Fronda.pl: Konflikt między Rosją a Ukrainą się zaostrza. W Polsce równocześnie zaczęło się pojawiać coraz więcej prorosyjskich komentarzy, coraz więcej osób prezentuje takie stanowisko. Z czego to wynika?

Prof. Andrzej Zybertowicz: Odpowiedź jest prosta. Część tych komentarzy jest inspirowana przez Rosjan, czyli realizowana przez ich agenturę wpływu, a część to aktywność – używając języka Władimira Lenina – użytecznych idiotów. Reakcje ludzi niezdolnych do racjonalnego zdefiniowania polskiego interesu narodowego.

Ciekawy jest jeszcze inny wymiar tej sprawy. A mianowicie wczoraj Adam Michnik w TVN24 „odkrył”, że Putin rozumie tylko język siły. Dzisiaj w tym klimacie wypowiedział się red. Tomasz Wołek i inni komentatorzy Radia Tok Fm. Jednak nie doszli oni do etapu zrozumienia tego, że z Putinem tak było zawsze, a nie dopiero ostatnio. Dzisiejszy prezydent Rosji to nie jest jakiś nowy, odmieniony Putin. Ponieważ Putin rozumie tylko język siły, to niemal natychmiast po katastrofie smoleńskiej trzeba było wnioskować o umiędzynarodowienie śledztwa. Ale dotarcie do takiego wniosku zapewne zabierze temu środowisku jeszcze wiele czasu. To, że polskiej opinii publicznej nie potrafiono do tego przekonać, także pokazuje jak silne były wpływy rosyjskich interesów w mediach III RP.

Niedawno i gazeta.pl i portal natemat.pl pisały o zalewie wpisów prorosyjskich w polskim internecie. Wątpię jednak, czy doczekamy się momentu, kiedy portale te zwrócą uwagę na to, że głosy prorosyjskie są obecne także w polskich mediach głównego nurtu. Niekiedy oglądając TVP Info, mam wrażenie, że przełączyłem się na TV Moskwa.

Czy mówiąc o agenturze strefy wpływów rosyjskich możemy posunąć się tak daleko by mówić o konkretnych nazwiskach?

Obecna sytuacja to powinny być żniwa dla naszego kontrwywiadu. Gdyby w Polsce po katastrofie smoleńskiej kontrwywiad skutecznie namierzał głosy ewidentnie prorosyjskie w polskich mediach i wysłał ostrzeżenia dysponentom mediów, to dzisiaj nie mielibyśmy takiej liczby głosów prorosyjskich, które rozwijają się w poczuciu swojej bezkarności.

Przyjmijmy taką pesymistyczną ewentualność: konflikt na Ukrainie się zaostrza i rozprzestrzenia tak bardzo, że Rosjanie wkraczają do Polski. Kto w Polsce by na tym skorzystał?

Zawsze znajdą się tchórze i sługusy, zwolennicy robienia interesów za wszelką cenę. Ich zagrywki wyraźnie można zobaczyć w internecie. W mediach głównego nurtu jest to robione sprytniej. Ponieważ kierownictwo państwa w ostatnich dniach przyjęło linię zgodną z interesem Polski (szkoda, że tak późno), to rzecznicy interesów Moskwy nie mogą swej propagandy prezentować tak otwarcie, jak było to po tragedii smoleńskiej.

Obecnie głosy prorosyjskie w Polsce występują z pozycji rzekomego realizmu. Nie należy nakładać sankcji gospodarczych wobec Rosji, bo będzie to zbyt kosztowne – w takiej tonacji wypowiada się Leszek Miller. A dziennikarze udzielający mu głosu, nie przypominają, że na początku transformacji Leszek Miller wziął moskiewskie pieniądze.
Argumentacja prorosyjska w polskich mediach jest robiona w imię realpolitik. Są to wypowiedzi w stylu retorycznych pytań typu, bo co Polska może zrobić; przecież nie będziemy z Putinem wojować. To „niedasizm” - rzekomo nic-nie-da-się-zrobić. Ten przejaw mentalności postkolonialnej jest kolejną mutacją postawy wcześniej nazywanej imposibilizmem (od angielskiego impossible - niemożliwe). Chodzi tu o krytykowaną przez Prawo i Sprawiedliwość postawę będących u władzy. Chociaż posiadali oni instrumenty reform, to deklarowali, iż to a to jest niemożliwe zrobienia, bo mamy ograniczenia prawne, finansowe, strukturalne, zamiast precyzyjnie przygotować przełom.

Rozmawiała Agata Bruchwald