też kanclerz wycofała się: jak mówią Niemcy, jest Machtmensch, człowiekiem, który rozumie mechanizmy władzy. Zrozumiała, że brnięcie dalej w tę pięknoduchowską politykę imigracyjną dla jej władzy w państwie i partii może się źle skończyć.

Powiedziałem, że wcześniejsza polityka była irracjonalna. Tak – bo zawieszała kontrolę państwa nad procesami, które państwo po prostu musi kontrolować, jeśli chce w ogóle być państwem. Kontrola granic i przepływu ludności należy do istoty zadań państwa. Nie można pozostawiać tego na boku. Tymczasem ostatnia decyzja o zupełnym otwarciu granic i przyjęciu uchodźców bez żadnej kontroli, była od samego początku z punktu widzenia logiki państwowej niebezpieczna. Teraz przestano już zachłystywać się farmazonami i zaczęto dostrzegać zagrożenia. Zwolennicy ideologii pięknoduchowskiej – bo nie nazywałbym ich już nawet lewicą ani liberałami – w ogóle nie chcieli dostrzegać zagrożeń ze strony radykalnego islamizmu dla naszego bezpieczeństwa. Przez dwa tygodnie mówili, że takich zagrożeń nie ma, no skąd! Proszę zwrócić uwagę: po ataku na redakcję „Charlie Hebdo” Europa chciała iść na wojnę z Państwem Islamskim, a więc z radykalnym islamizmem właśnie. A po kilku miesiącach, gdy ruszyła fala imigrancka… nagle stwierdzono, że żadnych zagrożeń związanych z radykalnym islamizmem nie ma. Mówiono tylko o jakichś zagrożeniach tożsamości i tego typu bzdurach. A wiadomo tymczasem, że tu nie chodzi o żadne zagrożenia tożsamości. Chodzi o to że radykalny islam – nie ukrywa tego, robi to prawie na co dzień! – grozi przemocą fizyczną Europejczykom. To są fakty, na które możemy jasno wskazać. Ostatnio w ogóle nie było można o tym mówić. Teraz jakby przejrzano na oczy. I stąd też pewnie biorą się nagle wypowiedzi kontrwywiadu niemieckiego, że ci salafici to są jednak niebezpieczni, że coraz bardziej się radykalizują, że te grupy, które zagrażają bezpieczeństwu publicznemu w Niemczech są coraz większe...

Proszę zwrócić uwagę: w ciągu dwóch tygodni nagle doszło do całkowitej zmiany nastroju: nie ma już euforii, jest powrót do rzeczywistości. I tak samo w Polsce, bo Polska świeci tym odbitym, niemieckim światłem!... Pani premier, która do tej pory mówiła tylko o solidarności, o miłości bliźniego, nagle mówi o kontroli granic. Na marginesie, to też ciekawe: partia, która nie kryje dystansu do nauki Chrystusowej, weszła nagle w te niezwykłe dla siebie szaty; przez tydzień pani premier mówiła tylko o wartościach… Tak, ale teraz skoro w Niemczech o kontroli granic, to i u nas. Tę kontrolę trzeba byłoby przywrócić natychmiast, już dzisiaj. Nie ma innego wyjścia: należy kontrolować nie tylko granice wewnętrzne Unii Europejskiej, ale przede wszystkim granice zewnętrzne. To podstawowa funkcja państwa. Zanim zaczniemy zastanawiać się, czy przyjmować uchodźców i ilu, należy przywrócić władzę państwową na terytorium krajów członkowskich UE, a to oznacza także kontrolowanie fali imigracyjnej.

Największy grzech polityków europejskich polegał na tym, że pozwolono na anarchię na terytorium Unii i zawieszono funkcje państwowe. Na szczęście po dziesięciu dniach ktoś porządnie stuknął się w głowę! Nie znaczy to, oczywiście, że Niemcy nie będą teraz przyjmowali imigrantów. Musi to jednak odbywać się w warunkach kontrolowania całego procesu przez państwo. Jeśli państwo nie będzie tego robić, to skończy się dla nas wszystkich bardzo źle. Żeby nie wiem co mówiły pięknoduchy, to prawda jest taka, że wśród migrantów są terroryści wysyłani tu przez Państwo Islamskie i będą nam zagrażali. Ta część agresywnego wobec kultury Zachodniej islamu nie ukrywa przecież, że w tej kulturze właśnie widzi swojego głównego wroga i tę właśnie kulturę chce zniszczyć, również w sensie fizycznym. Niekontrolowanie procesów granicznych było podstawowym zaniechaniem polityków, za które powinny ponosić polityczną odpowiedzialność. To zaniechanie oznacza zagrożenie bezpieczeństwa obywateli państw członkowskich Unii Europejskiej.